
Terytorialność to nasz biologiczny instynkt, pierwotne dziedzictwo, które napędza wszystko: od wojen o ziemię po zbiorowe akty przemocy. W świecie natury to strategia przetrwania i dominacji – gdzie samiec przejmuje stado i krwią i ogniem wyznacza granice. Dlatego kultura jest głęboko sprzeczna z naturą: została stworzona po to, by tłamsić w nas te prymitywne popędy, zaprzęgać je w rytuały i prawa, byśmy zamiast instynktu przemocy wybrali reguły gry społecznej.
Państwa są wciąż strukturami wyrosłymi z terytorialnego instynktu. Próbują nadać mu pozory ładu, ale tak naprawdę sankcjonują przemoc, tylko robią to w formie zorganizowanej. Jeśli naprawdę chcemy się wyzwolić spod terroru – nie tylko władzy państwowej, ale i własnych zwierzęcych zapędów – musimy podważyć samą fetyszyzację "świętej ziemi". Kiedy przeniesiemy nasze przywiązanie z wycinka terenu na mobilny statek (dziś morski, jutro kosmiczny), zrobimy kolejny krok w stronę cywilizacji, która programowo walczy z naturą. Bo czysto biologicznie pozostajemy stadem terytorialnych naczelnych, lecz cywilizacyjnie staramy się stać istotami, które rozbrajają instynkt, oswajają agresję i zastępują gwałt – współpracą.
Kultura jest wrogiem natury: zamiast pozwalać rozpasanym impulsom na rządy siły, stawia ograniczenia, narzuca reguły i rytuały, wynosi nas ponad zwierzęcość. Możemy się z tym nie zgadzać, możemy utyskiwać na sztuczne konwencje, ale to właśnie ta sztuczność odróżnia nas od reszty świata żywego. Tak długo jednak, jak będziemy czcili ziemię jak fetysz i dyskutowali, kto ma ją prawo zabrać, będziemy niewolnikami własnej natury. By dokonać prawdziwego skoku cywilizacyjnego, musimy ten łańcuch odciąć – przynajmniej na tyle, by, zamiast walczyć o kawałek planety, nauczyć się kształtować i zmieniać przestrzeń według zasad, jakie sami, wbrew naturze, ustanawiamy.
Terytorium wciąż pozostaje istotne – dostarcza surowców, energii, ułatwia organizację społeczności i stanowi fundament geopolityki. Jednak rozwój cywilizacji i technologii sprawia, iż coraz łatwiej obyć się bez ścisłego przywiązania do jednego obszaru. Im szybciej możemy się przemieszczać i wymieniać informacje, tym mniej kluczowe stają się granice i lądowe szlaki między nimi.
Globalne korporacje, które prowadzą działalność na wielu kontynentach, nie są tak uwiązane, jak państwa z jedną stolicą i jednym terytorium. Jeśli utracą kilka placówek, mogą dość sprawnie odbudować działalność gdzie indziej. Podobnie z chmurą obliczeniową: choć fizycznie opiera się ona o serwery, to ich rozproszenie (a w przyszłości być może nawet ulokowanie części w kosmosie) umożliwia szybkie przywrócenie kluczowych usług w razie zniszczenia wybranego „fragmentu” infrastruktury.
W efekcie coraz bardziej odrywamy się od terytorium jako absolutnej podstawy potęgi. Oczywiście nie zniknęło ono z listy strategicznych priorytetów: surowce, logistyka czy sytuacja polityczna wciąż na nim się rozgrywają. Jednak w porównaniu z epokami, w których kontrola nad ziemią była jedynym miernikiem siły, dziś liczy się także zdolność płynnego działania w wielu miejscach naraz – czy to w świecie fizycznym, czy wirtualnym.
Grzegorz GPS Świderski
]]>https://t.me/KanalBlogeraGPS]]>
]]>https://Twitter.com/gps65]]>