Bożena Ratter: Zabraknie nam człowieka, który był znakiem rozpoznawczym Ormian w Polsce

solidarni2010.pl 7 месяцы назад
Felietony
Bożena Ratter: Zabraknie nam człowieka, który był znakiem rozpoznawczym Ormian w Polsce
data:22 stycznia 2024 Redaktor: Redakcja

Ksiądz Tadeusz nauczył nas w każdej sytuacji szukać rozwiązania, iść dalej. W obliczu ciemności, wichrów, niepewności był tym, który podtrzymywał, dodawał ducha – mówił ks. prof. Józef Naumowicz odprawiając Mszę św. w obrządku ormiańskim, by dziękować Bogu za owocną i długą posługę śp. ks. wardapeta Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego wśród Ormian i dla Ormian w Polsce (ponad 20 lat).

Jest w tradycji ormiańskiej takie powiedzenie, iż o ile ktoś ma 10% krwi ormiańskiej, to jest Ormianinem. Ksiądz Tadeusz miał dużo więcej, choć powoli odkrywał swoją ormiańską tożsamość. Kiedy starał się o wyjazd na studia ormiańskie do Rzymu, czterokrotnie odmawiano mu paszportu. Nie wyjechał. Ale napisał w Polsce pracę o lwowskim arcybiskupie Izaaku Mikołaju Isakowiczu zw. „Złotoustym”, którego brat był pradziadkiem księdza Tadeusza. Przy okazji napisał i wydał Słownik kapłanów ormiańskich w Polsce. I wtedy zmienił nazwisko dodając pierwszą część - Isakowicz. Szczególnie związał się z Ormianami w 1992 roku, kiedy zmarł pasterz Ormian w Polsce, ksiądz Filipiak.

Ormianie przyszli do niego, by zaopiekował się nimi. Nie znał języka, nie znał liturgii, nie było gdzie nauczyć się w Polsce. Powoli, najpierw w języku polskim, a potem w 2001 roku, gdy uroczyście obchodzono 1700 lat istnienia pierwszego chrześcijańskiego państwa Armenii, pojechał i do Armenii i do Rzymu. Zdobył podstawy języka ormiańskiego, liturgii ormiańskiej - zaczął odprawiać w Krakowie, w Gliwicach. Jak pisał, jego parafia rozciąga się od Zielonej Góry do Przemyśla. I tak jak dla Fundacji, tak i dla Ormian pracował jako wolontariusz, bez pomocy z zewnątrz. I czynił to z miłości. Był liderem Ormian, miłośnikiem i propagatorem ich kultury, dziedzictwa i historii.

Na pytanie, co zrobiłby, gdyby miał przed sobą 24 godziny życia, odpowiedział (ks. prof. Józef Naumowicz cytował fragment ksiązki księdza Tadeusza): Nie powiedziałbym o tym najbliższym, by ich nie smucić. Poszedłbym na ostatni spacer i podziwiał malownicze, zalesione krakowskie wzgórza. Kocham miejsca, w których od 20 lat żyję, pracuję i wypoczywam. Napisałem w testamencie, żeby mnie tu pochowano. Później przeczytałem go ponownie, pisałem go już dawno (pisał to w 2006 roku). Co roku 6 stycznia czytam testament na nowo i coś dopisuję. Potem odprawiłbym Mszę św., by móc przejść szczęśliwie z jednej strony na drugą, wcześniej prosiłbym księdza, żeby mnie wyspowiadał. Mam świadomość swoich ułomności, prosiłbym Boga o zmiłowanie. A na koniec poszedłbym posprzątać swoje biurko. Chciałbym, żeby ktoś, kto przyjdzie po mnie przejąć całe to dzieło, nie musiał zaczynać od sprzątania - zakończył kazanie ks. prof. Józef Naumowicz. Po Mszy św. obecni wysłuchali wspomnień związanych z pracą i obecnością śp. ks. Tadeusza w środowisku ormiańskim.

Wspominał ks. Petros Yesayan, proboszcz parafii ormiańsko-katolickiej w Moskwie:

Miałem szczęście i zaszczyt na początku Jego działalności wśród Ormian być obok niego i pomagać mu. Pamiętam Go jako człowieka - wojownika Bożego. Nie bał się niczego, szedł do przodu, trwał i był na posterunku - choćby nocą przy chaczkarze, postawionym z jego inicjatywy przy kościele św. Mikołaja w Krakowie w 2004 roku - by go nie zdewastowali. Walczył o to, by w napisie wyrytym na ormiańskim krzyżu kamiennym poświęconym ofiarom było słowo „ludobójstwo”.

Pomagał wszystkim, a sam żył bardzo, bardzo biednie. Na zadbanie o siebie nie miał ani czasu, ani pieniędzy, cały czas był dla innych.

Pozostanie w pamięci jako człowiek niezwykły, gorliwy, światły, uśmiechnięty, o wielkiej, otwartej duszy. Człowiek z wielkiej litery. Szczycę się, iż mogłem być u jego boku. To był człowiek niezwykłej fascynacji. Fascynował go Bóg, ale w prawdzie i człowieku, który go potrzebował. I to byli podopieczni, dzieci - 1000 osób podopiecznych miał w całej Polsce - dla których żył, którym pomagał, dla których pracował. Całe jego życie było dla nich. Fascynacja człowiekiem słabym, grzesznym, w którym zawsze potrafił zobaczyć dobro i je wydobyć. Szukał Ormian na bazarach, starał się ułatwić ich pobyt w Polsce, szukał dla nich szkół w Polsce, chrzcił dzieci na prawo i lewo. Zafascynowany Kościołem, choć widział w nim słabości i grzechy. To nie była tania fascynacja. On widział i cierpiał. On był Człowiekiem fascynacji i misji. (ks. Petros Yesayan)

Nie był wojownikiem, był wojowniczy. Kierował nim imperatyw wydobycia prawdy. Nie dało się tego zdobyć bez walki. Czuł się najlepiej, kiedy był w Fundacji, między swoimi i nie musiał walczyć. Prawdziwy świat jest u mnie w Fundacji – mówił zmęczony po powrocie do Radwanowic- taki, w którym chcę być. Bo moi podopieczni, kiedy się cieszą, iż mnie widzą, to się przytulą do mnie, pocałują.. ale gdy im się coś nie spodoba, to mogą mnie choćby popchnąć czy uderzyć. A ten świat, z którego przychodzę taki nie jest. (wspominał przedstawiciel Fundacji) .

Był liderem Polaków spragnionych prawdy i sprawiedliwości. Jednemu z nich, Stanisławowi Pruszyńskiemu zadedykował artykuł pt. Skarby i Skarbnicy Kościoła:

Artykuł swój dedykuję śp. Stanisławowi Pruszyńskiemu, z którym współpracowałem przez wiele lat, a który łączył w swoim życiu ideały s. Elżbiety Czackiej i Brata Alberta. Był sierotą. Matka zmarła przy jego urodzeniu, a ojciec zagłodzony został w syberyjskim łagrze. Sam był inwalidą przypadkowo postrzelony przez żołnierza radzieckiego. Wygnany z rodzinnego Wołynia, dzielił z milionami swych rodaków tułaczy los, osiadając w końcu w Krakowie. Nosił w sobie silną potrzebę pomagania innym.

Być może wpłynęło na to jego sieroce dzieciństwo, a być może bolesne doświadczenia z czasów wojny. Nie mając własnych dzieci wraz z żoną wychował dwie sieroty, które uważał za swoje córki. Gdy one usamodzielniły się, zakładając własne rodziny, zaopiekował się trójką innych. Tym razem były to upośledzone umysłowo trzy młode osoby, żyjące w zakładzie zamkniętym. Był dla nich ukochanym „wujkiem”, a zarazem jedyną bliską im osobą, która ich odwiedzała i z którą mogły życzliwie porozmawiać. Zaangażował się również w organizację obozów wakacyjnych dla dzieci niepełnosprawnych. Zbierał kartki żywnościowe, załatwiał węgiel, przewoził podopiecznych swoim samochodem, a gdy zaszła potrzeba, bez słowa zakasywał rękawy i szorował podłogi lub zmieniał pościel.

Wraz z przyjaciółmi stworzył nowy ruch społeczny „Ku cywilizacji Miłości”, którego głównym zadaniem jest tworzenie tzw. wspólnot nadziei. Wspólnoty te łączą ze sobą przedstawicieli różnych środowisk, głównie z kręgów ludzi pracy. Wspólnoty te, zgodnie z założeniem inicjatorów, stawiały zawsze na poczesnym miejscu sprawy biednych i cierpiących. Zaowocowało to powstaniem Fundacji im. Brata Alberta, pierwszej tego typu w naszym kraju. Jej zadaniem jest pomoc osobom upośledzonym umysłowo. Pomoc ta prowadzona jest dwoma torami. Pierwszy z nich, to tworzenie schronisk albertyńskich dla tych niepełnosprawnych, którzy utracili swoich rodziców lub których rodzice ze względu na wiek i stan zdrowia są już nie zdolni do sprawowania opieki. Istotą tych schronisk jest prowadzenie pracy wychowawczej w oparciu o małe wspólnoty, które niepełnosprawnym mają zastąpić ich utracone rodziny. (ks. Tadeusz Isakowicz Zaleski).

Dyrektywa Unii Europejskiej nakazuje likwidację i zabrania wspierania specjalistycznych ośrodków dla niepełnosprawnych, a Minister Edukacji Barbara Nowacka w przyspieszonym tempie wdraża projekt UE edukacji włączającej, którego celem jest zniszczenie zarówno ośrodków dla dzieci niepełnoprawnych, jak i dzieci zdolnych do zdobycia wiedzy i kompetencji. Barbara Nowacka wraz z przedstawicielami mniejszości narodowych i ideologicznych zamienia kierunek „Ku cywilizacji Miłości” na kierunek „Ku cywilizacji Zagłady”. Zagłady narodu i państwa polskiego.

Bożena Ratter

Zdjęcia do artykułu :
Zdjęcia do artykułu :
Читать всю статью