Niebawem wszedłby w wiek emerytalny. Gdyby żył. Cokolwiek to znaczy. Aleksiej Bałabanow. Ikona rosyjskiego filmu.
Dla Rosjan pewnie ktoś taki, jak Kurt Cobain z zespołu Nirvana w kręgu popkultury. Dla przyjaciół – Ljocha, reżyser trochę znany również w naszym kraju.
Początki – Beckett i Kafka
Urodził się w 1959 roku w dalekim Swierdłowsku, gdzie diabeł mówi dobranoc i gdzie rozegrały się ostatnie kadry życia rodziny cara Mikołaja II. Wczoraj i dziś: Jekaterynburg. Choć w przypadku artystów wspominanie o tym magicznym progu lat minionych ma sens jedynie tyle o ile.
On sam raczej był daleki od nostalgicznych refleksji, więc cofnijmy się do czasów, kiedy zaczynała się nowa epoka. Dla niego, i dla Rosji. Akurat powoli kończył się XX wiek. Czasy ogólnej mizerii delikatnie przesuwały się do sfery barwnych wspomnień. Aleksiej Bałabanow był po trzydziestce, miał na swoim koncie kilka filmów krótkometrażowych, plus dwie subtelne fabularne adaptacje na podstawie Samuela Becketta i Franza Kafki – Szczęśliwe dni i Zamek. To wyjątkowe, bardzo wartościowe obrazy.
Na rowerze po mieszkaniu
Nikita Michałkow i Aleksiej German, ważne postaci w tamtej realności, włączyli dla niego zielone światło. Obaj zgodzili się na różnych etapach kariery zagrać w jego filmach. Michałkow – prominent, German – wieczny „półkownik”, użerający się z cenzurą aż do swojej śmierci. Autor legendarnych filmów Mój przyjaciel Iwan Łapszyn i Trudno być Bogiem.
Chronologia jest ważna, choć nie zawsze. Dlatego warto skoncentrować się na drodze reżysera, którą zdecydował się przebyć. Moim zdaniem świadomie, choć jest to skażone subiektywizmem. Po zakończeniu pierwszego etapu edukacji, miał 17 lat, mama Inga, główny lekarz w Swierdłowsku, zapytała go, co zamierza robić w życiu? Do tego momentu jeździł na rowerze po ogromnym, jak na realia radzieckie, mieszkaniu. Każdą wolną chwilę spędzał na słuchaniu płyt z zachodnią muzyką, którą prawdopodobnie zdobywał dzięki szerokim znajomościom matki i ojca, głównego redaktora w syberyjskiej kinematografii. – Ljocha był jedyny z naszej paczki, który w tamtych czasach miał zachodnie płyty i osobną ubikację – wspomina przyjaciel z młodości, znający smak komunalnych kwater. Komunałki były potrzebą chwili i miały na celu integrację nowego społeczeństwa według koncepcji ówczesnej władzy.
Sztama
Tak. Aleksiej Bałabanow należał do grona w pewnym sensie uprzywilejowanych. Więc, kiedy pewnego dnia mama podczas śniadania zapytała, co zamierza robić w życiu, odpowiedział bez wahania: chcę zostać reżyserem! Za sugestią matki kontynuował jednak naukę w Szkole Języków Obcych. – Jeśli chcesz być artystą, nie mam nic przeciwko temu, ale najpierw musisz zdobyć solidne wykształcenie,. Potem, rób sobie, co chcesz – wyraziła opinię bez emocji.
Był chyba zdolny, ponieważ gwałtownie wyselekcjonowano go do wąskiej grupy tłumaczy, która mogła mieć kontakt w sytuacjach konfliktowych podczas rozmów na wojskowym szczeblu. Potem Bałabanow ucinał zawsze temat, kiedy zagajano go o tamten okres. Wtajemniczeni mówili, iż ponieważ był dyskretny, pozwolono mu na więcej niż innym. Mógł dużo powiedzieć, ponieważ w swoim przekazie unikał wskazywania konkretnego adresu złoczyńców. Tak zwana sztama. I trzeba przyznać, iż umiał z tego przywileju korzystać i dotrzymywał słowa.
Brat
W kultowym filmie Brat opowiedział o Rosji sterroryzowanej przez „Kaukaz” i rosyjskich rzezimieszków na początku tak zwanej transformacji ustrojowej. W końcowej scenie tego szlagieru główny bohater jedzie z Petersburga do Moskwy autostopem, żeby również tam zrobić porządek. Bałabanow nie poszedł jednak za ciosem, chociaż Brat okazał się kasowym sukcesem.
Mógł sobie pozwolić na nieco więcej materialnej swobody. Mimo nacisków, wrócił do dawnych artystycznych koncepcji ze Szcześliwych dni i Zamku. W filmie O potworach i ludziach jasno wyraził swoje poglądy na temat, czym jest normalność i co tak naprawdę jest prawdziwym zboczeniem. Obraz w technice sepii robi wrażenie do dziś.
Brat 2
A potem był Brat 2. Bałabanow i jego Oddział, jak na warunki naszej części świata, spali już wtedy na hajsie, do tego stopnia, iż realizacja drugiej części tego filmu mogła rozegrać się w Stanach Zjednoczonych Ameryki. Były pieniądze na zatrudnienie amerykańskiej ekipy i aktorów z Hollywood. Bałabanow bez kluczenia wykrzyczał tam, iż ubóstwiany prawie przez wszystkich Kraj Marzeń jest koszmarnym bagnem i iż rosyjscy oligarchowie okradają do spółki swój naród z kolegami zza Wielkiej Wody. Wspomniał też o konflikcie rosyjsko-ukraińskim. A był to dopiero rok 2000.
Bohaterowie filmu są ścigani przez ukraińską mafię i to, co najbardziej przewrotne, wynajętą przez rosyjskiego oligarchę. A żeby było jeszcze śmieszniej, w wynajętej dla potrzeb filmu restauracji w ukraińskiej dzielnicy w Chicago, brat głównego bohatera zabija „banderowca” z okrzykiem „za Sewastopol!”. W pożegnalnych kadrach rozbrzmiewa przebój kultowego dla tamtego pokolenia zespołu Nautilus Pompilius Goodbye America, ale już bez nostalgii zamierzonej przez autorów piosenki. Zniknęły kompleksy. Narodziła się duma. I znowu sukces.
Krytyka i mrok
Ljocha rozpędzał się coraz bardziej. Słowo „cenzura” było dla niego czystym abstraktem. W strasznej i śmiesznej produkcji Ciuciubaka jasno wyraził swój pogląd – klasa średnia wywodzi się ze środowisk przestępców. W hierarchii jego filmów szczególne miejsce zajmuje Ładunek 200 – chyba jeden z najbardziej mrocznych obrazów w historii światowego kina. To było trzęsienie ziemi. Przesunęły się wtedy płyty tektoniczne. Po premierze Bałabanow stracił prawie wszystkich przyjaciół. Nie każdy mógł zaakceptować przekaz reżysera.
W najprostszej interpretacji – jeżeli Rosja jest Kobietą i jest Matką – stała się rzecz straszna. Matuszka – Rossija jest gwałcona przez zwyrodnialców w państwowych mundurach, którzy uzurpują sobie prawo do władzy. To powiedział Bałabanow. Z sukcesem i bez konsekwencji. Mógł dalej tworzyć. I nie zatrzymał się w swojej szczerości. W środowiskach odpowiedzialnych za nagradzanie twórców filmowych coraz głośniej zastanawiano się, czy nie wyróżnić go w sposób wyjątkowy. Na przykład w Cannes czy choćby skromnym Oscarem w dowolnej kategorii.
Wolność krytyki
Niestety, Bałabanow sam pogrzebał życiową szansę. W Morfinie na podstawie wspomnień Michaiła Bułhakowa zbyt brawurowo nakreślił postać pewnego łotra pochodzenia żydowskiego, który po wcześniejszym przymilaniu się do „upadającej klasy” później wstępuje do Czeka, co pozwala mu na niegraniczony dostęp do deficytowego wówczas narkotyku. Bałabanow adekwatnie od premiery Brata znalazł się między przysłowiowym młotem a kowadłem.
Zawsze było pewne, iż coś wywinie. Z jednej strony oskarżano go o szowinizm i antysemityzm, z drugiej, o opluwanie ojczyzny, jak po głośnym filmie Palacz, w którym wyraźnie zasugerował, iż kraj, którego jest obywatelem, doszedł do swojej wielkości poniżając szlachetnych ludzi innych kultur. Nie wiem, być może z uwagi na swój talent i wymierne sukcesy Aleksiej Bałabanow mógłby osiągnąć więcej. Może za mało czasu spędzał na salonach? W wolnym czasie wolał jednak penetrować rejony, gdzie boi się zajrzeć choćby kot czy szczur, a skąd często wracał do domu mocno pokiereszowany. Zmarł w sanatorium pod Petersburgiem w maju 2013 roku.
Kiedy wracam do filmów Bałabanowa, zastanawiam się, w jakich krajach artysta mógłby dziś powiedzieć tyle prawd niezgodnych z oczekiwaniami. A jemu przecież udało się to w Rosji. Po części za państwowe pieniądze. To jedna z tajemnic naszego wschodniego sąsiada.
Adam Rosłoniec