Porucznik Piotr Powałka opublikował na swoim kanale w serwisie YouTube nagranie, na którym przeczytał wiadomość, którą otrzymał od anonimowego żołnierza służącego na granicy z Białorusią. Okazuje się, iż polskim służbom brakuje wszystkiego i nic nie mogą, a nowi dowódcy mianowani przez rząd PO, zabraniają im skutecznej obrony. Sprawę opisał portal tvmn.pl.
Żołnierz służący na granicy z Białorusią ujawnił katastrofalną sytuację. „Łączność jest oparta na radiach dostarczonych przez Straż Graniczną. Większość jest tak zużyta, iż bateria wystarcza na kilka godzin służby. Żołnierze za własne pieniądze zakupili radia komercyjne, których użytkowania dowództwo surowo zakazało. Ponieważ jest otwarte pasmo nadawania i każdy może podsłuchać.
Żołnierze stosują je po kryjomu, aby mieć jakąkolwiek łączność. w tej chwili dowództwo zgrupowania wielkodusznie przymyka oko na stosowanie łączności niekodowanej” – słyszymy w nagraniu.
Dalej jest już tylko bardziej nieprawdopodobnie. “W okresie zimowym żołnierze musieli klecić sobie szałasy i kupować plandeki z lokalnych sklepów budowlanych”.
„Środki przymusu bezpośredniego. Często jest to jedna pałka i jedna poobdzierana tarcza typu ZOMO na posterunek. pozostało jedna puszka gazu 440 ml, która wystarcza na kilka minut starcia, o zasięgu około trzech metrów. Agresorzy mogą bezpiecznie razić nas kamieniami i konarami, spoza zasięgu gazu. Otrzymaliśmy bardzo skuteczne plecakowe miotacze gazu o wystarczającym zasięgu, jednak jest ich tylko kilka na 45 posterunków – kontynuuje anonimowy żołnierz.
Mundurowy opowiedział też o tzw. „afgańskim procarzu”, który zranił kilku wojskowych i zniszczył pojazdy Straży Granicznej. W obawie o własne bezpieczeństwo żołnierze „zaczęli kupować petardy, wiatrówki i broń na gumowe kule. Dzięki nim skutecznie trzymali na dystans agresorów”.
Jak stwierdził autor listu „pani podpułkownik, która objęła dowodzenie nad zgrupowaniem w Dubiczach surowo zabroniła ich stosowania. W zamian apelowała o humanitarne traktowanie imigrantów. Bo to też są ludzie. I apelowała o mówienie sobie: dzień dobry. O użyciu broni palnej oczywiście nie ma mowy”.
Imigranci, którzy atakują płot graniczny mają nie obawiać się już choćby strzałów w powietrze. Dobrze wiedzą, iż są to jedynie strzały alarmowe, a nie ostrzegawcze i po pierwszym nie nastąpi drugi, już celowany.
„Nasza bierność rozzuchwala i wyzwala w nich coraz większą agresję” – kończy autor listu. „Takie incydenty, jak z nożownikiem, czy wcześniej z procarzem jeszcze jesienią były nie do pomyślenia. Apeluję do dowódców: rozwiążcie nam ręce a gwałtownie opanujemy kryzys. Pokażcie nam, iż sercem jesteście z nami”.
Polecamy również: Ukraina domaga się od Szwecji przekazania myśliwców Grippen