Nie jest tajemnicą, iż po drugiej wojnie światowej dno Bałtyku było wykorzystywane do składowania broni chemicznej. Do tego dochodzi około pół miliona ton zatopionej amunicji konwencjonalnej. Prof. Jacek Bełdowski z Instytutu Oceanologii PAN określa zatopioną amunicję „zapomnianym problemem”, który jednak co jakiś czas daje o sobie znać i ma niebagatelny wpływ na środowisko.
„Zatopiona amunicja na Bałtyku – zapomniany problem” to tytuł wykładu, który naukowiec z Instytutu Oceanologii PAN wygłosił w ramach międzynarodowej konferencji „Bałtyk – dziedzictwo wojen” w gdańskim Muzeum II Wojny Światowej. Profesor Jacek Bełdowski zajmuje się tematyką amunicji chemicznej i konwencjonalnej leżącej na dnie Bałtyku od 2010 roku m.in. jako koordynator unijnych i natowskich programów badawczych (DAIMON, DAIMON2, CHEMSEA, MODUM, MUNIMAP).
– Na Bałtyku mamy do czynienia z wieloma substancjami niebezpiecznymi. Zatopiona amunicja chemiczna znajduje się głównie w dwóch wielkich składowiskach, do tego dochodzą stalowe wraki zawierające paliwo lub materiały niebezpieczne innego typu oraz amunicja konwencjonalna. Ta ostatnia pochodzi z bezpośrednich działań wojennych, mowa chociażby o zaporach minowych z okresu drugiej wojny światowej, jak i celowego zatapiania okrętów – tłumaczył profesor Bełdowski.
W przypadku broni chemicznej wiadomo o istnieniu dwóch głównych składowisk w rejonie Głębi Gotlandzkiej (2 000 t amunicji chemicznej) i Bornholmskiej (38 000 t). Oprócz tego ok. 150 tys. t bojowych środków trujących (BST) zostało zatopionych w ładowniach statków transportowych w Skagerraku (cieśnina między Danią, Szwecją i Norwegią). Cały ten arsenał pochodzi z czasów drugiej wojny światowej, kiedy pomimo zakazów wynikających z konwencji haskiej i genewskiej broń chemiczna była produkowana zarówno przez państwa Osi, jak i aliantów. Ale nie została użyta głównie ze względu na groźbę odwetu. Jedyny przypadek, gdy doszło do skażeń przez broń chemiczną w tamtym okresie, był wynikiem nalotu dywanowego przeprowadzonego przez Luftwaffe w grudniu 1943 roku na włoski port w Bari. Jeden z zacumowanych statków transportowych był wypełniony pociskami z iperytem. Jak mówił profesor Bełdowski, Amerykanie dysponowali takim arsenałem na wszelki wypadek do działań odwetowych, ale nikogo o tym nie informowali. Zniszczenie ładunku doprowadziło do licznych poparzeń m.in. płuc. Lekarze nie wiedzieli, jak pomóc poszkodowanym, gdyż Amerykanie dopiero po kilku dniach ujawnili prawdę o transporcie.
Powojenne porządki
Naukowiec IO PAN powiedział, iż pierwsze celowe zatopienie broni chemicznej nastąpiło w 1945 roku i dokonała tego Kriegsmarine. Na wodach duńskich (Mały Bełt) Niemcy zatopili 1000 t pocisków moździerzowych wypełnionych groźnym gazem bojowym – tabunem, aby nie dostały się w ręce wroga. Kolejne zatopienia miały miejsce już po wojnie jako wynik konferencji poczdamskiej, mówiącej m.in. o demilitaryzacji Niemiec. W praktyce oznaczało to przejęcie lub zniszczenie niemieckich arsenałów przez aliantów. Przywódcy „wielkiej trójki” pozbyli się swojej części „odziedziczonej” broni chemicznej, zatapiając ją w 1947 roku głównie w Zatoce Biskajskiej (Amerykanie), w cieśninie Skagerrak (Brytyjczycy), w Głębi Bornholmskiej i Gotlandzkiej (Rosjanie). W 1954 roku NRD dokonało drobniejszych zatopień w Zatoce Gdańskiej.
Profesor Bełdowski podkreślał, iż broń chemiczna na dnie mórz i oceanów to problem globalny, który dotyczy niemal każdego akwenu na świecie. Jednocześnie nikt przez dekady nie prowadził żadnych zintegrowanych badań poświęconych temu zagadnieniu. Bełdowski wspomniał o ściśle tajnych badaniach na zatopiskach amerykańskich, ale „w Europie ten problem nie był przedmiotem dyskusji”. Dopiero w 1991 roku Komisja Ochrony Środowiska Morza Bałtyckiego (tzw. Komisja Helsińska) powołała specjalną grupę, która zajęła się problemem i w 1995 roku przedstawiła pierwszy raport. Na kolejny krok trzeba było czekać jednak aż do 2004 roku, gdy ruszył program MERCW (Modelowanie zagrożeń ekologicznych związanych z zatopioną w morzu bronią chemiczną). Kolejną cezurę stanowi rok 2010 i rozpoczęcie programów międzynarodowych (UE, NATO), które koordynował polski naukowiec z IO PAN.
Zagrożenie dla środowiska
Nie trzeba być specjalistą, by stwierdzić, iż składowiska amunicji chemicznej i konwencjonalnej na dnie morza mają negatywny wpływ na środowisko. Pytania, jak duże stanowią zagrożenie i czy mogą doprowadzić do katastrofy ekologicznej, pozostają jednak bez odpowiedzi. Naukowcy, a zwłaszcza politycy, przekonywał Bełdowski, dzielą się na dwa główne obozy. Jedni uważają, iż w pewnym momencie nastąpi gwałtowna korozja (60–120 lat od zatopienia), która doprowadzi do masowego skażenia wód i Bałtyk stanie się martwy. Drudzy są zdania, iż korozja jest powolna, zależna od wielu czynników, dzięki czemu w dłuższej perspektywie uda się zachować status quo. Skażenia wód będą występowały, ale w niewielkim zakresie i daleko od brzegów i łowisk. Bełdowski podał przykład duńskich badań, które mówiły o korozji amunicji dopiero po 500 latach. Ale były też i takie, które oceniały, iż już w 2000 roku cały Bałtyk będzie martwy.
– Często w rozmowach z dziennikarzami padają pytania, ile mamy czasu i czy dojdzie do katastrofy. A my nie wiemy – przyznał profesor PAN. Wszystko rozbija się o brak finansowania i spójnej polityki międzynarodowej, która pozwoliłaby naukowcom na obserwację tych samych obiektów na przestrzeni lat. – Instytucje, które zajmują się takim monitoringiem, nie robią tego na całym Bałtyku – mówił prof. Bełdowski. W Polsce substancje wskazujące na skażenie wód bronią chemiczną zostały wpisane na listę badań środowiskowych, ale nie są one prowadzone w miejscach zatopień amunicji.
Z inicjatywy polskich naukowców jedna z bomb z czasów drugiej wojny świtowej została pocięta na blaszki, które następnie umieszczono w rejonach zatopień na dwa lata. Następnie przeanalizowano stan korozji i wyliczono średnią rozkładu. Wnioski: ładunki znajdujące się w beczkach (najrzadszy przypadek) rozłożyły się już w latach 90. Bomby lotnicze ulegną całkowitej korozji w latach 2020–2030, a pociski artyleryjskie poleżą na dnie Bałtyku do roku 2100.
Inne badania dotyczyły rozkładu iperytu. Swego czasu naukowcy zakładali, iż ten bojowy środek trujący znajdujący się w amunicji w wyniku rozkładu przyjmie formę nieszkodliwych związków. Profesor Bełdowski poinformował, iż w rzeczywistości substancja ta rozłożyła się na 50 różnych związków, które są jeszcze bardziej toksyczne niż iperyt. Analiza biomarkerów, czyli wpływu związków na kondycję i zdrowie ryb pokazała wyraźnie, iż zwierzęta z rejonów zatopień broni chemicznej mają o wiele więcej pasożytów i dochodzi u nich do uszkodzenia DNA, które w efekcie ograniczają rozmnażanie się (mutacje letalne) danego gatunku. Symulacja przeprowadzona przez badaczy określiła, iż najbardziej zagrożone są ryby denne (dorsz) i ssaki morskie, takie jak foki i morświny.
Amunicja zatopiona w Bałtyku ma również negatywny wpływ na ludzi. W Polsce w latach 50. dochodziło do sytuacji, gdy fale wyrzuciły na brzeg np. beczki z iperytem. W Darłówku w 1955 roku takim znaleziskiem bawiły się na plaży dzieci, przebywające nad morzem na koloniach. Efekt – 110 poparzonych, dwoje dzieci straciło wzrok. Profesor Bełdowski opowiadał, iż informację o incydencie gwałtownie zamieciono pod dywan, żeby opinia publiczna o niczym się nie dowiedziała. Ale przez kolejne miesiące plaże były zamknięte, służby bronowały cały teren, posypywały wapnem itp.
Broń chemiczna zatopiona w morzu. Mapa pochodzi z serwisu Middlebury Institute of International Studies James Martin Center for Nonproliferation Studies (CNS)
– nonproliferation.org.
Zdarzają się przypadki, gdy rybacy znajdują w sieciach pozostałości zatopionej amunicji. Czasami całe bomby, ale też fragmenty przypominające glinę. Innym zagrożeniem jest amunicja zapalająca z białym fosforem, który przypomina bursztyn. – Każdego roku na wyspie Uznam czy w Zatoce Ryskiej turyści znajdują bryłki „bursztynu” i chowają do kieszeni. Temperatura zapłonu fosforu wynosi 20 stopni Celsjusza, po wyschnięciu dochodzi więc do poważnych poparzeń, gdyż fosfor spala się w temperaturze powyżej 1000 stopni Celsjusza – podawał naukowiec z IO PAN.
Przyszłość amunicji na dnie Bałtyku
Prof. Jacek Bełdowski zajmuje się w tej chwili programem MUNIMAP, który polega na stworzeniu „mapy drogowej remediacji amunicji chemicznej i konwencjonalnej zatopionej w Bałtyku”. Jest to inicjatywa wieloetapowa, która w pierwszej kolejności analizuje regulacje prawne w danych państwach. Następnie określa: metody poszukiwania zatopionej amunicji, oceny ryzyka środowiskowego oraz sposoby i techniki remediacji (zmniejszenie ilości substancji zagrażających środowisku lub ograniczanie rozprzestrzeniania się tych substancji – red.) przyjaznej dla środowiska.
Polski naukowiec zwrócił uwagę, iż w tej chwili tylko Niemcy wyszli z cenną inicjatywą, która pochłonęła 100 mln euro i ma zaowocować opracowaniem systemu bezpiecznego wyciągania i niszczenia amunicji poza środowiskiem wodnym. Niemcy polegli jednak na własnym prawodawstwie, zauważył profesor, gdyż zgodnie z przepisami wydobycie zatopionej amunicji może nastąpić wyłącznie przy gwałtownym zagrożeniu życia ludzkiego. Z drugiej strony prawie nikt nie ma odpowiedniej technologii do niszczenia amunicji chemicznej z dna morza. Bełdowski wspomniał o ośrodku w niemieckim Munsterze, który jednak zajmuje się głównie amunicją lądową z czasów pierwszej wojny światowej i ma grafik zapełniony zleceniami na kilkanaście najbliższych lat.
Wydobycie amunicji chemicznej wiąże się z jeszcze jednym problemem natury prawnej. O ile amunicję konwencjonalną w przeszłości zwykle wysadzano pod wodą (nie bez poważnych szkód dla środowiska), tak broni chemicznej nikt nie wyciąga, gdyż w świetle prawa przestaje być ona wówczas odpadem środowiskowym. Wydobyta amunicja niejako „staje się” na powrót bronią chemiczną, której posiadanie jest zakazane konwencją międzynarodową. Dane państwo musiałoby więc zadeklarować, iż jest w posiadaniu zakazanych środków i poddać się długiemu procesowi kontroli z komisyjnym zniszczeniem arsenału. Nic więc dziwnego, iż żaden kraj nie spieszy się z rozwiązaniem „zapomnianego problemu” na dnie Bałtyku, choć koszty – nie tylko środowiskowe – rosną z każdym rokiem. Bełdowski wspomniał, iż remediacja 1000 szt. amunicji to koszt 500 tys. euro. A jeżeli spełni się czarny scenariusz przewidywany na rok 2100, wówczas walka ze skutkami zatopienia amunicji w Bałtyku będzie pochłaniać 2,5 mld euro rocznie.
Problem remediacji amunicji chemicznej nie dotyczy aktualnie Polski, bo chociaż wiadomo, iż taka broń była zatopiona na Głębi Gdańskiej, to przez cały czas nie udało się jej znaleźć. Bełdowski wspomniał również o dwóch obiektach rzekomo znalezionych na Ławicy Słupskiej, które mogą być poważnym problemem przy budowie morskich farm wiatrowych. o ile ewentualne badania potwierdzą, iż broń chemiczna znajduje się na obszarze powstającej infrastruktury, to deweloper będzie musiał liczyć się z ogromnymi kosztami i opóźnieniami.