W zasadzie nie bardzo jest o czym pisać. Na temat wyborów nie będę, bo w mojej bańce nie mam kogo przekonywać, żeby zrozumiał, iż Nawrocki to jakiś niewyobrażalny koszmar.
Dlatego napiszę wspomnienia z ostatniego weekendu, który spędziliśmy rodzinnie w Świętokrzyskim. Dostałem ksywkę „deprawator”, bo z moją Wnuczką (5 lat w sierpniu) mamy podobne niezbyt wyrafinowane poczucie humoru, czyli bawi nas używanie brzydkich wyrazów. Doszło do sytuacji, iż się z Nią zamykaliśmy w pokoju, nazywaliśmy go „krainą brzydkich wyrazów” i przez godzinę skakaliśmy po łóżkach obrzucając się pluszakami wymyślając brzydkie ich nazwy. Na przykład, łasica stawała się „kupasicą”, a mysz „sikumyszą”. Mało nie pękliśmy ze śmiechu!
Podobno śmiech może uchronić przed zawałem serca, gdyż poprawia przepływ krwi, łagodzi stany zapalne i hamuje rozwój płytki miażdżycowej. Problem w tym, iż coraz trudniej nas rozśmieszyć, bo Nawrocki, bo Ukraina, bo Gaza, bo Trump, bo drożyzna, bo edukacja i nauka umierają, bo… Mógłbym tak długo wymieniać.
Nie bardzo rozumiem, co takiego śmiesznego jest w wyrazach typu „kupa”, „pupa”, „siku”, „bąki”. Ale jak moja Wnuczka się śmieje, to i ja się śmieję. Po prostu „kupa śmiechu”!
Pośmiejcie się razem z nami wymyślając jakieś nowe brzydkie wyrazy.
Michał Leszczyński