Europa dała się „wkręcić” w kolejną pułapkę – w wojnę z rosyjską ropą na morzach. Dzisiaj już toczy się ona na Bałtyku. Czy stanie się on Ukrainą 2.0 – kolejnym obszarem konfliktu Zachodu z Rosją?
Dwa i pół roku temu pisałem, jak Zachód chciał odebrać Rosji dochody z ropy naftowej (Szczęśniak: Jak odebrać Rosji zyski z ropy naftowej? | Myśl Polska). Wtedy Amerykanie przez wiele miesięcy wkręcali Europę w naftową wojnę z największym światowym eksporterem. Przez to dzisiaj jesteśmy na skraju blokady morskiej na Bałtyku, podjęto bowiem próbę zaduszenia Rosji, tym razem przez odebranie jej możliwości korzystania z morskich szlaków eksportowych.
Bazę do tego konfliktu zaczęły budować Stany Zjednoczone w październiku 2023 roku. Wprowadziły pierwsze restrykcje wobec tankowców, przewożących rosyjską ropę. W czerwcu 2024 przyłączyły się Wielka Brytania i Unia Europejska. Przez rok pozbawiano kolejne rosyjskie tankowce możliwości zawijania do portów, obsługi technicznej, ubezpieczenia i finansowania transakcji handlowych. w tej chwili sankcjami objęte są 342 tankowce, choć trudno je dosięgnąć na morzu, gdyż morskie prawo międzynarodowe (UNCLOS) daje prawo swobodnego przejścia tak na otwartym morzu jak i przez wody terytorialne. Jednak żadne prawo nie reguluje problemów do końca. I właśnie na Bałtyku rozpoczęła się taka „morska falandyzacja prawa”. Z użyciem przymusu.
Bałtyk to najważniejsze miejsce dla rosyjskiego eksportu ropy – 60% z niego przechodzi właśnie tym akwenem. A po wejściu Szwecji i Finlandii do Sojuszu, jest wewnętrznym morzem NATO. Dlatego też łatwo go zablokować. jeżeli popatrzymy na mapę, widzimy iż najważniejsze dla Rosji porty eksportowe są zlokalizowane na końcu wąskiej Zatoki Fińskiej, i są „zaciśnięte” po obu jej stronach przez wrogie Rosji państwa NATO. choćby jednak po przepłynięciu całego Bałtyku w drodze na światowy ocean, rosyjskie tankowce czeka jeszcze jedno „wąskie gardło” światowej żeglugi, czyli Cieśniny Duńskie.
Początkowo w blokadę rosyjskich tankowców próbowano wkręcić Danię. Rok temu oficjalnie przez MSZ ogłosiła, iż „rozważa” ograniczenie ich przejścia przez Cieśniny Duńskie. Jednak na tak otwarty konflikt Duńczycy się nie zdecydowali. Więc najbardziej odważni (ale też najmniejsi) uczestnicy Sojuszu, postanowili potarmosić rosyjskiego niedźwiedzia za naftowe uszy. Na rolę kamikadze zapisała się Estonia. Ten wielki kraj, o potężnej armii, flocie oceanicznych wręcz rozmiarów, po pierwsze uchwalił, iż może na własnych wodach zatapiać obce statki handlowe. A w kwietniu siły morskie Estonii zmusiły tankowiec Kiwala, znajdujący się pod sankcjami Unii, do zmiany kursu, uzasadniając to podejrzeniami, iż nie ma ubezpieczenia i rejestracji. Jednak skończyło się na znalezieniu drobnych usterek technicznych, które naprawiono i statek trzeba było zwolnić.
W maju estońska jednostka patrolowa, wspierana przez helikopter i samolot myśliwski, próbowała na Bałtyku zatrzymać tankowiec M/T Jaguar, pod flagą Gabonu, płynący po rosyjską ropę do Primorska. Jednak próba zatrzymania statku nie powiodła się, do akcji wkroczyło rosyjskie lotnictwo i Su-35 pojawił się nad miejscem wydarzenia, Estończycy odpuścili, jedynie portugalskie F-16 poderwały się do lotu, a w świat poszła informacja, iż rosyjskie myśliwce naruszyły przestrzeń powietrzną Estonii, jak dodano – „na minutę”.
Po tej drugiej tym razem nieudanej, próbie założenia naftowej blokady morskiej, Rosja odpowiedział symetrycznie. Cztery dni później rosyjska ochrona wybrzeża zatrzymała tankowiec Green Admire, wypływający z portu Sillamäe w Estonii. Przewoził wydobywaną w Estonii ropę z łupków do Rotterdamu. Statek był na rosyjskich wodach terytorialnych na podstawie porozumienia estońsko-rosyjsko- fińskiego, umożliwiającego ominięcie mielizn. To był sygnał, iż reperkusje mogą być nieprzyjemne. Następnego dnia tankowiec został zwolniony. Dodatkową odpowiedzią jest konwojowanie przez rosyjską marynarkę wojenną tankowców przez wody, na których mogłyby być zaczepiane.
Problem w tym, iż blokada morska, choćby ukrywana pod hasłem „filtracji” Bałtyku od rosyjskich tankowców, to narzędzie konfliktu handlowego, może być potraktowana jako casus belli. I być może rzeczywiście chodzi o to, by oprócz zaduszenia dochodów naftowych Rosji, otworzyć drugi po Ukrainie front konfliktu zbrojnego. Tym razem pod przykrywką troski o środowisko i czystość mórz i plaż. Chodzimy po cienkiej linii, oddzielającej pokój od wojny.
Andrzej Szczęśniak
Myśl Polska, nr 23-24 (8-15.06.2025)