– Izwinitie. Wy goworitie po ruski? – prowokuję.
– Niet – odparowuje kobieta. – Kiedyś uczyłam się rosyjskiego, ale to było w szkole i teraz nie używam.
Pani Janina Wlazło mieszka w Moskwie od zawsze. Pamięta dziurawe drogi, pamięta wielkie na nich kałuże i wcale nie chwali się, iż kiedy była radną, powoli, nie naciskając zbyt nachalnie, przekonywała w gminie, iż powinno być światło, iż drogi są do jeżdżenia, a nie do slalomu między dziurami, iż jeszcze to, jeszcze tamto i tak powoli Moskwa piękniała. A iż jest pani Janina lokalną patriotką, to ile mogła wyczytać o historii wioski, wyczytała.
Jak szlachcic Plichta Kreml carem obsadzał
Mówi się (a w starych dokumentach jest kilka wzmianek), iż wioskę nazwał Moskwą niejaki Konstanty Plichta – szlachcic z tych ziem służący pod hetmanem Stanisławem Żółkiewskim. Był najwyraźniej Plichta bitnym wojakiem, bo w 1610 roku wybrał się ze swym dowódcą na podbój Moskwy. Czasy były takie, iż bojarowie (tamtejsza magnateria) nie mogli się w sprawie obsadzenia tronu po Iwanie Groźnym dogadać i wśród polskiej magnaterii zrodził się pomysł, by na Kremlu osadzić syna Zygmunta III Wazy – Władysława, zyskując w ten sposób wpływ na moskiewski dwór i uczynić go dla Rzeczypospolitej przychylnym. Żółkiewski w imponujący sposób rozgromił Rosjan i pomagających im Szwedów. W wielkiej bitwie pod Kłuszynem 2700 husarzy i 200 piechurów pokonało 30 tys. Rosjan i 5 tys. Szwedów. Droga do Moskwy stanęła otworem. Wjechał do niej Żółkiewski w sierpniu 1610 roku i zmusił bojarów do uznania polskiego królewicza za rosyjskiego cara. Wśród zwycięzców był najwyraźniej Konstanty Plichta i – pewnie upojony rosyjską wiktorią – powróciwszy na swe włości, nazwał jedną z wiosek Moskwą.
– Ale jest też inna wersja – opowiada pani Janina. – Słyszałam, iż kiedyś nazwą podobną do Moskwy określano tereny podmokłe. Może tu było po prostu mokro…?
Sprawdzamy w słownikach. Nijak nie możemy się doszukać takiego określenia, ale teorii nie negujemy, choć bliższe sercu jest odniesienie do Plichty. Wszak późniejsze wypędzenie Polaków z Kremla (1612) jest teraz obchodzone w Rosji jako święto narodowe – tak dał im wtedy polski szlachcic popalić.
Gdzie leży Moskwa?
Mówią na te tereny „małe Beskidy”, bo wokół widać zalesione górki i gdy się na którąś wdrapać, widok jest jak na południu Polski. Nic dziwnego, iż wyznaczono tu park krajobrazowy i nazwano Wzniesieniami Łódzkimi.
Jesteśmy pod Łodzią. Są tu trasy rowerowe i lubiane przez traperów wędrowne szlaki. Turyści zwykle w Moskwie zostawiają swe samochody i przesiadają się na rowery albo biorą w dłonie kijki. Ponieważ można się solidnie zmęczyć, obok świetlicy zbudowano dla kończących wyprawy małą altankę i miejsce na ognisko. Trochę drewna i uroczy weekend z głowy.
– Czasem przychodzą do mnie po stempelki do książeczek turystycznych, żeby zdobywać punkty – mówi sołtyska Renata Balcerak.
– Bo pani rządzi Moskwą, a to brzmi dumnie.
– No tak… a kiedy jadę do gminy, to się śmieją: „O, przyjechała ta od Putina”. Albo: „Mer Moskwy przyjechał”.
– Dużo ma pani tutaj mieszkańców?
– Około 240. Ponad połowa jest od niedawna. To ci, którzy porzucili miasto.
– Nie przeszkadza im wiejska codzienność?
– Byli tacy, którym przeszkadzała woń świń. Mówiłam wtedy, iż nikt nie wymyślił jeszcze licznika smrodu. Hałas można zmierzyć, a smród…? Jak to policzyć? Co jest dopuszczalne? Przecież tu jest wieś i mieszkają w niej rolnicy. Mamy jeszcze dwóch czy trzech, którzy pracują w polu i trzymają krowy i świnie.
– A co z młodymi?
– Jak to z młodymi. Poznają gdzieś swoje przyszłe żony czy mężów i wyjeżdżają. Ale oni potem wrócą, zobaczy pan. Ja też tak miałam, a po 15 latach wróciłam. Jak pójdziemy na Wzniesienia, pan też się w Moskwie zakocha.
Gdyby Putin o tym usłyszał…
Odbywał się kiedyś w gminie konkurs sołectw. To było kilkanaście lat temu podczas dożynek. Trzeba było czymś zaskoczyć. Nikt już nie pamięta, kto rzucił hasło, dość powiedzieć, iż stanęło na ruskich pierogach. Zabrały się moskwianki do roboty, nalepiły tych pierogów pod niebo, wywalczyły pierwsze miejsce i od tamtej pory zawsze w początkach sierpnia odbywa się we wsi Święto Pieroga. Nie tylko ruskiego. Ostatnio lepiły z kaszą gryczaną, z czymś jeszcze i z czymś, kto by to spamiętał… Połączyły to wszystko ze śpiewem, potańcówką na trawie, gminnym turniejem piłki plażowej o puchar wójta (bo jest we wsi boisko z piaskiem) i po podliczeniu wyszło, iż w tym roku odbyło się już 16 święto.
– Robimy jeszcze kapustę, smalec i pieczemy ciasto, bo każda gospodyni chce czymś zaskoczyć. Potem przyjeżdżają do nas z sąsiedniej gminy i mówią: „Szkoda, iż u nas tak nie ma” – opowiada pani Renata.
Ale to nie wszystko.
– Po napaści Rosjan mieliśmy tu Ukraińców, którym trzeba było pomóc – wspomina pani Janina. – Zaczęłyśmy robić wielkanocne palemki, bo to był ten czas, i rozprowadzałyśmy wśród mieszkańców za „co łaska”. Palemki były w kolorach ukraińskiej flagi. Pieniądze trafiały potem do potrzebujących.
– I w ten sposób Moskwa wsparła Ukrainę… dziwnie to brzmi.
– Bo to nasza Moskwa.
Kowboje wywodzą się z Hiszpanii i Portugalii
– Pierwsze konie w Ameryce pochodziły właśnie stamtąd – tłumaczy Tomasz Kaniewski prowadzący w Moskwie pensjonat dla koni. A żeby nie było nudno, od kilku lat organizuje ogólnopolskie zawody typu Working Equitation – sport, który w Polsce jeszcze raczkuje. W ostatni weekend sierpnia zjedzie tu ok. 30 kowbojów ze swymi rumakami. Będą prezentować maestrię w prowadzeniu konia i precyzyjnie pokonywać przeszkody typu mostek lub serpentyna na czas. To nie wszystko. Prawdziwe widowisko rozegra się za rok, kiedy ze stada 20 krów trzeba będzie konno oddzielić jedną i tylko tę poprowadzić do zagrody. A jeżeli będą byki…? Zapowiada się Dziki Zachód – jak się okazuje, wymyślony na Półwyspie Iberyjskim.
Na wybiegu spotykamy piękną kowbojkę. Nie pozwala na filmowanie i nie udziela informacji.
– Żeby nie zapeszać, bo przygotowuję się do mistrzostw świata w Hiszpanii! – odkrzykuje do nas z konia.
– Za kogo mamy trzymać kciuki?
– Za Marię Dzięcioł.
W końcu zarejestrują KGW
Nie tylko kuchnią i końmi Moskwa słynie. Część mieszkanek odkryła w sobie duszę artystek i techniką decoupage tworzy ikony. – Przedstawiają Matkę Bożą Skoszewską (Skoszewy to miejscowa parafia) i są bardzo czasochłonne – mówi Bożenna Gilla zabiegająca o rejestrację Koła Gospodyń Wiejskich, bo to może się przydać w pozyskiwaniu środków na materiały. Pani Bożenna z satysfakcją prezentuje kolejne ikony, dodając, iż wszystkie, choć bliźniaczo podobne, są inne, bo każda jest tworzona przez inną artystkę i oddaje jej duszę. Są też anioły, wazoniki, witrażyki, są wielkanocne jaja niczym te carskie Fabergé… wszystko z porywu serca i bez pieniędzy. – Ale zarejestrujemy w końcu koło i nazwiemy je KGW Moskiewka z Moskwy – deklaruje nasza rozmówczyni. – Bo tak kiedyś nazywano naszą wioskę.
A po słynnych Plichtach pozostała w Moskwie jedynie dworska kamienna stodoła.