Trump jak PiS w 2016 roku prowadzi wewnętrzną wojnę z... sędziami. "Wstrzymują wykonanie prawa"

natemat.pl 1 день назад
Donald Trump w momencie swojej "koronacji" rozpoczął walkę na wielu frontach. Jednym z nich jest system prawny USA. To nie żart: prezydent Stanów Zjednoczonych wcale nie zamierza przejmować się prawem obowiązującym w jego kraju. Sędziów, którzy mu się sprzeciwiają, wyzywa, piętnuje, zaś jego fani grożą im fizycznie.


Obecnie najgorętszym nazwiskiem wśród amerykańskich prawników jest James E. Boasberg. To sędzia okręgowy, który otwarcie odważył się powiedzieć "hola, hola, a prawo?" administracji Trumpa. Boasberg zażądał, aby administracja Trumpa wstrzymała deportację ze Stanów Zjednoczonych 250 (głównie) Wenezuelczyków oskarżonych o przynależność do gangu.

W pewien marcowy niedzielny wieczór administracja Trumpa zleciła ich wywiezienie, powołując się na ustawę Alien Enemies Act z 1798 r. Ta sama ustawa była stosowana do internowania Amerykanów pochodzenia japońskiego podczas II wojny światowej.

Ale gwarantuje też, iż cudzoziemcy mogą zostać wydaleni tylko po przeprowadzeniu postępowania "zgodnego z tradycyjnymi standardami uczciwości zawartymi w należytym procesie prawnym". Dlatego Boasberg się sprzeciwił i wystawił nakaz wstrzymania deportacji.

Może się wydawać, iż administracja Trumpa postępuje dobrze. W końcu wiceprezydent JD Vance napisał podczas akcji deportacyjnej na X (dawniej Twitter): "W naszym kraju byli brutalni przestępcy i gwałciciele. Demokraci walczyli, aby ich tu zatrzymać. Prezydent Trump ich deportował". Ale czy stało się to według litery prawa?

Nie do końca. Administracja Trumpa twierdzi, iż nakaz sędziego Boasberga był spóźniony i ustny, a nie na piśmie. Ale czy do rzeczywiście spóźniony? Filmy ze wspomnianej deportacji opublikowane przez prezydenta Salwadoru Nayiba Bukele mogą temu przeczyć. Pokazał on więźniów wychodzących z samolotu w środku nocy.

Boasberg wydał decyzję o godzinie 19, do Salwadoru leci się dwie godziny. Coś tu nie pasuje. Ktoś chyba dokonał deportacji bez patrzenia się na przepisy prawa i nakazy sądu. Zupełnie jak kilka lat temu w Polsce, gdy rząd PiS po raz pierwszy zdecydował się po prostu nie wydrukować orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego.

– Challenge the rules: tak można określić zwyczaj Donalda Trumpa. Nagina reguły i sprawdza, kto się odezwie i co powie. A nuż uda się coś uszczknąć – tłumaczy w rozmowie z naTemat.pl prof. Bohdan Szklarski, amerykanista, były dyrektor Ośrodka Studiów Amerykańskich UW, wykładowca Collegium Civitas.

Sekretarz prasowy Białego Domu Karoline Leavitt napisała na X: "Jeden sędzia w jednym mieście nie może kierować ruchami samolotu przewożącego zagranicznych terrorystów, którzy zostali fizycznie wydaleni z terytorium USA". Amerykańscy legaliści i organizacje chroniące prawa człowieka uważają z kolei, iż to po prostu obraza sądu.

I taki zarzut Trump może dostać. Nie odpowie za tę ewentualną obrazę, bo ma immunitet. Można spróbować oczywiście impeachmentu, czyli odwołać go ze stanowiska. Ale to nierealne, bo nie zgodzą się na to Republikanie, którzy mają większość w Kongresie.

To sędziowie są źli


Trump zaczął więc działać w swoim stylu. Wraz ze swoimi sojusznikami (m.in. Elonem Muskiem) zaczął po prostu atakować sędziów i wezwał do ich impeachmentu. Zacznijmy od gróźb. Trump nie tylko zażądał usunięcia sędziego Boasberga z urzędu, nazwał go też "radykalnym lewicowym szaleńcem, awanturnikiem i agitatorem".

Przypomina wam się coś? W Polsce również mieliśmy finansowaną z rządowych pieniędzy kampanię skierowaną przeciwko sędziom, którzy ośmielali się orzekać inaczej, niż chciała władza. Nie wspomnę już o pewnej farmie internetowych troli, która szkalowała sędziów stojących na straży praworządności, co było nie w smak ówczesnej władzy PiS.

W Polsce znaleziono "sposób" na wymiar sprawiedliwości – forsowaną przez Zbigniewa Ziobrę reformę, która wprowadziła m.in. izby dyscyplinarne mające karać i pozbawiać stanowisk sędziów. W USA na razie są groźby wobec Boasberga i innych sędziów, którzy wydali orzeczenia wstępne przeciwko administracji.

– Sędziowie w tym kraju działają błędnie – powiedziała reporterom podczas konferencji prasowej sekretarz prasowa Białego Domu Karoline Leavitt. – Mamy sędziów, którzy działają jak stronniczy aktywiści z ławy sędziowskiej. Próbują dyktować politykę prezydentowi Stanów Zjednoczonych. Próbują wyraźnie spowolnić program tej administracji, a to jest niedopuszczalne – kontynuowała. Mówimy ciągle o kraju, w którym teoretycznie działa święta zasada demokracji, czyli trójpodział władzy.

Trzeba także pamiętać, iż obecny lokator Białego Domu ma za sobą grupę fanatycznych wyznawców. Bez wahania zaatakowali Kapitol w styczniu 2021 roku, bo ich "przywódca" w mediach społecznościowych podważał wynik wyborów, mówił o rzekomych fałszerstwach i wzywał do działania. Teraz jego zwolennicy od razu podchwycili temat sędziów.

– To jest niebezpieczne, bo tworzy wrażenie, jakby to od ludzi zależało, jak wyglądają instytucje, jak działają, jaki jest zakres ich władzy. Mówienie, iż "to od was zależy, to jest wasza demokracja, wasz system, wasze pieniądze" jest bardzo populistyczne. Zakłada, iż inni nie mają racji. Trump nadużywa pojęcia demokracja w imię podważania reguł, na których ta demokracja jest zbudowana. On widzi demokrację przede wszystkim jako reprezentację interesów albo wyrażanie woli ludu. A do tego jest predestynowany tylko on, prezydent – zwraca uwagę prof. Szklarski.

Dodaje, iż w wizji Trumpa, o ile coś jest zgodne z interesem państwa, to wolno to zrobić prezydentowi. Ale jak daleko może się posunąć? To się okaże w momencie, kiedy napotka opór i w interpretacji sędziowskiej usłyszymy, gdzie jest granica. Dziś wiemy tylko, iż te granice się na pewno przesuną, tylko nie wiemy, o ile.

– Granicę Donaldowi Trumpowi postawi Sąd Najwyższy. Bo większość spraw w końcu tam trafi. Ale ci poszczególni sędziowie są o tyle ważni, iż ta sprawa, zanim zawędruje do Sądu Najwyższego, musi być przynajmniej raz lub dwa razy sądzona w niższej instancji. Zajmuje to dużo czasu i jest kosztowne – mówi prof. Szklarski.

– Niezwykle istotny jest jednak fakt, iż amerykański system pozwala sędziom federalnym na wydanie decyzji, które wstrzymują wykonanie prawa ze względu na wątpliwości. Tu jest więc bariera, na straży tej granicy stoi pojedynczy człowiek, sędzia. I to oczywiście rozsierdza drugą stronę, która widzi w tym uzurpację władzy. Bo ci sędziowie nie pochodzą z wyboru, tylko z nominacji. Łatwo więc powiedzieć, iż nie mają tytułu do decydowania, iż nie mają racji. To jest bardzo prymitywne rozumienie demokracji – dodaje.

Tłumaczy też, iż Trump nie jest politykiem, w związku z czym jego rozumienie demokracji jest też uproszczone.

– On oczywiście był prezydentem, ale nigdy wcześniej nie pełnił żadnego wybieralnego urzędu. Gdyby pełnił, rozumiałby, na czym polega demokracja, jakie są jej ograniczenia, jaka jest rola instytucji w systemie. Mogłoby się wydawać, iż 4 lata poprzedniej prezydentury powinny były czegoś go nauczyć, jednak jedyne wnioski, jakie wyniósł, są takie, iż jak słucha reguł, to nie osiąga tego, co by chciał. Dlatego w tej chwili reguły ma za nic – mówi amerykanista.

Państwo grozi swoim sędziom


Sędziowie federalni całkiem na serio obawiają się, iż internetowe groźby wobec osób nadzorujących głośne sprawy kwestionujące politykę administracji Trumpa mogą prowadzić do przemocy w świecie rzeczywistym. Co więcej: oni są na celowniku.

Gniewne wezwanie prezydenta Trumpa do impeachmentu Boasberga zaowocowało serią memów pokazujących m.in. zdjęcia sędziów wyprowadzanych w kajdankach. Ale nie tylko. Policjanci z Charleston w Karolinie Południowej zostali wysłani do domu jednej z sióstr sędzi Sądu Najwyższego Amy Coney Barrett. Dostali informację, iż w jej skrzynce pocztowej znajduje się bomba rurowa. "Detonacja urządzenia nastąpi, gdy tylko skrzynka pocztowa zostanie ponownie otwarta" – głosiła groźba wysłana e-mailem.

Bomba okazała się mistyfikacją, ale groźby i zastraszanie, z którymi mierzą się sędziowie i ich rodziny, są prawdziwe.

Sędzia John C. Coughenour z Sądu Okręgowego Stanów Zjednoczonych dla Zachodniego Dystryktu Waszyngtonu wydał nakaz blokujący próbę administracji Trumpa zniesienia obywatelstwa z urodzenia dla urodzonych w USA dzieci osób niebędących obywatelami. Stał się ofiarą tzw. swattingu. Jak to działa? Ktoś wezwał policję, twierdząc, iż w domu sędziego ukrywa się groźny przestępca. Do sędziego udał się więc uzbrojony po zęby oddział, bo policja musiała sprawdzić doniesienie.

Laura Loomer, bliska sojuszniczka Donalda Trumpa, skierowała uwagę swoich 1,5 miliona internetowych obserwujących na córkę sędziego Boasberga. "Jego rodzina stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego" – napisała.

Część sędziów i ich rodzin była "bombardowana" dostawami pizzy, której nie zamawiali. To wiadomość, która głosi: wiemy, gdzie mieszkasz.

Jak daleko posunie się prezydent USA?


Amerykańscy publicyści podejrzewają, iż Trump w pewnym momencie po prostu nie będzie respektował wyroków sądów.

– Doświadczenia, jakie wynosimy z pierwszej prezydentury Donalda Trumpa, mówią, iż w większości spraw, w których balansował na pograniczu prawa, stosował się do decyzji i wyroków niezależnych od niego instytucji, przede wszystkim władzy sądowniczej. Oczywiście jest niebezpieczeństwo, iż w przyszłości może ignorować wyroki sądów. Ale sądy będą nakładać na niego kary finansowe, choćby więzienia – mówi nam prof. Szklarski.

Dodaje, iż ta kwestia jest bardzo skomplikowana i delikatna. Bo to sąd decyduje, czy coś jest zgodne lub niezgodne z konstytucją, ale nie ma żadnych narzędzi do wprowadzenia w życie tej decyzji. Do tego trzeba woli politycznej.

"Nie mamy mocy miecza ani portfela" – powiedziała niedawno sędzia Marjorie Rendell z Sądu Apelacyjnego Stanów Zjednoczonych. "Polegamy na szacunku. A w chwili, gdy zaczniesz podważać ten szacunek? Kto wie, dokąd to może doprowadzić".

– Tak jest w rzeczywistości. System amerykański jest skomplikowany, wiele zależy raz od władz federalnych, raz stanowych. Teraz wiele sporów, w których sędziowie ograniczają władzę prezydencką, dotyczy raczej praw federalnych. Władza prezydencka nie sięga wszędzie. Ale tam z kolei sięga władza portfela – mówi prof. Szklarski.

– Teraz nietypowa jest duża liczba spraw, fakt, iż one toczą się naraz i są rozstrzygane publicznie. I iż administracja ma podejście konfrontacyjne, tworzy atmosferę twierdzeń, iż sędziowie nie odpowiadają przed nikim, iż są uzurpatorami, mają władzę przesadną, może choćby niekonstytucyjną. To tylko kwestia doboru przymiotników – dodaje.

Musk też wojuje


Swoją osobną wojenkę z sędziami i w ogóle całym systemem prawnym USA prowadzi też Elon Musk. Jego przeciwnicy narzekają, iż człowiek, który nie został wybrany w żadnych wyborach, szarogęsi się i wydaje polecenia tysiącom urzędników federalnych. To fakt: Musk nie jest choćby formalnie urzędnikiem administracji Trumpa, ale w niezwykle pokręcony sposób wydostaje tony danych rządowych. Wiele osób używa słowa "kradnie". Tak naprawdę nie wie, po co Elonowi te dane.

A są wśród nich informacje niezwykle wrażliwe, choćby te dotyczące wydatków organizacji wywiadowczych czy o tym ile i na kogo wydaje rząd. Część tych danych już wypłynęła. Skandalem okrzyknięto ujawnienie lokalizacji supertajnej jednostki wywiadu. Skandalem było powtarzanie bredni o tym, iż rząd wypłaca fikcyjne emerytury setkom tysięcy nieistniejących osób. W tym drugim przypadku ludzie Muska po prostu nie zrozumieli, jak zbudowana jest baza danych. Ale nie przeprosili, dalej opowiadali bajki z mchu i paproci.

Za działalność Muska też wzięli się sędziowie. Sędzia federalna Ellen Hollander zablokowała tzw. "departamentowi efektywności rządu" Elona Muska (DOGE) dostęp do akt ubezpieczeń społecznych w ramach polowania pod rządami Donalda Trumpa na oszustwa i marnotrawstwo. Uniemożliwia on pracownikom Social Security Administration (SSA) dawanie ludziom z DOGE dostępu do akt zawierających dane osobowe. Piszemy "ludziom", bo formalnie nie wiadomo, jaki mają oni status.

W swoim orzeczeniu Hollander nakazała również Doge'owi "wyrzucenie i usunięcie" wszelkich nieanonimizowanych danych, które uzyskał od SSA od czasu objęcia urzędu przez Trumpa, i stwierdziła, iż ​​agencja nie może instalować ani uzyskiwać dostępu do żadnego systemu w systemach ubezpieczeń społecznych.

Trump i Musk raz wygrywają, raz przegrywają


Zaskakiwać może fakt, iż administracja Trumpa tak wiele wysiłku i zasobów poświęca na batalie sądowe. I to w sprawach, o które nie warto kruszyć kopii, które można załatwić normalnie, bez afer.

Federalny sąd apelacyjny podtrzymał orzeczenie nakazujące administracji Trumpa ponowne zatrudnienie zwolnionych pracowników na okresie próbnym w sześciu agencjach, m.in. w departamentach Obrony, Spraw Weteranów, Energii, Skarbu i Rolnictwa. W skrócie: sędziowie czasem podtrzymują decyzje administracji Trumpa, czasem je blokują.

Większość spraw przez cały czas toczy się w sądzie, chociaż wydano szereg tymczasowych orzeczeń, które albo blokują politykę Trumpa, podczas gdy postępowanie sądowe toczy się dalej, albo pozwalają na utrzymanie różnych nakazów do czasu wydania trwalszego orzeczenia.

Przykłady? Wyznaczony przez Trumpa sędzia Carl Nichols orzekł, iż administracja Trumpa może wysyłać pracowników USAID na urlopy. Tym samym cofnął poprzednie orzeczenie wydane przeciwko rządowi. Inny sędzia federalny odrzucił wniosek miasta Nowy Jork o zwrot 80 milionów dolarów z funduszy FEMA, które administracja Trumpa cofnęła. Sąd uznał też, iż dyrektor CIA John Ratcliffe może zwolnić pracowników, którzy pełnili funkcje związane z różnorodnością, równością i integracją.

Sędzia Trevor McFadden pozwolił administracji Trumpa przez cały czas blokować reporterom Associated Press dostęp do ważnych wydarzeń w Białym Domu. W tej sprawie poszło o to, iż AP odmówiła nazywania Zatoki Meksykańskiej Zatoką Amerykańską.

Są też sędziowie, którzy podczas wydawania orzeczeń korzystnych dla rządu zapowiadali, iż kolejne ich wyroki mogą iść w drugą stronę. Od tego będą jeszcze apelacje, a więc chaos trwa.

Trump przegrywa na razie w sprawie wspomnianego cofania obywatelstwa z urodzenia dla dzieci osób niebędących obywatelami lub niebędących stałymi rezydentami. Żaden sędzia nie orzekł na razie na jego korzyść.

– Tutaj było wiadomo, iż cały aparat sędziowski stanie mu naprzeciw. To jest w ogóle nie do załatwienia. Myślę, iż tu każdy zdroworozsądkowo myślący sędzia, który widzi, iż proponuje się zmianę Konstytucji, powie, iż to nie jest do przeprowadzenia – zwraca uwagę prof. Bohdan Szklarski.

Dwóch sędziów federalnych zablokowało kontrowersyjną dyrektywę administracji Trumpa o wstrzymaniu niemal wszystkich dotacji federalnych. Kilka sądów cofnęło dostęp DOGE do niektórych danych i zakwestionowało decyzje tego "organu". Sąd nakazał administracji Trumpa przywrócenie rządowych witryn poświęconych zdrowiu, które zostały wyłączone po inauguracji Trumpa.

Sprawy obejmują niezwykle szerokie spektrum. Nowojorski Zarząd Transportu Miejskiego zwrócił się do sądu federalnego o unieważnienie zarządzenia Trumpa nakazującego miastu anulowanie opłat za wjazd do strefy płatnego parkowania.

Działania Trumpa budzą mieszane uczucia choćby w środowisku Republikanów. Wiceprezydent JD Vance zasugerował w lutym, iż sędziowie "nie mogą kontrolować prawowitej władzy wykonawczej". To już za dużo choćby dla najważniejszych amerykańskich prawników o prawicowym czy konserwatywnym światopoglądzie.

Sąd Najwyższy (6 z 9 sędziów zostało nominowanych przez Trumpa) już wysyła sygnały, iż nie poprze prawa dającego Trumpowi prawa do odmowy wydania wszelkich pieniędzy przyznanych przez Kongres. Administracja prezydenta naprawdę forsuje taki projekt.

Trump musi uważać


W tej wojence na razie panuje pewna forma równowagi. Sędziowie nie mają fizycznej możliwości impeachmentu Trumpa. Jednocześnie Republikanie nie dysponują wystarczającą siłą, by usunąć niewygodnych sędziów.

Zgodnie z Konstytucją podstawą impeachmentu są "ciężkie przestępstwa i wykroczenia". Jest mało prawdopodobne, aby któremukolwiek z sędziów, których dotyczą wezwania do usunięcia z urzędu, udało się postawić taki zarzut.

Podobnie jak w przypadku impeachmentów prezydenckich, uprawnienie do skazania i usuwania sędziów należy do Kongresu. Z powodu rozkładu głosów, jest niemal pewne, iż żadnego z sędziów nie da się tak po prostu wyrzucić z pracy.

Na dodatek procedury impeachmentu prawdopodobnie pochłonęłyby cenny czas, pieniądze i środki, czyli zasoby potrzebne do rządzenia.

Ważne też jest określenie, kto ma te decyzje Trumpa widzieć najwyraźniej. Te działania są skierowane do bazy jego wyborców. Dodaje, iż ludzie spoza tej bazy – to widać już w wynikach badań opinii publicznej – zaczynają mieć pewne wątpliwości.

Mają je też ludzie, którzy od władzy prezydenckiej zależą. Bo nie wiedzą, czy będą mieli co robić, za co pracować, czy będą pieniądze na dany program, czy nie.

– Mamy do czynienia z wieloma sytuacjami, kiedy sąd mówi, iż nie wolno ciąć danego programu. Ale nie mówi, iż administracji nie wolno było takiej decyzji podjąć, tylko iż uzasadnienie było niewłaściwe. W tym momencie instytucje są w stanie zawieszenia, wisi nad nimi miecz Damoklesa. Jak ktoś prowadzi biznes, szkołę, zajmuje się jakąkolwiek działalnością publiczną, to chce mieć jakąś przewidywalność – zwraca uwagę prof. Szklarski.

– Tymczasem Trump lawiruje, zmienia decyzje. Przekłada terminy wprowadzenia ceł, wejścia w życie nowych zasad. Wszystko robi uznaniowo, nikt nie wie, jakimi zasadami i kryteriami się kieruje. I to boli tak demokratów, jak i republikanów, a tylko twarda baza cieszy się, iż Trump działa, iż tniemy – konkluduje.

Читать всю статью