Звонок с Волыни

pch24.pl 5 часы назад

Żeby zrozumieć Wołyń, trzeba wiedzieć o rzezi wołyńskiej,

której z kolei nie można zrozumieć po ludzku.

Ludobójstwo na Wołyniu było nielogiczne, opętane.

Odbyła się czystka Polaków z tego terenu. Ale po co? W jakim celu?

Witold Józef Kowalów

Och, jakże dzisiaj łatwo polityczne elity rozprawiają o tamtej rzezi. Z jakim przekonaniem o swojej dziejowej wyjątkowości posłowie przegłosowują ustawę o pamięci ludobójstwa dokonanego na Polakach. Ileż zapału wykazują maszerujący po ulicach neofici wiedzy o kilkuset sposobach zabijania przez OUN-UPA… Tak, miał rację ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski mówiąc, iż „Kresowian zabito dwukrotnie, raz przez ciosy siekierą, drugi raz przez przemilczenie”. Dodawał jeszcze, iż „ta druga śmierć jest gorsza od tej pierwszej”. Ale, jak mamy nazwać „trzecią śmierć” tych już dwa razy zabitych, śmierć zadawaną dzisiaj po równo: i przez kłamców plakatujących się polityczną poprawnością oraz wyrachowaniem, i przez tych przepełnionych „dobrymi intencjami”, którzy zgodzili się, aby zrównać Ukraińca z banderowcem?

Rodzina

W roku 2002 w pierwszej edycji L:iterackiej Nagrody im. Józefa Mackiewicza laureatami zostali Władysław Siemaszko i jego córka Ewa za więcej niż istotną dla polskiej historiografii książkę – „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939–1945”. Dwutomowe dzieło jest nie tylko fundamentalne, ale też „życiodajne”, bo przywróciło Polsce część jej zatraconej tożsamości. Poznałem autorów i – ku swemu zaskoczeniu – odnalazłem jakby własną rodzinę. Dokładnie rzecz ujmując losy tych, których nie tylko mordowano, ale ostatecznie wypędzono z własnych domów, z własnej ziemi, a również usiłowano odebrać im pomięć. W przypadku mojej rodziny (Górscy), jak i rodziny Siemaszków, chodzi o ten kawałek polskiej ziemi nad rzeką Ług przynależny historycznie do tzw. Grodów Czerwieńskich, gdzie z końcem wieku X powstał Włodzimierz Wołyński.

W domach Wypędzonych, w domach cudem ocalałych raczej nie mówiono o Zagładzie. Powody były dwa. Po pierwsze „wieczna przyjaźń” pomiędzy Polską Ludową i Związkiem Radzieckim skutecznie przez kilkadziesiąt lat zacierała prawdę o utraconych przez Rzeczpospolitą kresowych ziemiach, co działo się i w każdym urzędzie i oczywiście w szkole oraz w służalczej kulturze. No bo jakże można było cokolwiek negatywnego mówić czy choćby kojarzyć z naszym ówczesnym „wielkim bratem”, którego oficjalną granicą od roku 1945 była rzeka Bug, a Wołyń przecież za Bugiem? Drugim powodem była – użyjmy skądinąd medycznego pojęcia – trauma. o ile cokolwiek jako dziecko usłyszałem o wołyńskiej przeszłości swojej rodziny, to tyko od Babci. Moja Mama po prostu bała się tego tematu, bała się tych dziecięcych wspomnień, w których mordercy z UPA przychodzą nad ranem aby „riezać” Lachów. Z perspektywy czasu widzę, iż temat „rzezi wołyńskiej” był dużo większym politycznym tabu, niż temat Katynia. I – co szokujące – znów jest na cenzurowanym od wiosny roku 2022, czyli od rozpoczęcia gorącego zbrojnego konfliktu pomiędzy Ukrainą a Rosją… Chociaż jest jednak inaczej – o ile kiedyś przemilczano, to teraz równie bezczelnie się przekłamuje.

Przywołując rodziny wspomnijmy też o pochodzącym z Podola śp. Szczepanie Siekierce i jego synu Michale, kontynuującym działa ojca związane z Kresami. Pan Siekierka od roku 1990, w ramach utworzonego we Wrocławiu Stowarzyszenie Rodzin Ofiar Ukraińskich Nacjonalistów, dokumentował i w efekcie wydał parutomowe źródła poświęcone ludobójstwu ludności polskiej na terenie kresowych ziem II Rzeczpospolitej. Dzieło, będące niejako kontynuacją pracy Siemaszków, nosi ogólny tytuł – „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na Polakach” i dotyczy województw – lwowskiego i stanisławowskiego oraz dodatkowo jest swoistym przewodnikiem rejestrującym na terenie obecnej Polski pomniki, tablice pamięci i mogiły dotyczące pomordowanych przez OUN-UPA.

Siekierko senior był inicjatorem jednego z nielicznych w Polsce upamiętnień naszej Zagłady. Pomnik-mauzoleum pomordowanej ludności polskiej na Kresach Płd.-Wsch. przez OUN i UPA został odsłonięty we Wrocławiu w 1999 r. Cztery lata przed śmiercią Szczepan Siekierka, odbierając przyznaną jego Stowarzyszeniu nagrodę IPN „Kustosz Pamięci Narodowej”, powiedział m.in. te arcyważne słowa: „W minionych latach fałszywie zakładano, iż prawda historyczna o ukraińskich zbrodniach miałaby szkodzić polskiej racji stanu”. Czy tezę o minionych latach powtórzył by i dzisiaj?

Autorytety

W październiku 2006 r. mój Teatr Nie Teraz był pomysłodawcą i organizatorem w Tarnowie sesji naukowej pt. „Zagłada. Ludobójstwo na polskich Kresach 1939 – 45”. Myślę, iż było to pierwsze tej skali w kraju, a na pewno wyjątkowe spotkanie naukowców i osób dla tytułowego tematu najbardziej kompetentnych. Wyjątkowość wynikała z połączenia faktografii z teatrem, bowiem wypowiedzi prelegentów punktowane były działaniami artystycznymi (w tym także pieśniami). Wszystko odbywało się w wypełnionej po brzegi sali (ok. 400 uczestników, w większości młodzież), a cała przestrzeń została scenograficznie uteatralizowana na spaloną polską wieś z kulminującymi ruinami kościelnej wieży.

Wystąpienia zaproszonych gości uważam do dzisiaj za swoiste kompendium polskiego wołyńskiego holokaustu. Najpierw Ewa Siemaszko (prelekcja „Od walk i terroru do ludobójstwa. Jak doszło do >genocidium atrox< na Kresach?”) uświadomiła słuchaczy co do ideologicznej genezy nacjonalizmu ukraińskiego (a w zasadzie nazizmu) i co do rozmiaru fizycznej eksterminacji ludności polskiej. Referat dr Lucyny Kulińskiej („Przebieg eksterminacji ludności polskiej na Kresach Wschodnich. Okres planowego ludobójstwa 1943-44„), data po dacie i zdarzenie po zdarzeniu, a wszystko z przypisami do źródeł, wpisuje w dzieje powszechne ten „epizod” II wojny światowej. Natomiast ks. prof. Józef Marecki („Kościół katolicki wobec ludobójstwa na wschodnich Kresach II Rzeczpospolitej. Zarys problematyki”) daje nam szansę na zrozumienie duchowej strony banderowskiego zła, które w jego rozumieniu i dalszych naukowych dociekaniach jest niczym innym jak zbiorowym opętaniem. Wystąpienie Romualda Niedzielko, historyka z IPN, okazało się być niespodziewanie ważne, czego wtedy jeszcze do końca nie rozumieliśmy („Sprawiedliwi Ukraińcy. Na ratunek polskim sąsiadom skazanym na zagładę przez OUN-UPA”). Gospodarzy sesji reprezentował dr Paweł Juśko („Ludobójstwo ludności polskiej na Wołyniu i Galicji Wschodniej w opinii historiografii polskiej i ukraińskiej oraz na łamach współczesnych podręczników do nauczania historii. Zarys problematyki”) z tematem, który z każdym rokiem staje się ważniejszy, a szczególnie teraz wobec coraz liczniejszej obecności uczniów ukraińskich w polskich szkołach i zadekretowaną przez MEN dostępnością „ukraińskiego programu nauczania”. Ostatnim z prelegentów był ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski z więcej niż ważnym wykładem („Przemilczane ludobójstwo na Kresach. Polskie elity wobec prawdy historycznej o zbrodniach ukraińskich nacjonalistów i ich ofiarach”). Jedynie słuszne, czyli bezkompromisowe traktowanie historii „rzezi wołyńskiej” przez ks. Tadeusza jest obowiązkiem polskich elit, które muszą się różnić od postawy Andrzeja Dudy, który ledwie dwa lata temu strofował ks. Isakowicza-Zaleskiego, upominającego się konsekwentnie od lat o prawdę i godne pochówki dla pomordowanych, mówiąc, iż „wolałby”, żeby ten „nie zajmował się polityką, tylko zajmował się tym, czym powinien zajmować się ksiądz”.

Racja stanu

Polskojęzyczni politycy i historycy robiący kariery na potakiwaniu chcą nas przekonać, żebyśmy uznali, iż państwowy kult banderowskich rezunów usankcjonowany przez kijowskie władze jest uzasadniony, bo wynika z braku tradycji niepodległościowej Ukrainy, a jedynymi którzy tam walczyli o niepodległość są jedynie takie indywidua jak Lebied, Szuchewycz czy główny ideolog zabijania – „batko Bandera”. Krakowski profesor, Bronisław Łagowski, stwierdził kiedyś bardzo słusznie, iż „dzisiejsza niepodległa Ukraina nie wyrosła z UPA, ale z Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, która uzyskała niepodległość na mocy umowy białowieskiej. Jelcyn, a nie Bandera dał Ukrainie niepodległość”. Urojenia ukraińskie, wspierane przez interesy anglosaskie, począwszy od rządów Wiktora Juszczenki stały się podstawą ukraińskiej polityki, a nieszczęściem naszego kraju jest bezkrytyczne przyjęcie tej opcji przez rządzący tu na zmianę duopol PO i PiS.

W kontrze do tego mamy histeryczną opozycję, która w kontekście ukraińskim potrafi epatować jedynie nieszczęściem – tym przeszłym i tym, które wisi nad nami w związku z milionową imigracją do Polski ludzi od dwóch dekad indoktrynowanych, co do swoich dziejów. Dla przybyszy ze wschodu „polskie pany” odpowiadają za wszelkie ich nieszczęścia, czyli prawie jak u Żydów wykreowani polscy antysemici-faszyści.

Tymczasem mogło być zupełnie inaczej, czego doświadczyłem w ramach teatralnych peregrynacji po Ukrainie w pierwszych latach jej niepodległości. Nie było tam wtedy żadnych nazistowskich resentymentów, a gro spotykanych osób miało wobec Polaków naturalne poczucie wstydu i winy za Wołyń. Wystarczyło wtedy oprzeć wzajemne relacje o honorowanie „ukraińskich sprawiedliwych”, co byłoby – swoją drogą – naturalnym przywołaniem faktów. I trudno byłoby o lepszy międzynarodowy tegoż wydźwięk, jak ukazanie tych prawdziwych bohaterów zza Buga, skądinąd również mordowanych przez banderowskich pobratymców. We wszystkich świadectwach i wspomnieniach jest bardzo wyraźnie podkreślany wątek ukraińskiego pomagania Polakom, ostrzegania, a także ukrywania przed rezunami. Tak ocaleli również moi Dziadkowie i ich córka, moja Mama.

Jeszcze niedawno umieliśmy oddzielić zło od dobra i banderowca od Ukraińca. Dzisiaj te dwa słowa stały się synonimem eksponowanym na wiecach i marszach. Również publicyści epatują takimi emocjonalnymi skrótami, jak np. Jacek Międlar tytułujący swoje filmowe reportaże o „rzezi wołyńskiej” – „Sąsiedzi”. Dokładnie tego samego zabiegu (tytuł!) dokonał w swej antypolskiej książce osławiony Jan Tomasz Gross. Jeszcze niedawno ubolewaliśmy nad spychaniem polskiej pamięci do kościelnej kruchty (tylko tam było możliwym wyeksponowanie np. informacji o Katyniu czy o żołnierzach polskiego podziemia antykomunistycznego). A dzisiaj, po postawieniu w Domostawie „uwięzionego” przez lata pomnika „Rzeź Wołyńska” autorstwa Andrzeja Pityńskiego, są ludzie, którzy nawołują, aby na głównej nekropolii warszawskiej symbolicznie upamiętnić ofiary ludobójstwa na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej. Robią to pod jakże kalekim hasłem: „Wołyń na Powązki”. W czasie, kiedy neobanderowskie środowiska stawiają na Ukrainie pomniki mordercom Polaków, a choćby żądają takich upamiętnień u nas, dlaczego nie od naszych władz nie żądamy symbolicznej pamięci dla ofiar ludobójstwa, ale w miejscach najważniejszych dla przestrzeni publicznej, np. pod hasłem: „Wołyń na Plac Defilad”.

Sztuka

Sens budowania przyszłości na prawdzie i bez nienawiści widzę w historii młodego mężczyzny, poety z Krzemieńca. Niemal w przeddzień pamiętnej lipcowej niedzieli 1943 r., do wołyńskiego dowództwa UPA stacjonującego koło Kowla wysłani zostali parlamentaiusze reprezentujący polskie władze podziemne. Byli to oficerowie AK – ppor. Krzysztof Markiewicz i por. Zygmunt Rumel oraz woźnica Witold Dobrowolski. Polskich posłów nie uszanowano. Banderowcy w okrutny sposób ich torturowali i ostatecznie rozerwali końmi. Rumel w wierszu z 1941 r. pt. „Dwie matki” jednoznacznie pokazuje uczucia, które łączyły obie żyjące na tamtej ziemi nacje:

(…) Dwie mnie Matki-Ojczyzny wyuczyły mowy –

W warkocz krwisty plecionej jagodami ros –

Bym się sercem przełamał bólem w dwie połowy –

By serce rozdwojone płakało – jak głos…

Od dawna uważam, iż aby zrozumieć swą tożsamość potrzebujemy wyrażać ją poprzez dzieła artystyczne. Spłacamy wtedy swój dług wobec Pana Boga, który obdarował nas jakimś artystycznym talentem. Spłacamy też dług wobec Ojczyny i wobec przodków. To bardzo konkretne i uzupełniające się zobowiązania. Tak też rozumiem swoje obowiązki stanu wobec tematyki wołyńskiej. W maju roku 2011 premierę miał spektakl Teatru Nie Teraz „Ballada o Wołyniu”. Niesamowitym jest to, iż pomimo upływu lat mamy tutaj do czynienia z wciąż jedynym w Polsce przedstawieniem teatralnym, które prawdziwie opowiada o ludobójstwie popełnionym przez banderowców na Polakach, a jednocześnie, jak to recenzowała Temida Stankiewicz-Podhorecka, jest „wielkie i głębokie jak tragedia antyczna, jest wyjątkowym dziełem artystycznym”. Wołyń krzyczy o swą mądrą obecność w świadomości Polaków. Jest równie istotny jak pamięć Powstania Warszawskiego, jak pamięć o pokoleniu Żołnierzy Wyklętych.

Tomasz A. Żak

Tytuł tego tekstu wziąłem od religijno-społecznego periodyku „Wołanie z Wołynia”, wydawanego od roku 1994 z różną częstotliwością w Ostrogu w diecezji łuckiej na Ukrainie (po polsku i ukraińsku) przez urodzonego w Zakopanem katolickiego księdza – Witolda Józefa Kowalów.

Читать всю статью