Воспоминания об Офлаге

maciejsynak.blogspot.com 10 часы назад







przedruk fb



Muzeum Ziemi Wałeckiej





„…Ja znalazłem się z grupą młodszych oficerów w Oflagu II D Gross Born. Na tamten teren prócz dodatkowego pseudonimu dostałem też specjalne zadanie. Mianowicie miałem w Oflagu objąć funkcję szefa tajnej poczty międzyobozowej. Na miejscu okazało się, iż żadnej poczty nie ma. A więc coś, co jako dodatkowy wyraz wdzięczności za akowską legitymację miałem objąć, kierować tym i usprawnić, po prostu nie istniało. Niemcy potraktowali nas zupełnie normalnie jako oficerów, którzy poszli do niewoli, do Oflagu. Krótkie przesłuchanie przez mówiących po polsku oficerów Abwehry. Standardowe: imię, nazwisko, pseudonim, stopień wojskowy, przydział organizacyjny. Nie było żadnej przemocy, żadnych brutalnych nacisków. Krążyły pogłoski, iż będą nam proponowali utworzenie polskiej dywizji do walki na Froncie Wschodnim. Nie sprawdziły się.

Gross Born był starym obozem jeńców, znajdowało się tam kilka tysięcy oficerów z kampanii wrześniowej, zwanych „pawianami” oraz batalion ordynansów, którzy wprawdzie nie obsługiwali poszczególnych oficerów, ale cały obóz jako kucharze, krawcy, szewcy i tak dalej. Nas przyjęto entuzjastycznie, natychmiast dostaliśmy całe kartony dostarczane do Oflagów przez Międzynarodowy Czerwony Krzyż, z cudami takimi, jak kawa rozpuszczalna Nescafe lub jej brytyjski odpowiednik, amerykańskie i angielskie papierosy. Dano nam do wyboru różne sorty mundurowe, ja wybrałem amerykańskie. Wypłacono żołd w walucie obozowej zwanej piastami, za piasty zaś można było kupować różne delikatesy w obozowym sklepiku. Potajemnie handlowano też bimbrem. Były go aż cztery gatunki. Najdroższy, luksusowy, pędzony był z rodzynek i równał się niezłemu koniakowi.

Oficerów z kampanii wrześniowej było w Gross Born kilka tysięcy, nas z Powstania stu pięćdziesięciu. Przez pierwszy tydzień uważali nas za bohaterów, przez drugi za kłamców, a w trzecim za bandytów, i tu dopiero mieli rację. W Oflagu żyło się całkiem nieźle. Wielojęzyczna biblioteka obozowa liczyła 20,000 tysięcy tomów, Niemcy zaś przepuszczali do niej wszelkie książki z wyjątkiem podręczników wojskowych. Działało tam oficjalnie kilka wyższych uczelni, choćby Akademia Sztuk Pięknych, których dyplomy zostały po wojnie uznane. Jedyną nielegalną była Wyższa Szkoła Wojenna, do której się zapisałem. Z pewnym zdumieniem stwierdziłem, iż wykładana tam taktyka opiera się na założeniu osiemnastoosobowej drużyny strzeleckiej ze wszystkimi konsekwencjami, do struktury dywizji piechoty włącznie. Zwróciłem uwagę wykładowcom, iż taka organizacja sił zbrojnych już nie istnieje, wszystkie armie świata mają drużyny z 10 do 12 żołnierzy, o wiele silniej uzbrojone niż te z 1939 roku…

Zbliżała się zima i największym problemem było ogrzewanie. Obóz składał się ze standardowych niemieckich drewnianych baraków, postawionych na murowanych słupkach dla uniemożliwienia podkopów. Baraki podzielone były na izby, każdą izbę ogrzewał żeliwny piecyk, służący także do gotowania. Oficjalny przydział opału był skąpy, wiatr owiewał baraki także od spodu, podłogi były nieznośnie zimne. Rzecz prosta jeńcy ratowali się „organizując” sobie paliwo przez rozbieranie różnych drewnianych elementów obozu. Ale dopiero my nowoprzybyli pokazaliśmy im, jak to się robi. Na drucie kolczastym, stanowiącym integralną część ogrodzenia obozowego, wisiały tablice ostrzegające, iż wartownicy z „bocianów” czyli wieżyczek strażniczych strzelać będą bez ostrzeżenia do każdego, kto przekroczy tę linię. Oczywiście w ciągu paru pierwszych zimnych dni zdjęliśmy i porąbaliśmy na opał prawie wszystkie tablice. Ale najlepszy był numer, którego byłem współautorem. Zauważyliśmy, iż o dwa, może trzy kroki od wejścia do niemieckiej komendy obozu stoi wspaniały, drewniany słup telefoniczny już nie używany, bo nie podtrzymuje żadnych przewodów. Rozchwierutanie słupa, wyciągnięcie go z ziemi, zaniesienie w miejsce niewidoczne z „bocianów” i tam pocięcie go na kawałki było kwestią dosłownie minut. Co najdziwniejsze, Niemcy nigdy nie zauważyli jego braku i nie zrobili żadnych poszukiwań.


Zaczął sypać śnieg. Od wschodu słychać było pomruki artylerii radzieckiej, atakującej Wał Pomorski. Niemcy zawiadomili jeńców oficjalnie, iż Oflag zostanie ewakuowany do Lubeki i to marszem pieszym. Polskie kierownictwo obozu (w każdym Oflagu znajdował się oficjalny polski „starszy obozu”, z reguły generał) przewidywało to od dawna i ostro naciskało na jeńców, by codziennie maszerowali po wielkim kole, najdłuższej ścieżce wewnątrzobozowej. Zapowiedziano też, iż od ewakuacji mogą uchylić się tylko ciężko chorzy i inwalidzi, ale na własną odpowiedzialność.

Była już połowa stycznia. Temperatura spadła do minus 15 stopni. Wzdłuż ogrodzenia obozu biegła szosa, po której, brnąc w śniegu sięgającym znacznie powyżej kostek, wlokły się pochody cywilnych Niemców, dźwigających plecaki, walizki lub ciągnących saneczki, nie raz zbite naprędce. Te kolumny poganiali esesmani. Szły na zachód, drogą, którą i my mieliśmy się ewakuować. Później, po wyzwoleniu obozu, mieliśmy możność sprawdzić na własne oczy, iż to sami Niemcy wygnali swych rodaków, przynajmniej ze znacznej części Pomorza Zachodniego. Takie miasta jak Jastrowie czy Złotów stały się po prostu puste, wyczyszczone do ostatniego człowieka tak nagle i skutecznie, iż choćby w jadalniach mieszkań stały na stołach niedokończone posiłki.

Maszerować kilkaset kilometrów w takich warunkach? Niedoczekanie wasze! Położyłem się na swej piętrowej pryczy, zawinąłem w koc i czekałem. Gdzieś po pół godzinie zjawił się żołnierz, krzyknął po niemiecku by wychodzić na apel i na tym się skończyło. Przez okno widziałem długą kolumnę wychodzących na drogę. Śniegu przez cały czas był dostatek. Obok nich maszerowali nasi dotychczasowi strażnicy. Wesołego jajka i tak dalej. Około południa zaczęliśmy powoli wychodzić na nasz własny apel. Okazało się, iż jest nas kilkuset, a pilnuje nas jakiś tuzin kościanych dziadków z przedhistorycznymi karabinami i w złachanych mundurach…”.


(źródło: J. Wilczur-Garztecki, Armia Krajowa za i przeciw…, Wrocław 2006).


W załączeniu Teatr Symbolów, scena alegoryczna z rewii w reżyserii Bolesława Płotnickiego, Oflag II D Gross Born, 1943 r. (źródło: S. Piekarski, Polskie teatry jenieckie w Niemczech…, Warszawa 2001).
























Читать всю статью