WROCŁAWSKA SZTUKA MARNOWANIA SWOICH SZANS

solidaryzm.eu 1 день назад

Wpadła mi w ręce obszerna publikacja, która przypomniała mi wydarzenia, nad którymi ubolewałem dziewięć lat temu. Wrocław był wtedy Europejską Stolicą Kultury a ja wprost nie dawałem rady uwierzyć w to, jak totalnie okazję tę można zmarnować. Jak można wydać górę pieniędzy i o oryginalnym dorobku Polski i stolicy Dolnego Śląska nie powiedzieć światu – niemal nic.

Liczący kilkaset, co wymowne – w większości niezadrukowanych stron tom „Przestrzenie dla piękna. W działaniu” jest dobitnym dowodem minionej klęski. Owszem, sam skorzystałem wtedy z okazji przeżycia m.in. koncertów Enio Morricone czy Davida Gilmoura, ale czy na sprowadzaniu wielkich gwiazd powinno polegać wydarzenie mające przecież służyć promocji dorobku miasta wyróżnianego godnością – Europejskiej Stolicy Kultury?

Wyróżnienie to obchodzone było przez rok, stąd i publikacja na ten temat ma postać kalendarza informującego o tym, czym Europejska Stolica Kultury chwaliła się każdego z 366 (bo rok 2016 był rokiem przestępnym) dni. Na szczęście były i niewielkie cykle koncertów pod hasłem „Tysiąc lat muzyki we Wrocławiu” czy wystawa „Architektura XX wieku we Wrocławiu”, ale wszystko tego rodzaju były kroplą w morzu wydarzeń bez najmniejszego związku nie tylko z miastem, ale i z Polską czy choćby – Europą. Czyli takich, jak np. też mający stanowi

część „Europejskiej stołeczności” Festiwal Japońskich Sztuk Walki. Przytłaczająca większość wydarzeń związana była np. z operami Georga Bizeta (jeśli już opera w polskim mieście, to dlaczego nie Moniuszki?), architektami z Niemiec (jakby brakowało polskich), filmem czeskim (mimo, iż duża część polskich powstała właśnie we Wrocławiu) czy śpiewaniem w jidysz (prawda, iż to w tym języku najczęściej sobie śpiewamy w naszym mieście?).

O tym, z jaką „europejskością” w Europejskiej Stolicy Kultury mieliśmy do czynienia, świadczą imprezy w rodzaju „Jestem Europejczykiem – rola Parlamentu Europejskiego w moim życiu”. Tak, jakby w życiu kulturalnym Polaków, a w szczególności wrocławian, wyjątkowo doniosłą rolę odgrywało tak krańcowe zaprzeczenie wszystkiego, co europejskie, jak brukselsko – strasburska fasada fikcyjnego prawa i jeszcze bardziej fikcyjnej demokracji. To już nie europejskość przecież, to krańcowa kpina – z europejskości właśnie. Przeglądając natomiast wydarzenia jakoś związane z Wrocławiem odnieść można wrażenie, iż tym, czym organizatorzy zamierzali się w imieniu miasta pochwalić, miały być rzekome powszechne i oddolne inicjatywy życia kulturalnego. Może było to i ciekawe, ale fikcyjne w stopniu nie mniejszym od słynnych Patiomkinowskich wiosek. Wyczarowane dla potrzeb wydarzenia skończyły się wraz z jego końcem.

Być może za rzeczywistą korzyść z Europejskiej Stolicy Kultury uznać należy inwestycje takie, jak Narodowe Forum Muzyki czy modernizację Teatru Capitol. Wspomnienie jednak tego, co w sposób przecież najoczywistszy mógł wtedy pokazać i czego się dorobić, jest prawdziwie bolesne. Wydane bowiem zostały ogromne pieniądze. A jeżeli ma się środki tak wielkie to żadną sztuką nie jest zawarcie umów z menadżerami włoskich, francuskich czy brytyjskich artystów. A absolutnie całą resztą zająć się już mogą te agencje, które we Wrocławiu świetnie się mają od dziesięcioleci kompleksowo organizując mniejsze, większe i ogromne imprezy. Właśnie te agencje, które kilkadziesiąt razy w każdym roku stawiają senny i mobilne widownie, agencje dysponujące ekipami zaopatrzonymi w oświetlenie, nagłośnienie, scenografie, mające do dyspozycji hostessy, logistykę, specjalistów od bezpieczeństwa i absolutnie wszystkiego, co mogłoby się okazać potrzebne.

Przejrzałem księgę zawierającą spis wszystkiego, co wydarzyło się we Wrocławiu jako Europejskiej Stolicy Kultury. Uzasadnienie większości tych imprez – wydaje mi się wątpliwe. Natomiast ból prawdziwy sprawia świadomość tego, co przecież najoczywistsze a co się nie wydarzyło. Wymienię tylko parę przykładów tego, czego brak – to naprawdę wielki grzech. Fakt pierwszy – w warunkach konspiracji w latach osiemdziesiątych we Wrocławiu powstał niezależny ruch wydawniczy. Mimo, iż ścigany przez wszystkie komunistyczne służby i to nie tylko polskie – wydawał on prawie pięćset tytułów prasy. Pomimo aresztowań i więzień – często były to gazety ukazujące się regularnie w dziesiątkach tysięcy egzemplarzy, przez kilka a choćby kilkanaście lat, aż do numerów dwusetnego, trzechsetnego i choćby wyższych. Podobnie – niezależna radiofonia, która pomimo kolosalnych operacji mających na celu jej zniszczenie, nadała ponad sześćset audycji, używając kilkudziesięciu nadajników, angażując setki nieustraszonych twórców. A do tego setki wydanych poza zasięgiem książek, „latające” uniwersytety, podziemne życie muzyczne, literackie, naukowe, teatralne… Skala tego wszystkiego była we Wrocławiu największa na świecie. Większa, niż poza granicami Polski – w całym sowieckim imperium od Kuby i Łaby po Sachalin i Kuryle. Czyż nie właśnie to powinno się znaleźć w programie Europejskiej Stolicy Kultury jako to, czego w tym mieście dokonano? I zarazem tego, co poza polskimi granicami nigdy znane nie było? Jako coś absolutnie unikatowego, oryginalnego, niepowtarzalnego, w najwyższym stopniu n i e z w y k ł e g o !

Przykład drugi – w roku 1975 to we Wrocławiu miał miejsce największy i najważniejszy festiwal w całych dziejach światowego teatru. Miałem wtedy kilka ponad jedenaście lat, ale i ja pamiętam niezwykłość i skalę tamtych wydarzeń. A dlaczego doszło wtedy do tego, iż absolutnie wszyscy ludzie naprawdę liczący się w światowym teatrze – zjechali się właśnie do Wrocławia? Otóż dlatego, iż Wrocław był wtedy w życiu teatralnym światowym miejscem numer jeden! Bo to we Wrocławiu działały wówczas zespoły Tomaszewskiego a przede wszystkim – Grotowskiego. I był wówczas Wrocław istną mekką ludzi teatru z absolutnie wszystkich (poza jedynie Antarktydą) kontynentów. Od lat apeluję o to, by stworzyć we Wrocławiu centrum, w którym technikami multimedialnymi odtwarzane byłyby spektakle Teatru Laboratorium. Dziś to już żaden techniczny problem. Mamy w Polsce muzea takie, jak to znajdujące się pod płytą krakowskiego Rynku. I są w użyciu urządzenia komunikacyjne, za sprawą których osoba znajdująca się na drugim końcu planety jakby „materializuje się” stojąc przed nami i prowadząc z nami konwersację. Tą samą metodą można by odtwarzać spektakle „Apocalipsis cum figuris”, „Siakuntalę”, „Tragiczne dzieje doktora Faustusa”, „Księcia niezłomnego” i inne jakże wiele razy sfilmowane, bo dosłownie wszędzie wówczas „rzucające teatralny świat na kolana”. Czyż właśnie nie to powinien Wrocław pokazać będąc Kulturalną Stolicą Europy? Czyż takiego centrum nie powinien się przy tej okazji – dorobić?

Co mieliśmy zamiast tego? Księga zawierając program sprzed dziewięciu lat nie pozostawia najmniejszych wątpliwości, iż będąc Europejską Stolicą Kultury Wrocław pokazał się jako ośrodek tego, co dramatycznie wtórne, żenująco zwyczajne, absolutnie wszystkim znane z dziesiątek tysięcy innych miejsc. Wrocław pokazał się jako prezentujący to, co Wrocławiowi i Polsce obce, co po prostu nie nasze, co pozorne, co szare, zwyczajne, zgrane i nudne. A niemal niczego z tego, co najważniejsze – przy tej absolutnie wyjątkowej okazji Wrocław – w ogóle nie pokazał. Bardziej to, niż smutne. To bardzo bardzo boleśnie – smutne …

Artur Adamski

Читать всю статью