ПиС рассчитывает на эффект Трампа на выборах. В этих странах правые также сделали на него ставку и... проиграли.

natemat.pl 11 часы назад
Karol Nawrocki spotkał się z Donaldem Trumpem w Białym Domu i do końca kampanii wyborczej PiS najprawdopodobniej nie pozwoli nam o tym zapomnieć. Dlatego tym bardziej warto pokazać, iż "efekt Trumpa" może wywołać kompletnie odmienny skutek. Czy tak będzie w Polsce, dopiero się okaże. Ale są kraje, w których prawica już odczuła lub odczuwa to na własnej skórze. Oto jak w ogóle Trump wpływa dziś na wybory daleko poza granicami USA. Bo niemal wszędzie, gdzie szykują się do głosowania, przewija się jego nazwisko. Teraz cały świat patrzy na Australię.


PiS jest w euforii. "To jedyny kandydat, który może zagwarantować Polsce bezpieczeństwo", "On może zadbać o to, żeby strategiczne relacje między Polską a Stanami Zjednoczonymi miały swoją kontynuację" – prześcigają się w komentarzach politycy Prawa i Sprawiedliwości.

Strona rządząca jest sceptyczna. "Trump nie będzie wybierał nam prezydenta, tak, jak nie wybrał premiera Kanadzie!", "To próba wpłynięcia na polskie wybory" – płyną reakcje od polityków.

Bez względu na reakcje, fakty mówią za siebie. Zdjęcie Karola Nawrockiego z Donaldem Trumpem krąży wszędzie. Cała Polska mówi o jego wizycie w Białym Domu. I trudno wyobrażać sobie, żeby PiS nie grał tym aż do wyborów. – Wygrasz – miał powiedzieć Nawrockiemu sam prezydent USA.

Tak Donald Trump wkroczył do polskiej kampanii wyborczej. Podobnie jak wcześniej "zaistniał" w kampanii na Grenlandii i w Kanadzie, choć oczywiście kontekst był inny. Jak teraz jego efekt widać przed wyborami w Australii, które odbędą się 3 maja? I jeszcze w kilku innych krajach, gdzie jego nazwisko też się pojawia?

Wszędzie, choć z różnych powodów, widać efekt Trumpa. Jakby żadne wybory w najbliższym czasie nie mogły się bez niego odbyć. Tyle iż nie wszędzie ten efekt jest taki, jakiego prawdopodobnie chciałby PiS po wizycie Nawrockiego w Białym Domu. Wręcz przeciwnie. Jest skrajnie odmienny. Bo w niektórych krajach ludzie tak mają dość Trumpa, iż w wyborach niemal krzyczą jego zwolennikom: "Nie!".

Pokazała to już Kanada. A teraz wszyscy patrzą na Australię.

Kanada odrzuca konserwatystów i Trumpa


"Po Kanadzie Trump może pociągnąć w dół konserwatystów w kolejnych wyborach w Australii", "Trump jest jedynym powodem, dla którego lewicowe rządy są ponownie wybierane zarówno w Kanadzie, jak i w Australii. Dzięki, Donald" – mnóstwo takich komentarzy i analiz znajdziecie dziś w internecie.

Ktoś pisze: "Dwa miesiące temu prawicowe partie przewodziły w obu krajach. Teraz? Lewica jest na dobrej drodze, by wrócić do domu".

Inny zamieszcza takie grafiki:




Przypomnijmy, wybory w Kanadzie odbyły się 28 kwietnia i zakończyły zwycięstwem liberałów, którym jeszcze niedawno – po epoce Justina Trudeau – nie dawano szans na wygraną. Konserwatyści mieli w sondażach ponad 20 punktów procentowych przewagi i nic nie wskazywało na to, iż w ogóle mogą ponieść porażkę. Wszystko zmieniła narracja Donalda Trumpa o nałożeniu ceł na Kanadę oraz chęć uczynienia z Kanady 51. stanu USA.

Ba, dzień przed wyborami Trump apelował do Kanadyjczyków, by wybrali lidera, który miałby siłę i mądrość, aby przyłączyć ich kraj do Stanów Zjednoczonych. Jak podał Reuters, to "fala patriotyzmu" wywołana groźbami Donalda Trumpa przyczyniła się do wzrostu poparcia dla liberałów. Bo takiego zrywu, wściekłości i zjednoczenia narodu nie było tam dawno.

"Kanada odrzuca konserwatystów i Trumpa", "To Trump spowodował, iż zwycięstwo liberałów było możliwe" – tak świat odebrał potem wyniki wyborów w Kanadzie.

Ale 3 maja do urn idą Australijczycy i tam dzieje się coś bardzo podobnego.

"Kilka dni po wyborach w Kanadzie, których głównym tematem było to, kto najbardziej przeciwstawi się prezydentowi USA, Donald Trump znalazł się w centrum kampanii wyborczej w kolejnej liberalnej demokracji" – analizuje NBC News.

BBC: "Donald Trump rzuca cień na wybory w Australii".

CNN: "Najpierw Kanada, teraz Australia? Konserwatyści obawiają się, iż kryzys Trumpa się rozprzestrzenia".



Australia: Spadło zaufanie do USA. Lider opozycji ucierpiał przez powiązania z Trumpem


Tu również mocno odczuli wojnę celną Trumpa. – Prezydent USA Donald Trump nie zachował się jak przyjaciel, nakładając cła na towary sprowadzane z Australii – stwierdził premier Australii Anthony Albanese.

Jego Australijska Partia Pracy jeszcze dwa miesiące temu nie przodowała w sondażach. Wręcz przeciwnie. Ludzie byli tak niezadowoleni m.in. z rosnących kosztów życia i wysokich cen nieruchomości, iż chyba nikt by wtedy nie uwierzył, gdyby ich notowania nagle poszybowały w górę.

To konserwatywni liberałowie i nacjonaliści mieli szanse na zwycięstwo w australijskich wyborach. Jednak ostatnio ten trend się zmienił – przed wyborami 3 maja to partia Albanese zaczęła wyprzedzać konserwatystów w sondażach. Kilkoma procentami, ale zawsze. Według najnowszego sondażu YouGov, na który powołuje się BBC Partia Pracy mogła liczyć na 54 procent głosów, a konserwatywna opozycja na 47 proc.

Natychmiast wywołało to zalew porównań z Kanadą i odniesień do Trumpa.

"Washington Post": "Podobnie jak w Kanadzie, gdzie cła i zaczepki Trumpa wzmocniły pozycję polityczną premiera Marka Carneya, zakłócenia w globalnym systemie handlowym wywołane przez prezydenta USA zbiegły się z poprawą notowań australijskiego centrolewicowego premiera Anthony’ego Albanese".

NBC News: "Podobnie jak w Kanadzie, opozycyjna partia konserwatywna w Australii – Partia Liberalna – przed powrotem Trumpa do władzy była na dobrej drodze do zwycięstwa. Jednak od tego czasu straciła poparcie wśród wyborców, którzy coraz bardziej niepokoją się o to, jak rząd poradzi sobie z Trumpem".

Zagraniczne media donoszą też, iż w Australii w ogóle gwałtownie spada zaufanie do USA i iż to działania Trumpa doprowadziły do tego, iż jest ono najniższe od 20 lat. A także iż lider konserwatystów Peter Dutton ucierpiał właśnie z powodu powiązań z Trumpem.

Cytowana przez "Washington Post" prof. Rebecca Strating z Uniwersytetu La Trobe w Melbourne, stwierdziła, iż Dutton "lider opozycji ustawił siebie i swoją partię bliżej Trumpa" i iż "to ustawienie wydaje się mieć odwrotny skutek".

W Australii pojawił się też wątek mieszania się Ameryki w ich wybory. Jakiś czas temu premier Australii ostrzegł Elona Muska przed ingerencją. – Australijskie wybory są sprawą Australijczyków – oświadczył.

Teraz brytyjski "Guardian" donosi, iż Chris LaCivita, jeden z architektów zwycięstwa Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w 2024 roku, miał odwiedzić Australię, aby doradzać Partii Liberalnej przed wyborami federalnymi.



I jeszcze jedna opinia. Amy Remeikis z think tanku Australia Institute oceniła w rozmowie z "Washington Post", iż "postać Trumpa rzuca cień na tutejszą kampanię". Ale, jak stwierdziła, zmusza także australijskich przywódców "do czegoś, czego dawno nie musieli robić – do ponownego przyjrzenia się relacjom Australii z USA".

Jak się okazuje, nie tylko tu.

"Efekt Trumpa na wybory dopiero się zaczyna"


Zagraniczne media zauważają, iż w najbliższym czasie świat czekają jeszcze wybory w Singapurze (3 maja), na Filipinach (12 maja), w Korei Południowej (3 czerwca). I wszędzie w kampanii wyborczej – w mniejszym lub większym stopniu – przewija się nazwisko Trumpa.

"Efekt Trumpa na wybory dopiero się zaczyna, również w Japonii" – analizuje właśnie amerykańska organizacja Council on Foreign Relations, która zajmuje się polityką międzynarodową.



Jak czytamy, efekt ten zwiększył popularność partii lewicowych lub centrolewicowych w wyborach krajowych: "Jednak czasami nie wygrywają tylko partie lewicowe, ale lider, który najbardziej przeciwstawia się Trumpowi lub wydaje się opinii publicznej być najlepiej przygotowanym do radzenia sobie z Białym Domem".

Przykład? Grenlandia. Ona pierwsza poszła do urn po inauguracji Donalda Trumpa i w marcu tego roku przeciwstawiła się jego planom przejęcia wyspy. "Trump trafił na twardego gracza. To on ma uratować Grenlandię przed jego szalonym planem" – pisał Łukasz Grzegorczyk o Jensie-Frederiku Nielsenie, nowym premierze Grenlandii, który powoli staje się symbolem oporu wobec zadziwiających gróźb Donalda Trumpa.

Ten trend, jak analizuje Council on Foreign Relations, "wydaje się rozprzestrzeniać globalnie, również wśród wielu kluczowych partnerów Stanów Zjednoczonych w Azji".

"Nawet kraje z długą tradycją spokojnych i przewidywalnych wyborów mogą doświadczyć turbulencji wywołanych 'efektem Trumpa'" – czytamy.

Wiadomo, iż wojna celna w Kanadzie, Australii, czy choćby w Singapurze jest odbierana inaczej niż w Europie. Ale, jak pokazuje przykład PiS, nie chodzi tylko o nią, by Trump musiał pojawić się w kampanii wyborczej. Zresztą, nie chodzi tylko o Polskę.

Wielkim fanem Donalda Trumpa jest też skrajnie prawicowy kandydat na prezydenta Rumunii, George Simon. Szef rumuńskiej partii AUR okazuje też wielką przyjaźń PiS. Spotykał się już i z Jarosławem Kaczyńskim, i z Mateuszem Morawieckim, a ostatnio z Mariuszem Błaszczakiem i Januszem Kowalskim.

"Nie wybierajcie prezydenta, który działa przeciwko polskiemu narodowi. Głosujcie na Karola Nawrockiego – mojego przyjaciela i obrońcę naszej chrześcijańskiej tożsamości w Europie" – takie wsparcie dał dla Karola Nawrockiego.



Pierwsza tura wyborów prezydenckich w Rumunii odbędzie się 4 maja, druga 18 maja.

Z kolei we wrześniu odbędą się wybory w Norwegii. Premier tego kraju niedawno odwiedził Biały Dom i było to szeroko komentowane w świecie. W tym przypadku jednak ostatnie sondaże pokazują, iż Jonas Gahr Støre i jego Partia Pracy znajdują się na prowadzeniu.

Читать всю статью