Что означает инаугурация Дональда Трампа для Польши Вот ключевые вопросы

news.5v.pl 1 месяц назад

Co gorsza, według naszych europejskich źródeł dyplomatycznych Trump, który znaczną część kampanii oparł na udowadnianiu, iż w przeciwieństwie do zdradzającego niestety związane z wiekiem objawy zniedołężnienia Joego Bidena, sam jest w nie najlepszej formie zarówno fizycznej, jak i psychicznej.

Trump podczas ostatnich spotkań z nielicznymi europejskimi politykami nie był w stanie skupić się na rozmowie dłużej niż 30 do 40 minut. Po tym czasie zapadał w coś w rodzaju letargu, gubił wątki i sprawiał wrażenie nieobecnego. Nie jest to skądinąd zaskakujące. O tym, iż Donald Trump bywał taki już podczas pierwszej kadencji, mówili zarówno jego liczni współpracownicy z czasów pierwszej prezydentury, z doradcą do spraw bezpieczeństwa narodowego Johnem Boltonem na czele, jak i w rozmowach z Onetem również polscy politycy i dyplomaci, którzy brali udział w rozmowach z nim.

W dalszej części tekstu można przeczytać m.in. o tym, jakie są największe zagrożenia dla Polski i jak może zachować się Donald Trump w kluczowych kwestiach

Wszyscy ludzie prezydenta

Tym, co różni pierwszą od rozpoczynającej się właśnie drugiej kadencji jest to, iż poprzednią Trump rozpoczynał jako 70-latek, podczas gdy w tej chwili ma już 78 lat (Biden jest równo 4 lata starszy).

Co istotne, w otoczeniu Trumpa w latach 2017-2021 dominowali tzw. atlantyści, czyli ludzie wyznający tradycyjny sposób postrzegania roli Stanów Zjednoczonych na świecie i przez to ceniący sojusz z Europą. Obecnie, poza na szczęście hołdującym takiemu spojrzeniu na świat Sekretarzowi Stanu Marco Rubio, w otoczeniu Trumpa nie brak postaci, których poglądy na politykę zagraniczną są z punktu widzenia Polski co najmniej niepokojące.

Graeme Sloan / PAP

Marco Rubio podczas przesłuchania potwierdzającego w Senackiej Komisji Spraw Zagranicznych, w Kapitolu

Przykładem jest chociażby przyszła szefowa Wywiadu Narodowego Stanów Zjednoczonych Tulsi Gabbard, która wielokrotnie wypowiadała kuriozalne, a przy okazji zbieżne z rosyjskimi, poglądy na temat wojny w Ukrainie sugerując np., iż administracja Bidena chciała rosyjskiej napaści na Ukrainę po to, by wzbogaciły się na niej amerykańskie koncerny zbrojeniowe.

CNP/AdMedia / PAP

Tulsi Gabbard

Jeszcze dalej szły liczne wypowiedzi wiceprezydenta J.D Vance’a, który — podobnie zresztą jak Gabbard — głosił, iż po zakończeniu obecnej wojny Ukraina powinna nie tylko nie wejść do NATO, ale ogłosić neutralność (ta była może opcją do rozważenia, zanim jednak Rosja napadła na Kijów, ale z całą pewnością nie jest już rozwiązaniem gwarantującym bezpieczeństwo kraju po inwazji).

Kevin Dietsch/Getty Images / Getty Images

Prezydent elekt Donald Trump (L), CEO Tesli Elon Musk (Ś) i wiceprezydent J.D. Vance

W sytuacji, w której Trump może przypominać w większym stopniu nie siebie z pierwszej kadencji, a raczej Ronalda Reagana z końcówki drugiej, kiedy to prezydent miał już pierwsze objawy choroby Alzheimera, a pracą rządu kierowali jego najbliżsi współpracownicy z wiceprezydentem Bushem seniorem na czele, najważniejsze znaczenie będzie mieć, która frakcja w otoczeniu Trumpa uzyska największy wpływ na amerykańską politykę.

O co chodzi prezydentowi?

Możliwe jest oczywiście też i to, iż to jednak Trump — choćby jeżeli nie w pełni sił — będzie samodzielnie prowadził politykę zagraniczną. Tu pojawia się jednak problem absolutnie zasadniczy.

O ile bowiem trudno nie przyklasnąć Trumpowi, gdy zarzucał np. Niemcom, iż przez lata kolaborowali z Rosją, albo gdy stwierdzał, iż państwa europejskie niezmiennie wydają za mało na zbrojenia, to pytanie brzmi: czy celem Trumpa jest zmuszenie Europejczyków do stworzenia bardziej jednolitego frontu z USA i do wzięcia większej odpowiedzialności za własne bezpieczeństwo, czy też odwrócenie się od Europy lub też wręcz wycofanie Stanów Zjednoczonych z NATO.

To ostatnie, dodajmy, byłoby dla Polski katastrofą. Warto w tym miejscu przypomnieć, iż niestety taki plan, o czym wielokrotnie mówił wspomniany już wcześniej John Bolton, Trump rozważał jeszcze w czasie pierwszej kadencji.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Słabość do twardzieli

Co gorsza, nowy prezydent wydaje się mieć też swego rodzaju słabość do silnych autorytarnych przywódców i wielokrotnie wyrażał, jeżeli nie wprost podziw, to na pewno sympatię dla Władimira Putina. To w połączeniu z niezrozumieniem i niechęcią Trumpa do dyplomacji, która zawsze była i zawsze będzie czasochłonna, a oferowane przez nią rozwiązania nigdy nie będą spektakularnymi sukcesami, oznacza ryzyko, którego istotą jest to, iż Trumpowi może łatwiej się rozmawiać z Putinem, niż z europejskimi sojusznikami.

PAP/EPA/GAVRIIL GRIGOROV / SPUTNIK / KREMLIN POOL

Władimir Putin

Na logikę Putin, w odróżnieniu od Europy, nie ma oczywiście Trumpowi niczego do zaoferowania. Rzecz w tym, iż Trump niekoniecznie rozumie to, co w czasie odbywającej się we wrześniu konferencji w Kijowie bardzo trafnie zdefiniował były szef CIA generał David Petraeus, który stwierdził, iż USA nie zdołają prowadzić efektywnej polityki powstrzymywania Chin (co jest, jak się wydaje, głównym celem Trumpa) bez Europy, ale zarazem nie mogą liczyć na Europę w konfrontacji z Chinami, jeżeli się wcześniej od Europy odwrócą.

Trump wygrażając Europie wojną handlową, obrażając jej przywódców, a w wypadku Danii grożąc wręcz użyciem siły militarnej i zapowiadając raz po raz, iż USA nie będą honorować swoich wynikających z członkostwa w NATO zobowiązań, może przekroczyć granicę, po której przekroczeniu będzie silniej skonfliktowany z Europą, niż z Rosją, mimo, iż „w realu” i na logikę to z Europą będzie go łączyć więcej.

Logika jest przereklamowana

Cały problem z prezydenturą Trumpa sprowadza się do tego, iż wszystko to, co logiczne, niekoniecznie będzie tym, co się zdarzy, a sam prezydent może kierować się w większym niż którykolwiek jego poprzedników stopniu nie logiką, a emocjami.

Logika jest skądinąd w polityce międzynarodowej czynnikiem zdecydowanie przereklamowanym. Na logikę Władimir Putin nie powinien napaść na Ukrainę, a Adolf Hitler — wbrew własnym poglądom — toczyć wojny na dwa fronty. O tym, jak bardzo często logika zawodzi, opowiada relacja wieloletniego kanclerza Niemiec Bernharda von Bülowa, który zapytawszy swojego następcy Bethmanna Hollwega (który był kanclerzem od 1909 r. do 1917 r.) o to, jak się stało, iż Niemcy weszły do wojny światowej, nagle ujrzał „zmęczonego człowieka o oczach pełnych bólu”, który odparł jedynie: „a żebym to ja wiedział”.

O I wojnie światowej napisano skądinąd wiele książek — jedna z nich autorstwa Christophera Clarka nosi znakomity i będący swego rodzaju memento tytuł: „Lunatycy. Jak Europa poszła w 1914 r. na wojnę”.

Problem z Trumpem nie polega na tym, iż ma takie, czy inne poglądy, lub iż jest politykiem prawicowym czy też lewicowym (Trump skądinąd wymyka się tego rodzaju podziałom), ale na tym, iż choćby kierując się czasem skądinąd trafną intuicją, nie jest politykiem konserwatywnym, czyli ostrożnym i może zacząć lunatykować, czyli działać po omacku.

Fascynacja natury psychologicznej Donaldem Trumpem

MOHAMMED BADRA / PAP

Donald Trump

Polscy entuzjaści Trumpa nie rozumieją, iż przy naszym położeniu geograficznym Polsce sprzyja spokój i stabilność. Dla Warszawy nudne, do bólu przewidywalne otoczenie międzynarodowe to dokładnie to, czego potrzebujemy.

Nie rozumieją tego jednak marzący o wielkości, zrywie i żyjący snami o chwale polscy romantycy, dla których rewolucyjne instynkty Trumpa są ucieleśnieniem ich własnych marzeń o gwałtownej zmianie, która – w domyśle – uczyniłaby Polskę znów wielką.

Rzecz w tym, iż trumpowskie hasło uczynienia Ameryki znów wielką ani przez sekundę nie zawierało w sobie elementu, który oznaczałby, iż Polska fortuna, niczym ta Kmicica przy radziwiłłowskiej, wyrosnąć by mogła. To zaś czyni polską fascynację Trumpem fascynacją natury psychologicznej, a nie politycznej.

Grozi nam nie wojna, a osłabienie

Wszystko to — niezależnie od prawdopodobnie brzmiących groźnie analogii historycznych — nie oznacza oczywiście, iż Polsce grozi wojna.

Po pierwsze dlatego, iż Rosja jest zbyt słaba na konflikt choćby nie z NATO, ale choćby z częścią Zachodu. Po drugie dlatego, iż ewentualne niekorzystne dla nas (i póki co przez cały czas mało prawdopodobne) zbliżenie Waszyngtonu i Moskwy będzie jednak obudowane warunkami ze strony silniejszego w tej rozgrywce, czyli Waszyngtonu, który nie ma żadnego interesu w tym, by Polskę „sprzedać Rosji”. Nie zmienia to faktu, iż stoimy dziś przed wielką niewiadomą.

Dopiero za cztery lata dowiemy się, czy dzięki Trumpowi Zachód okaże się silniejszy, czy też dokładnie na odwrót – dojdzie do jego dezintegracji, w efekcie której oczywiście nie wpadniemy do strefy wpływów Rosji, ale która może oznaczać, iż obudzimy się w czymś w rodzaju rozrzedzonej strefy bezpieczeństwa.

Grając ostro można przelicytować

Trump trafnie odczytuje, iż nadmierny akcent na miękką siłę i wartości oraz obiektywnie mające miejsce „rozmemłanie Zachodu” jest błędem.

Tyle iż nie wiemy, czy rozumie, iż siła Stanów Zjednoczonych była przez lata zwielokrotniana przez system sojuszy, a ten nie istnieje i istnieć nie może bez wszystkiego tego, co Trump wydaje się odrzucać lub lekceważyć. I czy rozumie, iż zachowując się nieraz w sposób niekonsekwentny i nieprzewidywalny, może trafić na partnera, który błędnie odczyta jego intencje. Dokładnie wówczas zaś rośnie ryzyko.

Trump w polityce międzynarodowej będzie prawdopodobnie licytował wyżej niż jego poprzednicy. Problem polega na tym, iż sojusze się rozpadają, a wojny wybuchają częściej wówczas, gdy przy stole jest więcej ostrych graczy niż wtedy, gdy wszyscy gracze są zbyt ostrożni.

Przewidzieć tego, co nas czeka, nie sposób. Politycy, komentatorzy i publicyści dzielą się zaś dziś na tych, którzy tego nie wiedzą i na tych, którzy nie wiedzą, iż nie wiedzą.

Читать всю статью