Kreowanie wizji przyszłości jakiegokolwiek zjawiska czy procesu wymaga nie tyle szerokiej wiedzy i wyobraźni, ile zdolności konceptualizacyjnych w wymiarze logicznym, metodologicznym i psychologicznym.
Sama wiedza o charakterze historycznym, filozoficznym czy politologicznym nie wystarcza. Widać to choćby po politykach, którzy powołując się na historyczne wykształcenie, swoimi wypowiedziami dowodzą bezradności poznawczej i prymitywizmu wnioskowania. choćby zawodowi badacze gubią się w złożoności i nieprzewidywalności procesów zachodzących we współczesnym świecie.
Szczególnym wyzwaniem jest konceptualizacja współczesnej Rosji na tle jej niezwykłej geografii i historii, z możliwością rozpoznania jej współczesnych wyborów strategicznych. Nie jest to zadanie łatwe, gdyż zanikło w praktyce myślenie przyczynowo-skutkowe, dominuje dowolność, by nie powiedzieć dezynwoltura narracji, język wpadł w pułapkę sprzecznych konotacji, nie liczy się kompetencja, ale gorliwość w dążeniach, jakby tu obiekt analizy oczernić, ośmieszyć, zdezawuować.
Odejście od pozytywistycznych założeń ontologicznych w stronę intersubiektywności i społecznej konstrukcji rzeczywistości zmieniło zasadniczo wzorce poznania naukowego. Zamiast badać uwarunkowania zjawisk i procesów, uwaga w diagnozach skupia się na personalizacji polityki. Przypisywanie Putinowi aberracji poznawczych i deficytów rozumowych zwalnia polityków i badaczy z wysiłku intelektualnego, aby zastanowić się nad realnymi zmianami, jakie zachodzą w strukturze systemu międzynarodowego, zwłaszcza wśród uczestników „wielkiej gry” mocarstwowej. Liczba krytycznych opracowań (i szmirowatych filmów) poświęconych Putinowi jest objawem takiego rozkwitu rusofobii, iż przypomina „moment Titanica”. Na naszych oczach zachodzą głębokie zmiany w dekompozycji dotychczasowych układów sił, ale „orkiestra” fanatycznych rusofobów gra do samego końca. „Góra lodowa” pogrąża polityków i badaczy w antyrosyjskim irracjonalizmie.
Na tym tle trudno spodziewać się jakiejkolwiek pozytywnej konceptualizacji stosunków polsko-rosyjskich, zarówno w perspektywie krótko-, jak i średniookresowej. Mimo sygnałów zza oceanu o możliwych zmianach wzajemnych nastawień, polscy politycy robią wszystko, aby utwierdzać się w dotychczasowym kursie. Dominują kasandryczne czy raczej katastroficzne przepowiednie o postępującej agresywności Rosji, a zaśmiecanie przestrzeni medialnej paplaniną pseudoznawców problematyki rosyjskiej przybrało charakter tragikomiczny.
Szkoda, iż po kandydatach w kampanii prezydenckiej nie można spodziewać się żadnego powiewu świeżości w sprawach racjonalizacji polityki na kierunku wschodnim. Chyba iż swój start w wyborach ogłosi jakiś kandydat z zaskoczenia, który pobudziłby część opinii do krytycznego myślenia. Nie wystarczy powtarzać mantrę o konieczności zapewnienia Polsce bezpieczeństwa, jak czynią to na co dzień politycy i ich patroni medialni. Warto jeszcze byłoby wskazać, jaką drogę wybierze Polska, aby w zmieniającym się układzie sił geopolitycznych zapewnić sobie pozycję zgodnego partnera, mającego choćby poprawne stosunki ze wszystkimi sąsiadami. Rola wiecznie skłóconego, wrogo nastawionego i podżegającego do wojny harcownika jest absolutnie szkodliwa na dłuższą metę.
Racje Rosji
Dotychczasowe błędy poznawcze w stosunku do Rosji wyrządziły więcej szkód niż się na pozór wydaje. Ich efektem są nie tylko ogromne uproszczenia, ale także prymitywne, wręcz prostackie recepty na rozwiązanie nagromadzonych problemów. Mało kto dostrzega szaleńcze ryzyko, iż rozkręcana polityka zbrojeń i wzywanie całej Europy do krucjaty zbrojeniowej doprowadzi nieuchronnie do katastrofy wojennej. Kolejne rządy tkwią w niewoli starych antyrosyjskich schematów, nie chcąc i nie potrafiąc ich zrewidować pod kątem psychologicznie nowej sytuacji. Obecnie, po trzech latach wojny na Ukrainie nie można udawać, iż jest inaczej.
Po pierwsze, wojna stała się racjonalnym i skutecznym działaniem Federacji Rosyjskiej. Niezależnie od różnicy zdań, kto kogo sprowokował, Rosjanie udowodnili w 2022 roku, iż są granice, których nie pozwolą przekroczyć zachodnim koncernom i państwom, kierując się swoim żywotnym interesem bezpieczeństwa. Można oczywiście nie zgadzać się z rosyjską interpretacją przestrzeni bezpieczeństwa, ale nie można udawać, iż inne mocarstwa, zwłaszcza Stany Zjednoczone, nie stosują tej samej logiki imperialnej (strefy wpływów, strefy interesów, strefy buforowe). Obnażył ją zresztą bezlitośnie Donald Trump, ogłaszając jeszcze przed objęciem prezydentury budzące zakłopotanie pretensje terytorialne wobec Grenlandii, Kanady czy Kanału Panamskiego.
Po drugie, wojna na Ukrainie potwierdziła geopolityczną wielkość Rosji, co oznacza jej nieustanną determinację w obronie swoich racji w przestrzeni eurazjatyckiej, przy poparciu i zrozumieniu wielu liczących się państw. Będąc mocarstwem jądrowym, Rosja nie pozwoliła sobie, aby jej stan posiadania – ogromna przestrzeń, bogactwa naturalne, wielokulturowość – został zagrabiony lub unicestwiony. Mimo ogromnego zaangażowania Zachodu po stronie Ukrainy, a także zastosowania wobec Rosji złożonych mechanizmów sankcji i kar, nie udało się jej pokonać ani złamać. Przeciwnie, udowadnia ona i potwierdza swoją potęgę w sposób jednoznaczny, za cenę przelanej krwi przez tysiące nowych bohaterów. Patos, jaki towarzyszy temu uniesieniu, zasługuje na odrębną uwagę.
Po trzecie, militaryzm obronny i ekspansywny pozostaje niezachwianą cechą rosyjskiej kultury strategicznej. Wojskowy wysiłek i dorobek techniczny jest czynnikiem dynamizującym rozwój gospodarczy, a armia spełnia funkcję jednoczącą wobec społeczeństwa. Militaryzm maskuje słabości i strach, czyni kult siły głównym kryterium oceny ludzi i instytucji. Rosja pozostaje w ciągłym napięciu wojskowo-politycznym, będąc pod presją „zachodniego zła”. Trwała mobilizacja propagandowa pozwala konsolidować społeczeństwo i przekonywać je do słuszności polityki władz państwowych. Dla obrony prestiżu i statusu wielkiego państwa Rosjanie desperacko bronią swojej ważności i są gotowi do heroicznych poświęceń.
Te trzy konstatacje wymagają zastanowienia się nad możliwością zbudowania racjonalnej wizji stosunków polsko-rosyjskich w przewidywalnej przyszłości. Warunkiem jest świadomość celu, do którego dąży państwo sąsiedzkie wobec wrogiego mocarstwa. jeżeli tym celem jest przetrwanie i normalizacja stosunków, to jakakolwiek wojna z Rosją – państwem wysoce doświadczonym na polach bitewnych, dobrze uzbrojonym i zmilitaryzowanym oraz przekonanym o swojej geopolitycznej wielkości i sile – z pewnością nie jest racjonalnym rozwiązaniem. choćby z udziałem wsparcia sojuszników jest myśleniem samobójczym. Grozi bowiem zniszczeniem bazy materialnej (terytorium, ludności, zasobów) oraz pozbawieniem zdolności decydowania o własnym losie politycznym. Żadna wojna na polskiej ziemi nie jest warta celów, które definiują głupcy w kostiumach polityków.
Niezależnie od niskiej oceny potencjału intelektualnego rządzących, należy się spodziewać pewnego otrzeźwienia w ocenach Rosji, która może powrócić w przewidywalnej perspektywie do realnej gry dyplomatycznej, a choćby dyktować warunki pokojowego ułożenia się z Ukrainą i Zachodem. Tylko ignoranci i głupcy nie dostrzegają w historii licznych przewrotności losu, roli przypadku i niespodziewanych zwrotów akcji. W tych kontekstach warto wspomnieć choćby o dawnych „cudach domu brandenburskiego” z czasów wojny siedmioletniej.
Wyjść z peryferii
Położenie strategiczne Polski choćby w wielkim aliansie obronnym, jakim jest sojusz północnoatlantycki, skazuje ją na „peryferyjny lokalizm”, przewrażliwienie na tle rosyjskiego zagrożenia, osamotnienie w sytuacjach ostrych konfrontacji międzymocarstwowych, a choćby indywidualne poświęcenie na ołtarzu globalnych interesów potęg. Dlatego tak ważne jest uzyskanie pewnej autonomii intelektualnej i decyzyjnej wobec argumentacji centrum systemu zachodniego, czyli Waszyngtonu. Czy jest to możliwe w dzisiejszym stanie uzależnienia i serwilizmu rządzących wobec USA, NATO i Unii Europejskiej, to inna sprawa? Wizyjność, profetyzm czy wizjonerstwo dopuszczają wszak takie myślenie, które pozwala na pominięcie różnych ograniczeń.
Wydaje się więc, iż istnieją trzy możliwości rozwoju sytuacji, które wyzwolą przyszłą inicjatywność polskiej polityki wobec Rosji i mogą odwrócić negatywne tendencje.
Pierwsza wiąże się z policentryzacją systemu międzynarodowego i przywróceniem równowagi w trójkącie USA-Chiny-Rosja. Może to być także układ bigemoniczny między USA a Chinami, tworzącymi swoiste kondominium z Rosją, w którym mocarstwa podzielą się interesami i odpowiedzialnością za stabilność regionalną. Gdy Chiny przy wsparciu Rosji będą w stanie rzucić wyzwanie Ameryce choćby w sprawie Tajwanu, zapewniając sobie jednocześnie neutralność wielu postronnych państw (np. Niemiec), Polska będzie zmuszona do przewartościowań swojej polityki i zacznie odbudowywać relacje z Rosją. Będzie to miało także związek z kryzysem UE, grożącym rozpadem tej struktury. Są to oczywiście supozycje bardzo swobodne, nieuwzględniające wielu złożonych uwarunkowań, choćby ustrojowych i mentalnych.
Druga możliwość wiązałaby się z renowacją elity politycznej w Polsce. Można sobie wyobrazić taką radykalną zmianę, np. bunt społeczny, iż stary układ posolidarnościowy PO-PiS runie, a w jego miejsce zrodzi się nowa hegemonia partyjna, z odchyleniem w stronę antyeuropeizmu i nacjonalizmu. Wtedy niewątpliwie zaistniałaby szansa na odtworzenie w jakimś zakresie autonomicznego potencjału (o suwerenności nie ma mowy), umożliwiającego rewizję stanowiska wobec Rosji.
Trzecia opcja ma związek z polityką takich państw, jak Węgry, Słowacja, Czechy, Bułgaria, Rumunia, Serbia, Austria, a być może także Niemcy, w których elity polityczne zgodnie z wolą społeczeństw same zaczynają wyobcowywać się ze wspólnoty atlantyckiej i poszukują własnego modus vivendi w stosunkach z Rosją. Pod znakiem zapytania pozostaje oczywiście zagadnienie, czy w przewidywalnej perspektywie Polska będzie w stanie wykreować w miarę niezależne elity polityczne, biorąc pod uwagę ich intelektualne zniewolenie, zachodnią kolonizację mediów, nauki i biznesu.
Wiele jednak wskazuje na to, iż podczas kadencji prezydenta Donalda Trumpa Polska straci miano „Winkelrieda narodów” w krucjacie Zachodu przeciw Rosji. Wtedy odsłoni się przestrzeń dla odbudowy środkowoeuropejskiego bloku państw z udziałem Polski, który zdecyduje o pragmatycznej współpracy z Rosją i Chinami, broniąc się tym samym przed egoistycznym protekcjonizmem i wyrachowaniem partnerów zachodnich.
Uczmy się realizmu
Od realistów amerykańskich Johna Mearsheimera i Sebastiana Rosato można się nauczyć, iż racjonalne podmioty w swojej polityce zagranicznej posługują się wiarygodnymi teoriami: logicznie spójnymi objaśnieniami, opartymi na realistycznych założeniach i popartymi solidnymi dowodami empirycznymi (J.J. Mearsheimer, S. Rosato, „Jak myślą państwa. Racjonalność w polityce zagranicznej”, Warszawa 2024). Wydaje się, iż dla Polski skonfliktowanej z Rosją i jej elit politycznych, cierpiących na kompleks niemocy, najlepszym źródłem inspiracji teoretycznych byłby nurt realizmu defensywnego. Kojarzony jest z realizmem strukturalnym, którego istotę wyłożył pod koniec lat siedemdziesiątych XX wieku Kenneth N. Waltz („Struktura teorii stosunków międzynarodowych”, Warszawa 2010).
Patrząc z perspektywy realizmu defensywnego można przyjąć, iż Rosja nie jest „immanentnie” agresywna, jak się ją powszechnie przedstawia (równie agresywne są przecież Stany Zjednoczone), ale dąży przede wszystkim do zapewnienia sobie bezpieczeństwa. Traumy związane z dwukrotnym rozpadem państwowości w XX wieku oraz ofiara krwi złożona w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej (1941-1945) stanowią zmitologizowany fundament ideologiczny jej strategii i przestrogę, aby nie dopuścić kolejny raz do tragedii. Struktura systemu międzynarodowego, w którym trwa ciągła rywalizacja o wpływy, dominację i prymat wymaga zatem takiego statusu potęgi, aby obronić dotychczasowy stan posiadania. Pragnienie przetrwania sankcjonuje i pozwala wyjaśnić postawę agresywną, jaką Rosja zajęła wobec Ukrainy, a w rezultacie wobec wspierającego ją Zachodu.
Polskie rządy PO-PiS znalazły się niestety w pułapce realizmu ofensywnego. Przeświadczone o trwałej agresywności Rosji, stawiają na maksymalizację wysiłku obronnego, który przybiera charakter defensywno-ofensywny. Stąd przekonanie, iż wspólną mobilizacją Zachodu Rosję należy pokonać i rozprawić się z nią raz na zawsze. Ten determinizm jest niestety istotą dramatu, który rozgrywa się na naszych oczach. Mimo górnolotnych deklaracji o najwyższych w dziejach nakładach na obronę (szczególnie wyspecjalizował się w tej retoryce wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz), Polska przy istniejącym stosunku sił wobec Rosji nigdy jednak nie będzie w stanie dorównać ani przeciwstawić się jej potędze. Ta niepewność jest źródłem ciągłych frustracji i potęgującego się strachu, a także rosnącego uzależniania się od sił sojuszniczych, w tym amerykańskich. Nie trzeba nikogo przekonywać, iż taka zależność ogranicza swobodę decydowania o sobie i rodzi liczne ryzyka.
Dlatego mimo moralnego dyskomfortu w przypadku państwa frontowego, jakim jest Polska, najlepszym wyborem jest realizm defensywny. Ogranicza on podejmowanie działań ryzykownych, gdyż sugeruje oparcie strategii bezpieczeństwa stron nie tylko na maksymalizacji siły, ale i na działaniach wspomagających, kooperacyjnych. Odbudowa zaufania ekip rządzących i przywrócenie normalności w stosunkach polsko-rosyjskich, choćby na szczeblu dyplomatycznym, zabierze z pewnością sporo czasu, ale jest zadaniem nieuchronnym i bezalternatywnym.
Od Lubeckiego do Bocheńskiego
Realizm polityczny w żadnej odmianie nigdy nie cieszył się uznaniem pośród polskich elit politycznych i intelektualnych. Wyjątki w postaci Franciszka Ksawerego Druckiego-Lubeckiego, Romana Dmowskiego czy Aleksandra Bocheńskiego jedynie potwierdzają tę konstatację. Rozmaite odmiany ideologii mesjanistycznych i megalomania polskiej szlachty powodowały ucieczkę w stronę rojeń idealistycznych. Ta scheda nie daje nadziei na radykalną zmianę w myśleniu geopolitycznym. Nie zwalnia jednak ze starań, choćby wąskich kręgów społecznych, na rzecz przywrócenia racjonalności celów w polityce.
Najważniejszym z nich jest przetrwanie. Państwo nie będzie mogło osiągnąć żadnego innego celu, jeżeli nie przetrwa w osiągniętej już kondycji materialnej i instytucjonalnej. Oczywistym warunkiem przetrwania jest stała troska o bezpieczeństwo. Trzeba je jednak traktować jako wartość koegzystencjalną, zależną od wypadkowej interesów i zbiorowych wysiłków uczestników stosunków międzynarodowych. Zgodnie z imperatywem Immanuela Kanta, partykularne interesy, często o zabarwieniu egoistycznym, muszą być podporządkowane interesom wspólnotowym, akcentującym niepodzielność bezpieczeństwa. Nie można bowiem czuć się samemu bezpiecznie, jeżeli sąsiad czuje się zagrożony. Być może spodziewane negocjacje w sprawie zakończenia, czy choćby zamrożenia działań wojennych na Ukrainie, odsłonią potrzebę takiej właśnie reinterpretacji bezpieczeństwa międzynarodowego. Może też boleśnie przypomną, iż każde państwo, w tym Rosja, ma swoje racje i podstawy, aby bronić ich choćby za cenę okrutnej wojny.
Sięganie do realizmu defensywnego nie oznacza prób ułagodzenia niebezpiecznego rywala, czy choćby wroga (appeasement). Choć w tym kontekście naturalne są skojarzenia z ustępstwami Wielkiej Brytanii wobec Hitlera w latach trzydziestych ub. wieku, to jednak każdy przypadek należy traktować oddzielnie. W historii nie ma prostych analogii, ani powtórzeń. Są natomiast ciągle przypadki głupiej, nierozważnej lub ryzykownej polityki, które dowodzą skłonności do szkodzenia samym sobie. Polska ma zbyt wiele do stracenia, aby rzucać na szalę krew i dobrobyt swoich obywateli, tym bardziej, iż od ponad stu lat nie prowadziła wojny z Rosją i nie ma z nią żadnych zatargów, prowokujących do wzajemnego ataku. Nie liczy się też w klubie potęg, choć niektórym liderom politycznym wydaje się, iż jest inaczej. Rojenia o potędze w przypadku państwa średniej rangi skutkują zwykle przeszacowaniem sił i możliwości.
Założenie o racjonalności zachowań państw daje nadzieję, iż przywódcy mocarstw zrozumieją, iż rywalizacja w dziedzinie bezpieczeństwa i prowadzenie wyczerpujących wojen nie mają w zglobalizowanym systemie międzynarodowym większego sensu. Jak pisał w pierwszych zdaniach swojej rozprawy doktorskiej Kenneth N. Waltz (1924-2013), jeden z najwybitniejszych teoretyków stosunków międzynarodowych, na naszych oczach przybywa zwolenników tezy, iż „w wojnach nie ma zwycięstw, a jedynie różne stopnie porażki” („Człowiek, państwo, wojna. Analiza teoretyczna”, Kraków 2023, s. 21). Czyż tragiczna wojna na Ukrainie nie dowodzi prawdziwości tej tezy?
Prof. Stanisław Bieleń
Myśl Polska, nr 3-4 (19-26.01.2025)