Lewicka: To jest schyłek. Jarosław Kaczyński traci rząd dusz na prawicy

natemat.pl 1 день назад
Odkąd Jarosław Kaczyński założył prawie ćwierć wieku temu własną formację (PiS został wpisany do rejestru partii politycznych 13 czerwca 2001 roku), przyświecała mu w tej działalności pewna wytyczna. A mianowicie, iż "na prawo od PiS ma być tylko ściana"...


"Na prawo od PiS ma być tylko ściana"


To oznaczało konieczność zagospodarowywania przez Nowogrodzką całej politycznej przestrzeni od radykalnej prawicy po centrum i aktywną walkę z tymi, którzy mieliby ochotę na odepchnięcie PiS od rzeczonej ściany. Dzięki temu, iż PiS starał się nieustannie prawą ścianę podpierać, nie musiał całym sobą ścigać się na radykalizm z bardziej zaangażowanymi prawicowcami, a jak wiadomo, przekraczanie granic gwałtownie wymusza przekraczanie kolejnych, jest to niebezpieczna i niekończąca się historia.

Poza tym miał otwartą furtkę ku bardziej umiarkowanemu wyborcy i na dodatek mógł suflować opinii publicznej taką oto narrację, iż istnienie PiS blokuje rozmaitych "dziarskich chłopców", dla których demokracja nie jest domyślnym ustrojem, bo pociąga ich faszyzm (narracja korzystna wizerunkowo, acz nie do końca prawdziwa, bo PiS, walcząc z braćmi bardziej radykalnymi w wierze, przejmował część ich agendy). Aż nadeszli konfederaci.

Konfederacja nie spadła z nieba


Wręcz przeciwnie. Wszak długi marsz narodowców zaczął się kilkanaście lat temu, na Marszu Niepodległości. Pierwszy przeszedł przez Warszawę w 2010 roku i nie był liczny. Co ciekawe, został sprowokowany także przez tę atmosferę, jaką wytworzył w kraju po katastrofie smoleńskiej PiS.

Już rok później za organizację wydarzenia wzięła się Młodzież Wszechpolska i ONR, wtedy zaczęło się dziać - w 2011 spalono wóz transmisyjny TVN24, dwa lata później tęczę na Placu Zbawiciela. Pomiędzy w 2012 roku, ogłoszono powstanie Ruchu Narodowego, "siły, której lewaki i liberałowie się boją" (Robert Winnicki).

Ale prawdziwa szansa pojawiła się w 2015 roku, kiedy Paweł Kukiz otrzymał 20 proc. w wyborach prezydenckich i kapitał ten postanowił zdyskontować w wyborach do parlamentu. A iż już latem zdążył się pokłócić z dotychczasowymi sojusznikami, Bezpartyjnymi Samorządowcami, i nie miał mu kto zebrać podpisów pod listami, to poszedł na deal – narodowcy na listy w zamian za zbiórkę podpisów przez ich struktury.

Tak oto narodowcy – m.in. Robert Winnicki, Krzysztof Bosak czy Adam Andruszkiewicz – weszli na salony. Umocniwszy się przy Wiejskiej, porzucili Kukiza i na kolejne wybory stworzyli własną platformę, czyli Konfederację, dość egzotyczny sojusz narodowców z wolnościowcami.

Znów się udało. Konfederacja otrzymała ponad milion dwieście tysięcy głosów, czyli około 7 proc. i wprowadziła do Sejmu jedenastu posłów. Los im sprzyjał. niedługo formacja wskoczyła na pandemiczną falę, jako siła sceptycznie podchodząca do istnienia wirusa i związanych z nim obostrzeń. W pandemii budowała swoją siłę.

PiS najpierw narodowców nie doceniał i starał się ich po prostu zamilczeć. Każdego 11 listopada prezes Kaczyński bawił w Krakowie, by nie sklejać, nie kojarzyć się z Marszem, zaś obchody Święta Niepodległości w stolicy przełożono na 10 listopada.

Kiedy PiS wziął władzę, wpadł na inny pomysł – wykorzystując konflikty po stronie organizatorów marszu, przeciągnął na swoją stronę – za pieniądze i stanowiska – Roberta Bąkiewicza (jego organizacje były hojnie dotowane przez państwo) i Adama Andruszkiewicza (został wiceministrem cyfryzacji).

Bartłomiej Sienkiewicz napisał wówczas: "Nominacja Adruszkiewicza to potwierdzenie mojej tezy (budzącej wściekłość PiS) o marszu środowisk skrajnych do mainstreamu politycznego. To nie przypadek, ale strategia partii rządzącej. Hodują sobie partnerów, a Polsce dramat".

Pozyskani przez PiS nie spełnili pokładanych w nich nadziei, a Konfederacja okrzepła


Wprawdzie PiS mógł się chwilowo uspokoić, kiedy dobrze stojąca w sondażach przed wyborami parlamentarnymi 2023 roku konkurencja (kilkanaście procent poparcia) przy urnach uzbierała tylko 7 proc. Tyle iż bardziej przenikliwi wiedzieli, iż chodziło nie o nagły spadek poparcia, ale wysoką frekwencję, czyli zryw głównie tych wyborców, którzy głosowali na partie tworzące dziś koalicję 15 X.

O ubiegłoroczny Marsz Niepodległości odbyła się już dyskretna walka. Organizatorzy, jak np. Witold Tumanowicz, ogłosili, iż nie zapraszają formacji Kaczyńskiego na marsz. Politycy PiS odpowiadali, iż żadnego zaproszenia nie potrzebują, bo przecież marsz jest dla wszystkich.

Przemaszerował zatem do Ronda Waszyngtona i Jarosław Kaczyński, i Przemysław Czarnek, europosłowie Daniel Obajtek i Dominik Tarczyński oraz wielu innych przybocznych prezesa. To był już ten czas, kiedy PiS był coraz bliżej wyłonienia swojego kandydata na prezydenta.

Kiedy Nowogrodzka planowała kampanię prezydencką, jasne było, iż musi mieć kandydata, który w drugiej turze będzie miał szansę pozyskać wyborcę kandydata Konfederacji. Za pewnik przyjęto, iż to Karol Nawrocki będzie rywalizował z Rafałem Trzaskowskim i iż trzeci w tym wyścigu lider Nowej Nadziei odegra rolę Pawła Kukiza z 2015 roku, czyli iż to jego wyborcy dadzą lub odbiorą zwycięstwo.

Także stąd wziął się prezes IPN-u, bo wydawał się Kaczyńskiemu właśnie taki "konfederacki". Założono też, iż własny elektorat PiS kupi każdego, kogo prezes namaści i pobłogosławi, a tu okazało się, iż nie, iż nieatrakcyjność kandydata Nawrockiego nie pozwala mu dobić do notowań PiS w sondażach partyjnych, a badania pokazują, iż około 10 proc. wyborców PiS z 2023 roku chce tym razem zagłosować na Sławomira Mentzena.

Im głośniej sztabowcy Nawrockiego zapewniają, iż "dzień po dniu realizujemy nasz plan. Do zwycięstwa!" (Paweł Szefernaker), tym bardziej pewne jest, iż problem jest poważny.

Mentzen w drugiej turze to katastrofa dla PiS


To niezbite potwierdzenie tego, iż stoi przy prawej ścianie formacja wciąż nowa, świeża i witalna oraz wywodząca się z innej generacji niż PiS. Ale choćby jeżeli mijanki nie będzie i - jak się na razie wciąż wydaje – to Nawrocki wejdzie do drugiej tury, to jeżeli nie będzie miał znaczącej przewagi nad Mentzenem, efekt będzie taki sam - wrażenie schyłkowości PiS i wzrostu innego, konkurencyjnego bytu.

Na razie Jarosław Kaczyński próbuje zaatakować Konfederację z różnych stron – uświadomić elektoratowi, iż to, co proponuje Mentzen to "prymitywny liberalizm", iż potrzebny jest prezydent, który pozwoli na zmianę sytuacji w Polsce, a "pan Bosak mówi, iż może umawiać się na koalicję także z PO, i mówi to także ostatnio pan Mentzen", i iż – to próba bagatelizowania rywala – "dzisiaj konfrontacja jest między Karolem Nawrockim a Rafałem Trzaskowskim".

PiS jest w trudnej sytuacji, bo chciałby już teraz zagrać ostrzej z Konfederacją, ale przecież – druga tura! Dlatego Kaczyński mówi też, iż "nie mamy zamiaru prowadzić wojny z Konfederacją pod żadnym względem". Tyle iż PiS musi już zacząć walczyć z Konfederacją, jeżeli nie chce stracić swojej pozycji politycznej i zacząć osuwać się w niebyt (nie takie imperia jak to Kaczyńskiego upadały), ale jednocześnie ta wojna nie powinna być prowadzona otwarcie i bezpardonowo – to trudna sztuka, pytanie, czy w tych warunkach w ogóle wykonalna.

Читать всю статью