Левая повестка дня должна задать себе некоторые вопросы в связи с победой Трампа

galopujacymajor.wordpress.com 2 месяцы назад

Bardzo łatwo jest skwitować klęskę Kamali Harris tradycyjnym podziałem na lud i elity oraz faktem, jak bardzo fatalną miała kampanię. Dorzucić coś o nieogarniętych libkach, wsadzić ze dwie okładki New York Timesa i 48 twittów Tomka Lisa. Tyle iż te wybory to także poniekąd klęska pewnej lewicowej agendy. A z tym, przynajmniej lewicowym wyborcom, skonfrontować się jakoś trudniej.

No dobrze, Majorze, ale konkretnie z czym?

Po pierwsze z inflacją. Przez ostatnie lata lewicowi publicyści ekonomiczni przekonywali, iż inflacja, owszem, nie jest może czymś dobrym, ale póki średnio pensje rosną bardziej niż inflacja, to i tak jesteśmy na plus. Więc już tak nie przesadzajmy. Suma summarum w portfelu przecież zostaje więcej, prawda? Tymczasem za rządów Bidena, pensje bardzo wielu Amerykanów rzeczywiście rosły bardziej niż inflacja, a mimo to wyborcy byli wściekli. I to właśnie inflację wskazywali jako najważniejszy powód głosowania na Trumpa. Być może więc ekonomiści lewicowi popełnili ten sam błąd, jak i popełniają ekonomiści klasyczni. A mianowicie zapomnieli, iż ekonomia jest behawioralna. Liczą się nie tyle ekonomiczne liczby, wykresy, zysk netto a liczą się odczucia. Po prostu podwyżkę, choćby przekraczającą roczny poziom inflacji, dostajesz zwykle jednorazowo, więc efekt pozytywnej stymulacji jest też jednorazowy. Tymczasem pieniądze za towary o podwyższonej cenie wydajesz na codziennych zakupach, co oznacza, iż efekt negatywnej stymulacji także odczuwasz codziennie. Jeden orgazm to jednak o wiele mniej niż codziennie dźganie cię igłą. Dodatkowo dochodzi zwykle żal, iż to, co zyskałeś w ramach podwyżki, musisz zaraz stracić przez inflację. A jak wiadomo psychologicznie o wiele trudniej radzić sobie z czymś, co dostałeś i gwałtownie straciłeś, niż sytuacją, gdy ani nie dostałeś niczego, ani nie straciłaś. Być może warto więc wrócić do starych lewicowych czasów, na inflacją uważano za podatek biednych.

Po drugie, trudno się skonfrontować z lewicowymi reformami. Otóż Joe Biden jest powszechnie postrzegany jako prezydent, który wprowadził stosunkowo najwięcej prospołecznych ustaw. Umorzył część kredytów, zmniejszył ubóstwo itd. A mimo to jego prezydentura zakończyła się wyborczą klęską Demokratów. Być może więc narracja, iż wystarczy dać ludowi nieco lewicowych ustaw i ten lud rzuci się ramiona tych, którzy tę ustawę dali, jest niezbyt trafna. Wyborcy rzadko głosują z wdzięczności, a bardziej z powodu nadziei na zmiany w przyszłości. Wyjątkiem jest sytuacja, gdy bardzo wielu dostało coś naprawdę dużego i jest wielce prawdopodobne, iż to utracą. Dobrym przykładem jest pakiet socjalny PIS, który był takim gamechangerem, iż wyborcy z wdzięczności zagłosowali na PIS w 2019 i jednocześnie ryzyko jego odwołania przez Tuska było tak niskie w 2023, iż wyborcy głosować już na PIS ze strachu nie musieli. Tym samym, jeżeli już wprowadzać coś socjalnego, to najlepiej coś bardzo dużego niż szereg małych zmian, które o głosie nie zadecydują. Dodatkowo, należy pamiętać, iż lewicowe reformy w czasie inflacji stają się niepopularne już nie tylko wśród wolnorynkowców. Patrz, ja tu ciągle tracę pieniądze, a tym innym pieniądze rozdają, kredyty umarzają. Słowem, sam pakiet lewicowych ustaw to za mało. Może ważne też jest nie tylko „co”, ale „kto” jest posłańcem owego socialu? Czy jest wiarygodny w swych obietnicach i owszem, czy jest, sprawczy? Robert Biedroń szedł do wyborów prezydenckich z bardzo lewicową agendą, ale chyba choćby on sam nie za bardzo wierzył w ten przekaz partii Razem, który serwował. Skończył z wynikiem gorszym niż Magda „kocham Oleksego” Ogórek.

Po trzecie, wciąż trudno skonfrontować się z problemem imigracji. Lewica przez cały czas nie ma żadnej opowieści o tym, jak radzić sobie ze strachem imigranckim, poza, nieco już wyświechtanym, zwrotem o prawach człowieka. Ba, choćby jeśli, jak w Polsce, Lewica nie jest za wpuszczaniem każdego jak leci, tylko za przestrzeganiem procedur i odsyłaniem do państw zamieszkania, to i tak traktowana jest jako ta, która chce wpuszczać każdego. To ogromny problem każdej lewicowej partii i nieprzypadkowo Tusk w sprawie imigracji zrobił zwrot przez brunatną rufę. Strach przed imigrantami, także wśród wcześniej przybyłych imigrantów, jest dziś potężny. Lewica ma głównie pouczanie i daje się wpuszczać w kanał tych odklejano od przemocy muslimów.

Po czwarte, konfrontacja z problemem mężczyzn w sieci. Trumpizm przepoczwarzył się niejako oddolnie przez youtuberów, blogerów a ostatnia kampania była sfocusowana właśnie na nich. Kamala przyjmowała hołdy od holywoodzkich celebrytów, co w świetle afery Puffa Diddiego, było dość ryzykowne, trumpiści zaś ruszyli do lokalnych podcasterów, blogerów, mikrocelebrytów. Tymczasem w Polsce Lewica w sieci niemal nie istnieje. O ile można zrozumieć brak Lewicy w ogólnopolskich mediach, gdzie potrzeba dużego kapitału, o tyle ilu znacie lewicowych tiktokerów, blogerów, mikro-celebrytów? Pięciu? Ośmiu? Ba, ile razy występuje Lewica wśród widzów takiego Kanału Zero? Ile razy tłumaczy najmłodszym wyborcom, co i dlaczego chce robić. Rzadko, dopiero niedawno Dymek i Paulina Matysiak zostali dopuszczeni. O braku pomysłu na wyborców męskich nie chce choćby wspominać. Nie, nie chodzi o mężczyzn prawicowych, oni i tak nie pójdą głosować na lewicę. Ale można przecież, choćby przy lewicowych pomysłach, prowadzić narrację także dla mężczyzn. Przypominam, iż osobą skazaną za pomoc w aborcji był właśnie mężczyzna – niejaki Grzegorz, który kupił partnerce tabletki. Jak bardzo można byłoby zrobić kampanię wyborczą także wokół dramatu aborcyjnego mężczyzn takich partnerek?

Po piąte, wreszcie, konfrontacja z problemem aborcji. Zmiany w Sądzie Najwyższym przez Trumpa sprawiły, iż teraz aborcja stała się w USA sprawą ustawodawstwa stanowego. Wielu przed wyborami obstawiało, iż wściekłość Amerykanek sprawi, iż Trump zapłaci za swoje nominacje. Tymczasem nic takiego się nie stało. Być może fakt, iż w liberalnych stanach przez cały czas aborcja jest dopuszczalna, a liberalne kobiety ze stanów sąsiednich, mogą, niczym Polki na Słowację, udać się na zabieg, nieco gniew hamuje. Dopóki więc istnieje faktyczna trudność, ale jednocześnie nie niemożliwość aborcji, dopóty nie jest to dla wyborców argument kluczowy. Przecież Tuskowi nie spadło poparcie, gdy ogłosił brak liberalizacji aborcji, Giertych przez cały czas jest ubóstwiany przez Silnych Razem, a Trzecia Droga wciąż jakoś się sondażowo trzyma. Ba, poza oburzeniem w sieci i kilkoma memami, nie widać wielkiego poruszenia wśród elektoratu. Strajk Kobiet nie potrafiłby dziś wyprowadzić setek tysięcy kobiet na ulicę. Więc sprawa aborcji, powtarzam, bardzo ważna, jest jednocześnie sprawą, która nie jest aż takim triggerem wyborczym, jak się wielu zdaje. PiS na niej stracił, bo złamał pewną niepisaną i narzuconą umowę kompromisową, ale mimo to znowu wygrał wybory jednak z najwyższym poparciem. I dziś razem z Konfederacją balansują na progu sondażowej większości.

Wszystkie te sprawy powinny być przedmiotem poważnego namysłu Lewicy w Polsce. Lewicowe prawdy powtarzane nieco bezrefleksyjnie powinny być ponownie przedyskutowane, a taktyka i strategia wyborcza dostosowana do realiów, a nie do wyobrażeń o nich. Niestety mam wrażenie, iż nic takiego się nie stanie. Pozostanie pohukiwanie o faszyzmie Trumpa i tego, iż nietolerancyjne, amerykańskie rednecki nie są gotowe na wybór czarnej kobiety.

Tradycyjnie, jeżeli podobał ci się tekst, możesz postawić herbatusię!

Читать всю статью