„Rosyjski syndrom” to tytuł kolejnej książki autorstwa Jana Engelgarda (przedtem ukazały się powieść „Klątwa Generała Denikina” i zbiór tekstów „Wirus rusofobii”) poświęconej polskiemu stosunkowi do Rosji. Praca w warstwie historycznej opowiada dzieje gry dyplomatycznej, jaką Józef Piłsudski prowadził w 1919 roku z przywódcą „białych” Rosjan Antonem Denikinem.
Na tym poziomie jest to przede wszystkim przykład rzetelnej historycznej roboty. Poprzez dokumenty z epoki, świadectwa i wspomnienia aktorów tamtych wydarzeń autor prowadzi nas przez kulisy politycznej rozgrywki. Czyta się te fragmenty jak dobrą powieść detektywistyczną, w której kolejno wychodzące na jaw fakty skutkują rozsupłaniem niemal kryminalnej zagadki. Druga płaszczyzna to nieco delikatniej zarysowana próba odpowiedzi na pytanie o motywy głównego protagonisty całej akcji jakim był Józef Piłsudski oraz o skutki, także te dalekosiężne, jego wyborów i działań.
Autor zaczyna od pokazania mało znanych w Polsce faktów z życia Antona Denikina, przypominając, iż jego matka była Polką, on sam znał polską kulturę i język, a choć utożsamiał się z Rosją, to był naszemu krajowi bardzo życzliwy, co wiązało się również z jego słowianofilskimi przekonaniami. Źródłem wielu informacji na ten temat okazał się drugi tom pamiętników Stanisława Karpińskiego, który z Denikinem uczęszczał do tej samej szkoły we Włocławku, a choćby dzielił z nim pokój na stancji należącej do polskiej matki Rosjanina.
Kolejny rozdział przedstawia stosunek białej Rosji do odrodzenia państwa polskiego i przypomina, iż to Rosja była pierwszym z uczestników Wielkiej Wojny, który sprawę odzyskania przez Polskę niepodległości wyciągnął z politycznego niebytu i na nowo uczynił przedmiotem gry czy wręcz swego rodzaju licytacji mocarstw. Chodzi o słynny Manifest Wielkiego Księcia Mikołaja z sierpnia 1914 r. Kolejne rosyjskie oraz niemieckie deklaracje szły coraz dalej i w momencie rozpoczęcia akcji opisywanej przez książkę sprawa niepodległego państwa polskiego była już faktem uznanym Traktatem Wersalskim. Nie kwestionował jej także ani Anton Denikin, ani żaden z ośrodków władzy istniejących na terenie ówczesnej Rosji, choć nie były one stronami Traktatu Wersalskiego. Podczas gdy pod Paryżem podpisywano traktat, w Rosji trwała już od prawie dwóch lat krwawa wojna domowa, a siły dowodzone najpierw przez Kołczaka a potem przez Denikina zajmowały tereny Mało i Noworosji. Dramatyczne dzieje toczonych tam walk Denikin opisał w wydanej niedawno w Polsce książce „Biała armia”.
Po polskiej stronie całkowitą kontrolę nad działaniami militarnymi i dyplomatycznymi sprawował jednoosobowo Józef Piłsudski. W tym kontekście niezwykle interesująca jest dokonana w książce analiza stylu w jaki późniejszy marszałek uprawiał politykę zagraniczną w imieniu rodzącej się Rzeczpospolitej. Nikt oprócz niego samego (a i to nie jest do końca pewne) nie znał jej rzeczywistych celów, poszczególni dyplomaci czy wojskowi byli traktowani niczym pionki na szachownicy, a rzeczywistą kontrolę nad ich aktywnością sprawowali cieszący się zaufaniem naczelnika ludzie z drugiego szeregu. Wszystkie świadectwa przytoczone przez Jana Engelgarda wskazują, iż decyzja by nie pomagać Denikinowi była przesądzona od samego początku. O takim wyborze decydowały po pierwsze biografia bojowca przeciw „carskiemu uciskowi”, a w konsekwencji swoiste braterstwo broni z bolszewikami oraz po drugie; plany Piłsudskiego związane z restytucją idei jagiellońskiej wraz ze złudzeniami wobec Petlury i kwestii ukraińskiej. To pierwsze okazało się fatalne dla oceny rzeczywistego charakteru i potencjalnego zagrożenia jakie dla Polski i świata stwarzał komunizm, (na ten aspekt motywów kierujących Piłsudskim zwracał uwagę obszernie cytowany w książce Józef Mackiewicz, którego stanowisku wobec Rosji i sprawy Denikina autor poświęcił osobny rozdział), to drugie uniemożliwiało już na wstępie zawarcie pokoju czy trwałe unormowanie relacji z Rosjanami, dla których kwestia Ukrainy była tak samo jak dzisiaj poza dyskusją.
Jak słusznie pisał Jędrzej Giertych w zawartym w obszernym aneksie liście do londyńskich „Wiadomości” z 1948 roku – nie wiadomo jak potoczyłyby sie losy wojny domowej i bolszewizmu gdyby armia polska dokonała stosunkowo ograniczonej operacji o jaką zabiegał Denikin. Nie ulega jednak wątpliwości, iż niewielki wysiłek z polskiej strony spowodowałby przedłużenie walk w Rosji i jej dalsze osłabienie. Jak zauważył Giertych zakładając choćby cyniczną grę na maksymalne osłabienie Rosji, logicznie rzecz ujmując należało pomóc stronie słabszej czyli Denikinowi.
Wszystko wskazuje, iż na przeszkodzie takiego wyboru stała przede wszystkim kwestia ukraińska i to grając tą kartą Piłsudski chciał definitywnie osłabić Rosję. Niestety ze znaczenia Ukrainy zdawali sobie sprawę także Rosjanie, którzy o wiele bardziej trzeźwo oceniali z jednej strony państwowotwórcze możliwości Petlury, którego uważali za przywódcę zgrai bandytów, a z drugiej niebezpieczeństwo jakie niesie ukraiński nacjonalizm i jego potencjalne oparcie w Niemczech. Niezwykle poruszające jest w tym kontekście przytoczone przez Jana Engelgarda zestawienie przenikliwych ocen, a choćby spełnionych przepowiedni Denikina, w których przewidział sojusz niemiecko-sowiecki na trupie Polski. Natomiast na krótką metę Piłsudski skutecznie oszukał Denikina oraz równie skutecznie ukrył przed polską klasą polityczną i opinią publiczną fakt rokowań z bolszewikami, których dosyć jednoznacznie zapewnił, iż nie wykorzysta wycofania przez nich sił z frontu polskiego na rzecz decydującej rozgrywki z „białymi”. Można by choćby zaryzykować stwierdzenie, iż naczelnik wywiódł w pole również znanych z dyplomatycznej maestrii Anglików z Halfordem Mackinderem włącznie. Tyle tylko, iż ta chytrość okazała się w perspektywie najpierw miesięcy, a potem kilkunastu lat fatalna w skutkach dla Polski. W 1919 r. popełniliśmy nie tylko akt zdrady wobec cywilizacji, ale także polityczny błąd.
Co ciekawe, po rozbiciu Denikina przez bolszewików Piłsudski także z nowym – starym sąsiadem nie zawarł pokoju. Zamiast tego wdał się w ukraińską awanturę, która zakończyła się przybyciem bolszewików pod Warszawę, dziesiątkami tysięcy ofiar i cudem, na który wedle popularnego mitu złożyły się geniusz marszałka i pomoc Matki Boskiej.
Na inne, bardziej długofalowe skutki polityki Piłsudskiego wskazywał Marian Zdziechowski. W przytoczonym w aneksie fragmencie jego pism, opisywał je następującymi słowami: „Nie wątpię, iż pod rządami Denikina czy Wrangla, czy nowego jakiegoś cara los ludności polskiej w owych ziemiach (chodzi o część polskich kresów oddanych ZSRR traktatem ryskim – przyp. O.S.) byłby ciężki, ale w każdym razie znośny i stosunki nasze z Polakami poddanymi państwa rosyjskiego byłyby możliwe, gdy dziś (1936 – przyp. O.S.) pomimo paktów o nieagresji, pomimo grzecznych z naszej strony ukłonów i zapewnień przyjaźni, bezradnie patrzeć musimy, jak katolicyzm i polskość są tam bezwzględnie i okrutnie tępione i bliska jest chwila gdy nie będzie tam ani katolików ani Polaków.” A pisał to nie znając jeszcze rozmiarów ludobójczej akcji polskiej z 1937 r. przed wywózkami, Katyniem i całym szeregiem nieszczęść, które wraz z komunizmem najpierw spadły na Rosję, ale zaraz potem na Polskę.
Zarówno badanie faktów jak i dociekanie motywów mieści się w ramach klasycznej historiografii, jednak książka Jana Engelgarda posiada też trzeci komponent i w moim osobistym odczuciu to on w największym stopniu czyni ją istotną dla Polski i Polaków tu i teraz. Tą dodatkową wartością pracy jest ukazanie na podstawie dokumentów nastawienia do Denikina, czy szerzej do Rosji, ogółu polskiej klasy politycznej i opinii publicznej. Dla ukazania atmosfery jaka dominowała wśród polskich polityków autor sięgnął po stenogramy obrad Sejmu z 1919 r.
Cały szereg wypowiedzi najbardziej znanych z historii polskich polityków takich jak choćby Maciej Rataj czy Ignacy Daszyński świadczy o tym, iż tak jak dzisiaj w ważnych sprawach „mówiono jednym głosem”. I tak jak dzisiaj, tak samo wtedy ta wyświechtana formuła oznaczała uleganie zbiorowej ekscytacji i psychomoralnemu szantażowi, który nie pozwalał wyłamywać się z bezmyślnego i pełnego egzaltacji chóru. Czytając przytoczone fragmenty wystąpień sejmowych mamy wrażenie, iż pomimo upływu ponad 100 lat i tragicznych doświadczeń nic się w polskich głowach nie zmieniło, a wiele cytowanych wypowiedzi mogłoby wyjść z ust współczesnych rusofobów licytujących się na Wiejskiej na politycznie poprawne deklaracje nienawiści i pogardy do sąsiedniego mocarstwa.
Ich lektura budzi gorzki uśmiech, a poprzez zdumiewającą powtarzalność ról odgrywanych przez kolejne generacje politycznych aktorów, przypomina włoską Commedia dell’arte. Celowali w wykrzykiwaniu pompatycznych antyrosyjskich sloganów reprezentanci lewicy. Jednak równie żałosny jest uderzający brak odwagi cywilnej, której zabrakło także tym, którzy jak w wypadku narodowców mieli inne, oparte na politycznym realizmie zdanie. Bali się go przedstawić i przyznać do rozsądnych działań jak np. prowadzenie rozmów z Rosjanami różnych opcji w Paryżu. Zaprzeczano faktom, donoszono na rywali, iż są nie dość antyrosyjscy. Nikt, dosłownie nikt nie odważył się publicznie zaprezentować i bronić realistycznego, opartego na faktach trzeźwego opisu rzeczywistości.
Kolejny aspekt tego samego problemu to traktowanie sprawy tajnych rokowań, a de facto tajnego rozejmu czy choćby swego rodzaju sojuszu z bolszewikami, wtedy kiedy już cała sprawa najpierw przeszła do historii, a w końcu wyszła na jaw. Najpierw w odpowiedzi na interpelację poselską długo nie odpowiadano, potem zaprzeczano, kilka lat później pominięto milczeniem relacje rosyjskie jakie ukazały się w 1925 r. po śmierci Juliana Marchlewskiego, a gdy nastąpiło oficjalne przyznanie się do rokowań w Mikaszewiczach przez generała Tadeusza Kutrzebę w 1937 r. uznano, iż są inne sprawy na głowie, choć ówczesne media na wszelki wypadek nie chciały publikować stanowiska Denikina. Jak wspomniał autor w rozmowie z Mateuszem Piskorskim na kanale Wbrew cenzurze, o ile okres PRL ze zrozumiałych względów za sojusz z bolszewikami nie mógł nikogo atakować, to III RP opierająca swoją tożsamość zarówno na powierzchownym antykomunizmie jak i na kulcie sanacji oraz Piłsudskiego fakt współpracy tego ostatniego z bolszewikami znowu musi pomijać lub jego znaczenie umniejszać.
Mogłoby się bowiem okazać, iż zanim jak chce legenda Piłsudski niczym Lech Wałęsa uratował Polskę, Europę a choćby świat przed bolszewizmem, to najpierw uratował tenże bolszewizm przed znienawidzoną Rosją. W tym sensie książka Engelgarda uderza w samo serce zafałszowanej historycznej tożsamości obozu tzw. postsolidarnościowego. Także dlatego jest ważna i jako taka będzie w Polsce przemilczana lub spotka ją los twórczości Józefa Mackiewicza, który na emigracji jako pierwszy i jedyny doprowadził do debaty na ten temat. Osoba Józefa Mackiewicza to w kontekście relacji Rosji i Polski osobne zagadnienie. Wielką wartością książki jest przypomnienie przez autora jego postaci i twórczości. O ile bowiem antykomunizm Józefa Mackiewicza został przez część establishmentu III RP wzięty na sztandary, to jego przyjazny stosunek do Rosji carskiej i do Rosjan jako ludzi jest albo pomijany albo traktowany jako kłopotliwa aberracja, podczas gdy dla Józefa Mackiewicza był to jeden z filarów jego głęboko zakorzenionej w wartościach kontrrewolucyjnej opcji cywilizacyjnej.
Jeszcze inna nasuwająca się w czasie lektury refleksja to zbieżność wielu cech polskiego charakteru jakie obserwujemy na co dzień, z tym co prezentujemy światu w naszej polityce zagranicznej. W relacji hrabiego Michała Kossakowskiego, który brał udział w rokowaniach z bolszewikami, Piłsudski prezentuje się jako megaloman wprost deklarujący swoją pogardę oraz nienawiść do sąsiedniego kraju i narodu. W porównaniu z Denikinem jawi się jako chytry gracz i intrygant pozbawiony jednak szerszych horyzontów, w czym krańcowo odbiegał od działającego w podobnych realiach i czasie Carla Gustafa Mannerheima.
Józef Piłsudski tak opisywał hrabiemu Kossakowskiemu, swój stosunek do Rosji w 1919 r.: „Zarówno bolszewikom jak i Denikinowi jedno jest tylko do powiedzenia; Jesteśmy potęgą a wyście trupy. Mówiąc inaczej językiem żołnierskim; dławcie się, bijcie się, nic mię to nie obchodzi, o ile interesy Polski nie są zahaczone. A jeżeli gdzieś zahaczycie je, będę bił. jeżeli gdziekolwiek i kiedykolwiek was nie biję, to nie dlatego, iż wy nie chcecie, ale iż ja nie chcę. Lekceważę, pogardzam wami.” Krzysztof Masłoń recenzując w 2024 r. wspomnianą „Biała armię” Denikina skomentował tę wypowiedź na łamach tygodnika DoRzeczy następująco: „Cokolwiek by powiedzieć, to mieliśmy kiedyś przywódców z prawdziwego zdarzenia.”
Stanisław Ignacy Witkiewicz, czyli Witkacy, w 1914 roku z premedytacją wybrał służbę w armii carskiej zamiast w legionach tworzonych przez „wujka Ziuka”. Kilkanaście lat potem zastanawiając się nad słabościami polskiej duszy napisał: „Istotą kompleksu niższości (węzłowiska upośledzenia) jest pewne podświadome niezadowolenie ze swojego położenia czy stanowiska w świecie i ze stosunku otoczenia, które zdaje się być zbyt obojętne czy negatywnie nastawione wobec rzekomych wartości i czynów danego osobnika. (…) dwie są drogi wyjścia z fatalnego położenia stworzonego przez węzłowisko upośledzenia, o ile nie nastąpi zupełna równowaga między pragnieniami a rzeczywistością, marzeniem a jego spełnieniem, równowaga kompromisu i ugody, normalnego półzadowoleńka wydzielonym kęskiem istnienia i nasycenia własną osobowością, które jednak stanowi większą część ludzkiego bytu, miąższ wegetatywny społeczności, na której inne, obce jej pozornie wyrastają osobniki, uczucia i myśli; dwie są drogi: jedna droga – rzeczywistości – wiedzie przez realny trud do czynów usprawiedliwiających, choćby w męce, istnienie danego stworu na tej ziemi i w świecie całym i pozwala mu pozostawić za sobą, jako ślad jego bytu, wartościowe dla niego samego i dla innych, pośrednio lub bezpośrednio, twory; druga droga, droga nieprawdziwego napuszenia urojoną wielkością, którą na pewien czas choćby innych zamamić można, wiedzie przez kraj brzydkiej i małej fikcji do niesławnego końca, który można by przyrównać do rozprucia pustego, nadętego śmiesznie balonu.”
Odnoszę wrażenie, iż analiza Witkacego znacznie lepiej pasuje do wypowiedzi Piłsudskiego niż zachwyt Masłonia. I choć Witkacy starał się w niej sportretować spotykanych na co dzień rodaków, to jego słowa boleśnie pasują do polskiej polityki zagranicznej, zarówno 100 lat temu jak i obecnie.
Dodać należy, iż książka Jana Engelgarda jest starannie wydana; duży druk, bibliografia, indeks nazwisk i bardzo interesujący aneks dodatkowo przyczyniają się do tego, iż lektura jest nie tylko intelektualną przygodą, ale i czytelniczą przyjemnością.
Olaf Swolkień
Jan Engelgard, „Rosyjski syndrom. Sprawa gen. Antona Denikina z perspektywy historycznej”, Wyd. Capital i Dom Wydawniczy Myśl Polska, Warszawa 2024, ss. 456
Myśl Polska, nr 51-52 (15-29.12.2024)