Wielokrotnie na portalach i w papierowych publikacjach mądrzyłem się na historyczne tematy. Oczywiście jako historyk-amator, czyli żaden historyk, nie byłem poważnie traktowany przez profesjonalistów. Z tego zdawałem sobie sprawę jeszcze zanim zacząłem pisać. Chciałem raczej pobudzić wyobraźnię przeciętnego Polaka, który wchłonął dawkę obowiązującej historycznej wiedzy w szkołach i nie musi wiedzieć nic więcej. Rzecz w tym, ze owa "obowiązująca" wiedza historyczna ma czasem nakładany formalny charakter, ale przeważnie jest ukształtowana przez odwieczne już schematy myślenia o Polsce i jej historii - głównie przez państwa uczestniczące w rozbiorach Polski. Dziwne jednak, iż chyba na zasadzie osmozy, także większość polskich historyków ulega tej tendencji. Nazywa się to naukową solidnością; nic nie może być stwierdzone, co nie było wszechstronnie udokumentowane.
pozostało inna metoda minimalizowania znaczenia jakiegoś państwa, czy narodu. To pomijanie milczeniem, albo stawianie wyżej modnego ozdobnego guzika w strojach bawiących się w Wersalu markizów niż dowodzenie odsieczą Wiednia przez króla Jana Sobieskiego.
Sam przeżyłem taką państwową historyczną manipulację. Będąc w 1956 roku w maturalnej klasie - po październikowej odnowie mogliśmy wykreślić z zeszytów to, co solidna przedwojenna historyczka musiała nam podawać za historyczną prawdę. Podyktowała prawdziwą wersję historii dwudziestolecia międzywojennego - pojawiło się w końcu nazwisko J. Piłsudskiego.
To tytułem wstępu. Otóż, taki amator jak ja nie musi się obawiać zwichnięcia kariery, czy może częściej potępienia własnego środowiska, wśród którego zawsze będzie istniała jakaś konkurencja, czy animozje. Może interpretować fakty jak podpowiada mu zdrowy rozsądek, czy intuicja.
Pierwsze z brzegu przykłady. Otóż w opracowaniach i publicystyce Polska, a adekwatnie państwo Polan początek ma w roku 966, tymczasem znani są z imienia poprzednicy Mieszka I, nie mówiąc o jego powiązaniach z innymi państwami Europy - (Węgier, czy Skandynawii). Znamienne jest też podporządkowanie nowego polskiego kościoła bezpośrednio papieżowi, a nie metropolii w Moguncji, jak to miało miejsce w przypadku Czech, gdzie jeszcze kilkaset lat nie było samodzielnej metropolii, a w Polsce powstała taka w w Gnieźnie już w 1000 roku. Ponadto - wprawdzie kraj Wiślan nie wchodził w skład państwa Polan, ale istniał ponad 90 lat przed chrztem Mieszka I. To wg Metodego, który chrystianizując państwo Wielkie Morawy posłał do księcia potężnego panującego "na Wiślech" wezwanie, by ten dał się ochrzcić po dobrej woli na ziemi swojej, gdyż będzie ochrzczony pod przymusem na ziemi obcej "i tak się też stało". Wiarygodny odpis takiego dokumentu znajduje się w Watykanie. I jakże skromna rzecz, ale uczyniona celowo i perfidnie. Otóż zarówno Mieszko, jak i syn Bolesław Chrobry mieli "drużyny" wojów. Drużyna, to obecnie, ale także od kilkuset lat pododdział składający się z 10-12 żołnierzy do obsługi pojedynczego działa, czy stanowiąca załogę bojowego wozu. Tymczasem wg opisu Ibrahima ibn Jakuba Mieszko dysponował armią złożoną z 300 wojów (właściwie zaciężnych) na utrzymaniu księcia, a każda dziesiątka ich miała wartość bojową równą setce przeciwników. Wyposażenie wojów i utrzymanie ich rodzin też było domeną księcia. Tu wysłannik kalifa Cordoby pozostawił szczegółowy opis. Bolesław dysponował 350 wojami, stanowiło to w tamtym czasie potężną armię nie jakaś drużyną. Dziwne, iż choćby bardzo porządni historycy nie mogą odstąpić od nazewnictwa, które ma w zamiarze deprecjonowanie znaczenia Polski.