Jest początek czerwca tego roku. Opisana przez Onet sprawa zakucia przez Żandarmerię Wojskową w kajdanki żołnierzy, którzy oddali strzały na granicy, rozgrzewa do czerwoności opinię publiczną i scenę polityczną. Oliwy do ognia dolewa fakt, iż w tym czasie w szpitalu o życie walczy żołnierz dźgnięty nożem przez próbującego przedostać się nielegalnie do Polski uchodźcę.
Minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz na konferencjach prasowych dwoi się i troi, by wyjaśnić obywatelom, co się dzieje w wojsku. Przed kamerami szef MON-u stoi jednak sam. Gdzie są generałowie?
Kajaki, rowery i grill
Gigantyczne zainteresowanie wzbudził opublikowany w sierpniu tekst o kulisach dymisji gen. Rajmunda Andrzejczaka. Wracamy do tematu pisząc o tym, co teraz dzieje się na szczytach armii. A dzieje się i to niemało.
Okazuje się, iż w tym newralgicznym dla wojska momencie dowódcy polskiej armii urządzają sobie bardzo przyjemne spotkanie w Wólce Koszewskiej pod Siedlcami nad rzeką Liwiec. Pod pretekstem dorocznej odprawy rozliczeniowo-zadaniowej gen. Wiesław Kukuła, szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, zbiera tam najważniejszych polskich generałów. Początek odprawy poświęcony jest rozmowom o sytuacji w armii, ale już wieczory tylko zabawie.
Jest pływanie na basenie, jazda rowerami terenowymi ściągniętymi do Wólki Koszewskiej z drugiego krańca Polski oraz spływ kajakowy. W nomenklaturze wojskowej tę część spotkania nazwano „treningiem fizycznym”. „Takie zajęcia to stała praktyka rozwijania sprawności fizycznej, realizowana od lat w ramach odpraw szefa Sztabu Generalnego WP” — twierdzi rzeczniczka prasowa sztabu.
Wieczorem dowódcy urządzają sobie grilla. Zajadają pieczone kiełbaski i karkówkę, jest też alkohol. Sztab generalny tłumaczy, iż zabawa odbywała się „poza godzinami służbowymi, poza terenem jednostki wojskowej i miała charakter pozasłużbowy”.
— Nie poszliśmy na tego grilla. Cała ta sytuacja była niestosowna i żenująca. To nie był moment na zabawę. Jeden z naszych chłopaków w stanie ciężkim walczył wtedy o życie. Dziś wiemy, iż ją przegrał. W dodatku w mediach wokół wojska zaczęła się zadyma, jakich mało. A my, dowódcy, co? Urządzamy sobie grilla i spływ kajakowy? Jak to wygląda? — pyta jeden z oficerów. Kolejny dodaje: — Przeraził mnie ten brak wyczucia czasu, niestosowność całej tej sytuacji.
Jeden z oficerów ocenia, iż m.in. ta sytuacja sprawiła, iż najważniejsi dowódcy u ludzi na dole armii nie mają już autorytetu.
Walka generałów o przetrwanie
Połowa tego roku dla polskiej generalicji jest wchodzeniem w ostry wiraż. Afera goni aferę, a wyznaczeni i promowani przez PiS oficerowie nie wiedzą jeszcze, jaki nowa władza obierze kurs. Czy wyjdą z zakrętu cało, czy wypadną z pędzącego auta? Ostro jednak walczą o stołki i przetrwanie przy nowym układzie, jaki nastał w MON-ie wraz z przyjściem do resortu Władysława Kosiniaka-Kamysza i jego ekipy.
Pierwsze generalskie głowy lecą już na samym początku tego roku. Za burtę wypadają jednak tylko oficerowie wprost kojarzeni z poprzednim ministrem obrony, Mariuszem Błaszczakiem. Pierwszy stanowisko traci gen. Krzysztof Radomski, szef Inspektoratu Kontroli Wojskowej, nazywany przez żołnierzy „Berią”. Następnie mundury muszą zdjąć szefowie rekrutacji wojskowej odpowiedzialni za organizowanie pikników przedwyborczych z udziałem wojska.
Chwilę później stanowiska tracą skompromitowani i uwikłani w szereg afer szefowie Żandarmerii Wojskowej, gen. Tomasz Połuch i gen. Robert Jędrychowski. Czas burzy i naporu gwałtownie jednak mija. Więcej poważnych zmian na szczytach armii nie ma. Generałowie oddychają z ulgą. Przetrwali.
— Wie pani, kiedyś mieliśmy generałów takich, jak Gocuł, Tomaszycki, Majewski, którzy ze sobą walczyli, ale to była walka na argumenty, na zasady, z której wykuwały się coraz lepsze rozwiązania dla wojska. Teraz generałowie ze sobą nie walczą, oni walczą tylko o przetrwanie. Dzięki układom z poprzednią władzą, nie mając doświadczenia, przygotowania, wiedzy i kompetencji wślizgnęli się na najwyższe stanowiska i tak realizowane są — mówi jeden z generałów.
Inny dodaje: — Ten marazm w wojsku to wina Błaszczaka, bo powyznaczał na najważniejsze stanowiska miernoty. A one zabetonowały armię. Jak nic się nie zmieni, to ta nasza armia się udusi. Już dziś widać wyraźnie, iż system dowodzenia jest po prostu niewydolny. Od lat nie odbyły się żadne duże ćwiczenia.
Kuźnia wojskowych talentów gen. Kukuły
Jaryłówka, 12.08.2023 r. Szef MON Mariusz Błaszczak oraz dowódca Generalny Rodzajów Sił Zbrojnych gen. Wiesław Kukuła
Przyjrzyjmy się zatem, kto za ten system odpowiada. Na samym szczycie jest szef sztabu generalnego, gen. Wiesław Kukuła. Do jego głównych zadań należy dowodzenie, planowanie użycia i rozwoju sił zbrojnych. Ogrom roboty. Problem w tym, iż gen. Kukuła przeskoczył w błyskawicznym tempie większość szczebli kariery wojskowej i — jak twierdzą doświadczeni żołnierze — nie radzi sobie z wypełnianiem tych zadań.
Tym bardziej iż razem z nim do sztabu trafiła spora grupa oficerów z WOT-u. — Dziś te dzieci z obrony terytorialnej rządzą armią. Z tej mąki na pewno nie będzie chleba — mówi doświadczony oficer liniowy.
Gen. Kukuła w 2016 r. ze stanowiska dowódcy Jednostki Wojskowej Komandosów z Lublińca przeskoczył na dowódcę Wojsk Obrony Terytorialnej. Spuścizną jego ówczesnej działalności jest nie tylko WOT, ale również — jak twierdzą doświadczeni dowódcy — rozwalony system zarządzania kryzysowego państwa.
Dziś jednak to już nie jest problem gen. Kukuły. Dzięki protekcji ministra Błaszczaka na początku 2023 r. został on dowódcą generalnym. Obwieścił wtedy, iż będzie „kruszył beton” i stawiał na „wojskowe talenty”. — Talenty, to się łowi w telewizyjnym talk-show, a nie w wojaku — komentuje doświadczony generał.
Betonu w dowództwie generalnym gen. Kukuła nie skruszył, a „wojskowe talenty” z grupy Awangarda, którą stworzył, po kilku miesiącach odpłynęły razem z nim do sztabu generalnego.
Na fali kryzysu, po odejściu z armii gen. Rajmunda Andrzejczaka, byłego szefa sztabu, jesienią ubiegłego roku, to właśnie gen. Kukuła — znowu dzięki zabiegom Błaszczaka w Pałacu Prezydenckim — został pierwszym żołnierzem. Chwilę później władzę objęła obecna koalicja rządząca.
Dowództwo transformacji, czy ciepłe posadki
Szef sztabu jest jednak tzw. stanowiskiem prezydenckim. Andrzej Duda musiałby się więc zgodzić na zmianę kadrową. Nowy minister nigdy jednak z taką propozycją nie pojawiał się w Pałacu Prezydenckim. Powód? Gen. Kukuła, znany z tego, iż potrafi ułożyć się z każdym, zaskarbił sobie sympatię Kosiniaka-Kamysza. Mało tego, potrafił go przekonać do pomysłu, który wprawił w osłupienie całą armię. Chodzi o budowę kolejnego dowództwa — Dowództwa Transformacji Wojskowej.
Władysław Kosiniak-Kamysz i gen. Wiesław Kukuła
Na jednym z pierwszych po wyborach posiedzeń Sejmowej Komisji Obrony Narodowej szef MON osobiście przedstawiał pomysł budowy nowej struktury sztabowej, przekonany do tego przez gen. Kukułę. Dlatego mimo wielkich negatywnych emocji, jakie ten pomysł wzbudza u wojskowych, przez cały czas jest w grze.
Pytamy, o co chodzi z Dowództwem Transformacji. Okazuje się, iż sam pomysł został zaczerpnięty z amerykańskich wzorów, ale — zdaniem ekspertów — w polskich warunkach się nie sprawdzi, a tylko spowoduje bałagan decyzyjny. Jednak sztab generalny cały czas na siłę szuka zadań dla nowego dowództwa. Wojskowi jednak nie mają wątpliwości, iż jeżeli pomysł wejdzie w życie, to pogłębi tylko już i tak ogromny kryzys w procesie dowodzenia armią. — To wywoła w systemie taki chaos, iż już naprawdę nikt nad tym nie zapanuje — mówi oficer.
Wielu naszych rozmówców wskazuje jednak na dwa znacznie prostsze powody, dla których gen. Kukuła tak mocno promuje pomysł powołania do życia Dowództwa Transformacji. Pierwszy to zrzucenie z siebie odpowiedzialności za brak przygotowania wojska do działania. Drugi, tłuste synekury do rozdania. — Mówimy tutaj o 5 lub choćby 7 stanowiskach generalskich i 800 etatach sztabowych — mówi oficer, który zna szczegóły projektu.
W kuluarach pojawia się też nazwisko oficera, który miałby stanąć na czele tej struktury. W tym kontekście wymieniany jest gen. Krzysztof Król, który swoją karierę również zawdzięcza politykom PiS. — W 2016 r. Antoni Macierewicz wyznaczył go na zastępcę dowódcy Wielonarodowego Korpusu Północny-Wschód. Polski pułkownik bez doświadczenia dowódczego pojechał dowodzić niemieckimi generałami. Wszystkim kopary opadły — wskazuje nasz rozmówca.
Gen. Krzysztof Król
Dziś, jak mówią wysocy rangą generałowie, gen. Król, który przez lata na stanowiskach dowódczych w strukturach międzynarodowych nabrał doświadczenia, jest jednym z przybocznych gen. Kukuły. — Zdolny oficer, parę razy też stawiał się politykom, ale niestety idzie ścieżką, która może zaprowadzić go na manowce, bo jak mówią w WOT: nikt ci tyle nie da, ile Kukuła obieca — żartuje jeden z oficerów związanych obroną terytorialną.
Bulterierem w sztabie jest za to gen. Stanisław Czosnek. To starszy oficer, były dowódca 11. Lubuskiej Dywizji Kawalerii Pancernej i były zastępca dowódcy generalnego. W lipcu minister Kosiniak-Kamysz wyznaczył go na stanowisko zastępcy szefa sztabu i powierzył dyskretną misję „pilnowania” gen. Kukuły. Gen. Czosnek robi co może, ale na razie jest blokowany przez ekipę gen. Kukuły.
Zastępca szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego gen. dyw. Stanisław Czosnek
— Atmosfera w sztabie jest dziwna. Rządzą dzieci z WOT, którymi otoczył się Kukuła. Panuje chaos i bezhołowie. Stare wzorce zostały wyrzucone do kosza. Nowych nie ma. Do tego w całym wojsku brakuje autorytetów i przywództwa. Prędzej czy później, jak nic się nie zmieni, doprowadzi to nas nad przepaść — mówi doświadczony generał.
Cień Collegium Humanum krąży nad dowództwem generalnym
W dowództwie generalnym, które jest odpowiedzialne za przygotowanie wojska do działania, też nie dzieje się najlepiej. Wiosną tego roku okazało się, iż dowódca tej struktury gen. Marek Sokołowski i jego zastępca gen. Sławomir Owczarek — obaj bardzo doświadczeni i szanowani przez żołnierzy — są absolwentami Collegium Humanum, uczelni, w której dyplom można było kupić.
Minister Kosiniak-Kamysz za dobrą monetę przyjął jednak tłumaczenia generałów, iż „zostali oszukani”. — Na Boga! Dwóch najważniejszych dowódców odpowiedzialnych za całą armię dało się oszukać kilku chłystkom — komentowali słowa ministra z niedowierzaniem żołnierze.
Odium tej afery niestety kładzie się cieniem na dowództwie generalnym do dziś. Mało tego, panuje tam marazm i zasada, by o problemach nie meldować. — Dowództwo generalne leci na jałowym biegu — mówi służący tam oficer.
Podobnie rzecz ma się z Dowództwem Operacyjnym, odpowiedzialnym za prowadzenie operacji, w których biorą udział polscy żołnierze. Dowodzi tam gen. Maciej Klisz. To wychowanek gen. Kukuły. W WOT był jego zastępcą. — On być może jest najuczciwszy z nich wszystkich. Wie, iż nie ma kwalifikacji do zajmowania tego stanowiska. Chce się jednak uczyć, ale po czystkach kadrowych nie ma od kogo — ocenia nasz rozmówca.
Tę mizerię kadrową, jaka trawi wojsko polskie, jeszcze pogłębiają działania Służby Kontrwywiadu Wojskowego kierowanej przez gen. Jarosława Stróżyka. Wiosną tego roku służba ta rozpoczęła procedurę kontrolną wobec gen. Jarosława Gromadzińskiego, pierwszego polskiego oficera na stanowisku szefa Eurokorpusu, struktury odpowiedzialnej za wydzielanie wojsk na potrzeby NATO i UE.
Gen. Jarosław Gromadziński
Tym samym SKW pozbawiła generała dostępu do tajemnic, a w konsekwencji wykonywania zadań służbowych. Działania te, jak się okazuje niepoparte żadnymi zarzutami karnymi wobec gen. Gromadzińskiego, spowodowały, iż armia straciła najbardziej doświadczonego oficera.
Gen. Gromadziński był jedynym generałem, który przeszedł wszystkie szczeble dowodzenia. Dowodził brygadą, dywizją i korpusem. Na każdym był certyfikowany, czyli sprawdzany według procedur NATO. Jest też jednym z najlepiej wykształconych polskich oficerów.
Postępowanie SKW wobec gen. Gromadzińskiego sprawiło też, iż naszym oficerom przestali ufać sojusznicy. Skończyły się też osobiste relacje między polskimi i amerykańskimi wojskowymi. Ostatnie nitki zostały przecięte wraz z odejściem z armii gen. Andrzejczaka i teraz gen. Gromadzińskiego.
— o ile chodzi o polskich oficerów, to ci najlepsi polegli na froncie polityki. Najpierw czystkę zrobił Macierewicz, potem Błaszczak. Na koniec niedobitki dorżnął szef SKW — mówi nasz rozmówca. Dziś korpus oficerski na górze przypomina oślą ławkę, a o palmę pierwszeństwa walczą najlepsi wśród najgorszych.
Młode wilki, które przetrwały PiS, dopiero zdobywają przyczółki. W dodatku w sprawy kadrowe znowu zaczyna mieszać się polityka. Jednak na szczęście minister obrony dość dobrze typuje ludzi do awansów. Miną jednak lata, zanim ci młodzi oficerowie okrzepną na tyle, by wziąć na siebie ciężar dowodzenia armią, a czasu jest mało.
CZYTAJ WIĘCEJ: Kulisy głośnej dymisji w BBN. „Andrzej Duda był wściekły”