РАФАЛ ТРЗАСКОВСКИЙ О ТЕХ, КТО ЗА НЕГО НЕ ГОЛОСУЕТ

solidaryzm.eu 6 часы назад

Księgarnie zasypało książkami pt. „Rafał”, czyli starannie wydanym wywiadem – rzeką z kandydatem obecnego rządu i wiceprzewodniczącym rządzącej dziś Polską partii na urząd prezydenta RP.

Książek z uśmiechniętym Trzaskowskim na okładce wszędzie jest tyle, iż kupować nie trzeba. Sam już w dzieciństwie nabyłem umiejętność czytania w księgarniach. Z pieniędzmi bywało różnie, ale dawno już odkryłem, iż wystarczy kilka czy kilkanaście odwiedzin w tym czy innym punkcie sprzedaży literatury, by „połknąć” całą treść choćby okazałej powieści. Teraz z finansami bywa lepiej, za to trudności z upchnięciem w domu kolejnego woluminu coraz większe a przede wszystkim nieprzyzwoitością jest pchanie własnych pieniędzy w kieszenie autorów i wydawców, których działalność dobrze Polsce nie służy. A iż „co piszczy w trawie” wiedzieć warto a wypożyczanie w bibliotekach też przecież buduje statystyki czytelnictwa i pozycję autora – przez cały czas sporo czytuję w księgarniach. Tym sposobem przeczytałem kiedyś np. „Czas odwetu” Włodzimierza Cimoszewicza (o martyrologii komunistycznej nomenklatury, bo jeżeli by ktoś nie wiedział to Cimoszewicz w niej opisuje męczeństwo takich, jak on – całkowicie przecież niewinnych a w 1989 skazanych na terror, zaszczucie, ograbienie ze wszystkiego, nieomal głód i bezdomność). W innej księgarni pękałem ze śmiechu czytając „Z Dziennikiem Telewizyjnym w życiorysie” Marka Tumanowicza. Najbardziej znany spiker propagandy stanu wojennego wydał to kuriozum bodaj w roku 2007 a dowiedzieć się z niego było można, iż w telewizji Urbana i Jaruzelskiego żadnego znaczenia nie miały ani partyjne ani rodzinne układy, ale tylko i wyłącznie – talenty i kwalifikacje! I dzięki temu właśnie (oszałamiającemu geniuszowi, mistrzowskiej erudycji, światowemu formatowi dziennikarskiemu itp.) Tumanowicz był tam, gdzie był. A ze wspomnień tegoż właśnie Tumanowicza dowiedziałem się też, iż był on również bojownikiem o polską wolność, gdyż bohatersko uczestniczył w zmaganiach Marca 1968. Kity o tak kosmicznej skali można było wciskać ledwie kilkanaście lat po uruchomieniu „transformacji ustrojowej”, kłamliwie zwanej „obaleniem komunizmu”. W księgarniach też wyczytywałem najlepsze kawałki „Marzeń i tajemnic” Danuty Wałęsowej ze śmiertelną powagą perorującej o jej mężu Lechu – urodzonym człowieku sukcesu, który miesiąc w miesiąc drugą pensję pozyskiwał z wygranych w totolotka, dzięki czemu obfitość zakupów, na jakie stać było rodzinę Wałęsów, budziła zazdrość sąsiadek. Te wzniosłe treści też chłonąłem w księgarniach, pełnych wówczas opasłych tomów bijących blaskiem heroizmu TW Bolka i jego żony. I tym samym sposobem przeczytałem już niemal od deski do deski książkę pt. „Rafał” …

Stosy książki „Rafał” na tle regałów wypełnionych literaturą – scena jak z komentarza Artura Adamskiego.

Zacznę od gatunku (dziennikarskiego czy literackiego), do którego należy ta książka. Gatunek wywiad – rzeka jest mi znany nie tylko stąd, iż sporo takich książek przeczytałem, ale i sam parę takich napisałem. Tu może dygresja. Parę lat po opublikowaniu mojego wywiadu – rzeki z Kornelem Morawieckim dotarła do mnie znana wrocławska dziennikarka telewizyjna Wanda Ziembicka (ta właśnie znana z TVP Wrocław, wdowa po największym z polskich reżyserów Wojciechu Jerzym Hasie). Zaczynała wtedy pisać doktorat na Wydziale Dziennikarstwa. Doktorat właśnie na temat gatunku wywiad – rzeka a do mnie trafiła z tego powodu, iż profesorowie tegoż Wydziału Dziennikarstwa (w tym promotor doktoratu Ziembickiej) książkę pt. „Kornel” uznali za jeden z dziesięciu najważniejszych wywiadów – rzek, jakie do tamtego czasu w Polsce się ukazały. Przy czym jedna z cech najbardziej ten mój wywiad z Kornelem wyróżniających w ogóle nie była moją zasługą, gdyż (cytuję za Wandą Ziembicką słowo w słowo): „człowiek udzielający wywiadu konsekwentnie unikał mówienia o samym sobie nieustannie wskazując zasługi mnóstwa ludzi, z którymi współpracował i niejednokrotnie podkreślając, iż ich obecność w jego życiu była dla niego najwyższym honorem”. Na to przede wszystkim w książce pt. „Kornel” uwagę zwrócili profesorowie od dziennikarstwa.

Natomiast wywiad pt. „Rafał”, jaki Magdalena Subbotko (z „Gazety Wyborczej”, a jakże, której dziennikarka ta jest kwintesencją pod względem ideologii, systemu wartości, warsztatu, stylu i chyba wszystkiego) zrobiła z Trzaskowskim to w kwestii mówienia o sobie – odwrotność wprost ekstremalnie skrajna. Na tle tego, jak opowiadał Kornel Morawiecki – opowieść Rafała Trzaskowkiego jest jak z innej galaktyki. jeżeli bowiem przewodniczący Solidarności Walczącej niemal bez przerwy opowiadał wg zasady: „Ten niezwykły człowiek zrobił to, a ten najprawdziwszy bohater, którego miałem zaszczyt znać, dokonał tego…” to wszystkie opowieści Trzaskowskiego „jadą niczym autostradą zbudowaną ze stwierdzeń z kategorii: ja, ja, ja, najcudowniejszy, najwspanialszy, niedościgle idealny: JA!”

Drugą cechą mojego wywiadu – rzeki, przeprowadzonego z Kornelem Morawickim, ustaloną na Wydziale Dziennikarstwa i usłyszaną przeze mnie od redaktor Wandy Ziembickiej było to, iż „autor wywiadu wiedział, o co pytać”. Opinia ta mnie zaskoczyła. Pomyślałem wtedy, iż trudno chyba o rzecz bardziej zwyczajną. Kiedy jednak teraz czytałem wywiad z Rafałem Trzaskowkim ze zdumieniem uświadomiłem sobie, iż wywiad – rzekę można poprowadzić inaczej. Najściślej – w kierunku hagiografii. Bo ten wywiad to raczej nie wywiad. To zbiór pytań i odpowiedzi z kategorii żywotów świętych (oczywiście: „świeckich świętych”). Wszystkie bowiem pytania Magdy Subbotko dałoby się zastąpić jednym (wyartykułowanym jakby na kolanach): „Wielki opatrznościowy mężu, racz ujawnić, jakim to sposobem jesteś aż tak niesłychanie cudoooowny!” Na co „wielki opatrznościowy mąż” dr Rafał Trzaskowski odpowiada. A dzięki tym odpowiedziom my, jakże maluczcy, dostępujemy łaski wiedzy o tym, jak to Rafał Trzaskowski jest oczytany, iloma językami mówi, ile w życiu dokonał i nieomal – jakim blaskiem oświetla zawsze wszystkich, którzy dostąpią znalezienia się w jego zasięgu. Najbardziej zaskoczyły mnie tu opowieści o tym, jak nadludzko aktywny był i jest zawsze, niemal od urodzenia. Za sprawą jego niespożytej energii, organizacyjnego geniuszu, arcymistrzowskiej kreatywności – gdziekolwiek się nie pojawiał – od razu wszystko zamieniało się na lepsze. Bo to on zawsze był i jest czynnikiem sprawczym tego, iż na poziom stokroć wyższych standardów błyskawicznie dźwigały się przedszkola i szkoły, do których uczęszczał, podwórka na których się bawił, ulice przy których mieszkał. Po prostu – Trzaskowski to czynnik sprawczy, zasuwający na pełnych obrotach 24 godziny na dobę przez 365 dni w roku motor napędzający niezliczone inicjatywy. Wystarczy, iż gdzieś Trzaskowski się pojawi – i natychmiast wszystko wokół – rozkwita! Do najściślej takiej konkluzji prowadzą dziesiątki pytań i odpowiedzi. I tylko, pracując od lat w Warszawie i stąd znając ją na co dzień, jakoś w żaden sposób nie potrafiłem zaobserwować przejawów tego nadprzyrodzonego zjawiska… Odpowiedź na moja rozterkę (i to rozbudowaną na setkach stron!) gwałtownie jednak znalazłem w tej samej książce. Odpowiedź ta rozpisana jest na dziesiątki pytań i odpowiedzi i stanowi drugi (obok hagiograficzno – adoracyjneego) wątek książki. Złożony on jest z opowieści o upośledzonych. Czyli tych, których upośledzenie uniemożliwia im dostrzeganie wielkości Rafała Trzaskowkiego. W największym skrócie: Trzaskowkiego nie doceniają tylko ci, których mózgi są zbyt mało pojemne, żeby być zdolnymi dostrzec wielkość aż takiego rozmiaru. Dowiedziałem się więc, iż zaliczam się do zbyt ciemnych, zbyt mentalnie i moralnie podłych, żeby docenić skarb, jakim jest Trzaskowski. Przeczytałem m.in., iż w okresie międzywojennym też wielkie poparcie mieli narodowcy (czyli jakby dzisiejsi PiS – owcy), iż nienawistna ciemnota popierała nie światłych, ale nikczemnych i głupich, zacofanych antysemickich tumanów. Nie posunęli się twórcy tej książki do wypowiedzenia tego jednoznacznie wprost, ale mocno wyartykułowali choćby aluzję do hitleryzmu. Bo czemuż innemu w wywiadzie – rzece z Rafałem Trzaskowskim służyć miało przytoczenie, w kontekście aktualnej sytuacji w Polsce, wątku narodowego socjalizmu lat trzydziestych, czyli czasów Hitlera? Przyznam, iż w tym momencie ta tak naprawdę bezdennie głupa i po prostu durnowato śmieszna książczyna przestała być dla mnie zabawna. Urodziłem się dziewiętnaście lat po wojnie, ale wychowałem się w opowieściach o piekle, jakim ona była. Wszyscy członkowie mojej rodziny byli przeciwnikami narodowego socjalizmu i jeżeli (jak kobiety i dzieci) czynnie nie walczącymi z hitleryzmem to zawsze byli niemieckiej agresji i narodowego socjalizmu ofiarami. Na rodzinnych spotkaniach od dziecka słyszałem przerażające zdanie: „gdyby ta wojna potrwała jeszcze z rok – to nikogo z nas by nie było”. I słyszałem nie kończącą się litanię zamordowanych, poległych, rozstrzelanych oraz dziękczynienie Boskiej opiece, iż wspominający tych, którzy stracili życie, chociaż poranieni, skazywani na poniewierkę, niewolniczą pracę, na głodowanie, na obrócenie ich domów w zgliszcza – jednak przeżyli. A teraz, wprawdzie nie wprost, ale de facto jednoznacznie, i ich i mnie samego syn agentki UB zalicza de facto do kręgu – oprawców. Takie insynuacje (choć ujęte nie do końca wprost) pozwala sobie wyrażać w druku syn osoby, która swej kolaboracji z sowieckim okupantem zawdzięczała przywileje także dla samego Rafała Trzaskowskiego. Przywileje będące normą w rodzinie Trzaskowskich a niewyobrażalne dla milionów takich jak ja „bidoków PRL-u”. Tak więc „Rafał” to także książka, w której wyrażona jest wyższość prosowieckich kolaborantów nad tymi, którzy wystawiając się na niebagatelne ryzyko z sowiecką opresją się zmagali. W tym momencie przestaje być śmiesznie, zaczyna być naprawdę podle. Ale dzięki temu dowiadujemy się dokładniej, co ma w głowie Rafał Trzaskowki. A choćby więcej, bo także i tego, jaki jest jego rzeczywisty stosunek do Polski i Polaków i jakim tak naprawdę jest on człowiekiem.

W całej książce jest chyba tylko jeden moment, w którym Trzaskowski okazuje się nie zawsze być niedościgłą doskonałością. Przyznaje się bowiem, iż nie zawsze doskonale grał w piłkę. Ale to, iż on nie grał, skutkowało tym, iż nie grał wokół nikt. Bo jeżeli ten, kto absolutnie zawsze był i jest niedościgłym wzorcem absolutnego ideału czegoś nie robi to zawsze dowodzi to przecież tylko jednego. Tego, iż jeżeli czegoś nie robi Trzaskowki to jest to przesądzający dowód, iż robić tego nie warto. jeżeli więc Rafałek nie grał w piłkę – to nie grał nikt. I, co przecież oczywiste, wszyscy wtedy wpatrywali się, co Rafałek będzie robił. Bo jeżeli robi to on – to zawsze jest to znak, iż właśnie to należy naśladować.

Taki obraz Rafała Trzaskowskiego wprost eksploduje z książek, których teraz pełno w każdej księgarni. Cudowne dziecko, najcudowniejszy młodzieniec i jeszcze bardziej cudowny dorosły. Niedościgły wzór i ideał. Erudyta, geniusz i nieustraszony bohater. Ten, który wszystko wie o wszystkim, bo wszystkiego się nauczył, wszystkiego doświadczył a prawdopodobnie choćby urodził się z wrodzoną a posiadaną przez mało kogo wiedzą. Przez wszystkich mądrych, wykształconych i szlachetnych zawsze powszechnie uwielbiany, podziwiany, adorowany. Prymus wszystkich szkół, arcymistrz wszystkich dziedzin, platynowy wzorzec każdej z cnót, za cokolwiek by się nie wziął – we wszystkim zawsze najlepszy. I tylko jeden w swoim życiu ma problem. Taki, iż są w Polsce takie zwykłe szaraki, jak na przykład ja. Takie do bólu znające przypadki „uderzeń wody sodowej do słabej główki”. I znający potworne skutki rządów ludzi cierpiących na urojenia wyższościowe. Znający rzeczywistą wartość wielu pięknie brzmiących tytułów i jeszcze piękniej wyglądających dyplomów. Znający, bo do bólu doświadczony wiedzą, jak często g… są warte. Znających też wielu takich, jak niegdysiejszy Michał Korybut Wiśniowiecki, o którym wszyscy wiedzieli, iż „równie dobrze jak polskim mówi w siedmiu językach, ale w żadnym nigdy nic wartościowego nie ma do powiedzenia”. Takich (jakże potwornie niebezpiecznych!), dla których centrum świata stanowi ich własna osoba. A cała reszta – to już dla nich tylko pozbawiony większego znaczenia margines. Zdolnych np. doprowadzić do katastrofy wielomiliardową inwestycję i fakt ten zinterpretować zdawkowym: „To tylko zrzut kontrolowany”. Taka ciemnota, jak ja, czyli dostrzegająca tę największą „bujdę na resorach”, jaką jest opowieść głoszona o Rafale Trzaskowskim – to jego absolutnie jedyny problem.

Nie polecam kupowania książki Trzaskowskiego, ale warto znać jej treść, bo jednak, pomimo krańcowo odrealnionej samooceny, ujawnia ona, kim Trzaskowski jest. I ujawnia skalę pogardy, jaką żywi on do tych, którzy nie zamierzają być jego wyborcami. Oby takich nie – wyborców Trzaskowskiego było jak najwięcej, bo po zapoznaniu się z jego książką wiem, iż jest on dla Polski i Polaków zagrożeniem o całe piekło większym, niż przed tą lekturą zdołałbym sobie wyobrazić. Rafał Trzaskowki – tak się nazywa największe od dekad zagrożenie naszej ojczyzny.

Artur Adamski

Читать всю статью