Chocholi taniec
Napisał i przeczytał Jerzy Karwelis https://dziennikzarazy.pl/1-03-chocholi-taniec

1 marca, wpis nr 1341
My to jednak fajny naród jesteśmy. Albo kompletnie beztroscy, albo raczej tak już doświadczeni, iż zlewamy wszelkie sygnały wydarzeń ważnych w przeświadczeniu, iż jesteśmy tu tylko widzami, gdyż i tak się bez nas odbędzie co ma się odbyć. Pierwsze podejście – beztroska – zakłada jednak pewną nieświadomość otaczającej nas rzeczywistości, co czyni z nas naród – akurat tu położony przez boga geografii – odtwarzający co dwa pokolenia powtórkę z historii. Siedzimy więc po raz kolejny w klasie, nie zdawszy egzaminu z błogą nieświadomością tego gdzie i dlaczego żyjemy. Ale może to i lepiej? Może to taki odruch nieuświadomienia, który każe nam przeżywać jak się da nasze życie bez zamartwiania się o rzeczy, na które nie mamy wpływu? Czyżbyśmy byli słowiańską buddą? Taką co to – nie mogąc zmienić świata, może tylko zmienić swój do niego stosunek? No właśnie, ale czy my zmieniamy swój stosunek do tego świata, skoro cały czas powtarzamy te same lekcje bez wyciągania wniosków?
Drugie podejście – zlewanie – zakłada jednak pewną świadomość stanu rzeczy i reakcję nań w postaci rezygnacji. To inna, bardziej uświadomiona niż w przypadku beztroski, forma determinizmu. Wiemy co się dzieje, ale przyjmujemy jak leci. Gdybyż to tak było! Byłaby to wersja słowiańskiej buddy reaktywnej. Ale nie – ci co wiedzą jak nam idzie uciekają jednak w ułudę. Ułudę podstawianej rzeczywistości jaką jest całkowicie odrealniony paradygmat wojny polsko-polskiej. Napisałem już o niej kilometry liter, choćby całą książkę. I nic. Ciągle trwa, choćby się zaostrza, raz karleje, raz mutuje, rozlewa się, infekuje całe nowe pokolenia. I nic, trwa dalej, zaś Polacy tańczą w jej rytm jak w końcówce Wesela, w malignie. choćby nie ma Jaśka ze złotym rogiem, bo nikt już na niego nie czeka.
Momentum
Jesteśmy w tej chwili świadkami chyba najważniejszych przemian po zakończeniu II wojny światowej, a Polacy wciąż wysadzają sobie nawzajem pociągi w nieistniejącej wojnie. Dzielą nasz świat na naszych oczach a my choćby nie wyciągamy wniosków z tego dlaczego się tak dzieje. Ja wiem – taka rzetelna konstatacja wskazywałaby od razu nieubłagalnym palcem na polityczną elitę całej III RP jako winnych tego stanu. Dlatego nikomu z nich nie śpieszy się do publicznej diagnozy sytuacji. Tę zastępuje teraz nawalanka, czyli zamiast choćby i opisać nasze położenie zajmujemy się choćby już nie nawalanką „kto zawinił”, ale wyścigiem do swych defoultowych patronów – PiS poleciał do Amerykańczyków, zaś Tusk do Brukseli. A to oznacza, iż Polacy nic tu nie zrozumieli.
PiS z Dudą liczą, jak cała polityka w III RP, iż zdyskontuje niewątpliwe straty w pozycji międzynarodowej Polski przeciwko wrogowi wewnętrznemu. Powtórzmy – nie poprawi naszej pozycji międzynarodowej, tylko użyje jej osłabienia przeciwko Tuskom. Czyli wygra może PiS, przegra może Tusk, ale nie zyska na pewno Polska. Ale takie są rachunki polskiej polityki od 1989 roku i dlatego jesteśmy tacy słabi, pod każdą flagą politycznej ekipy. Ale te odłożone rachunki przyszło nam płacić akurat przy ekipie Tuska, a to tylko przypadek. Płacilibyśmy je tak samo, czy by rządził PiS, czy inna partia. W końcu jesteśmy „jedną wielką rodziną” i ta płaci rachunki i zobowiązania każdego z jej członków. Okazało się, iż tak to działa w przypadku głównego grzechu polityki polskiej – systemowego i permanentnego zaniedbania.
A więc PiS i odchodzący Duda. Ja wiem, iż można zaklinać rzeczywistość aż do końca, a szczególnie w przypadku Dudy nie można przecież przy końcówce swej błyskotliwej kariery 10 lat bycia pierwszym człowiekiem III RP zakwestionować całego „dorobku” swej postawy. Będzie więc Duda obstawał przy amerykańskich gwarancjach bezpieczeństwa, bo mu tak szef Pentagonu obiecał i dalej promował Ukrainę w NATO, choćby gdyby ta się już pogodziła z tym, iż za naszego życia do NATO nie wejdzie.
PiS liczy chyba tylko na kolejną akcję „kelnerów u Sowy”, iż Trump skróci męki Tuska z Polską i odda władzę lojalnemu sojusznikowi Stanów, jakim zawsze był Kaczyński. Ale to te same Stany, które przecież ponoć władowały 1,5 miliarda dolarów w to, by Kaczor przegrał. Ale to były inne, bidenowskie, Stany. Tak? Ale to oznacza, iż polska władza na amerykańskim koniu jeździ. A teraz to ma jeszcze bardziej fundamentalne znaczenie, kiedy ten koń odjeżdża do siebie, bez żadnego europejskiego jeźdźca. Z czym wtedy zostaniemy? Z PiS-em, ale już bez ważnego patrona, bo ten się zawinął? Ba tam – zawinął. Teraz ten koń sam wróci z batem, nikt tam na nim jeździł nie będzie. Raczej odwrotnie – zostaniemy zaprzęgnięci.
Patroni Tuska
Tusk z kolei też wraca do swego patrona, czyli Niemiec. Ta zewnątrz-sterowność to jednak nasze przekleństwo, ale sami na to zasłużyliśmy, wybierając w demokracji jakieś zagraniczne podróbki, wierząc, iż napis „made in Poland” jest prawdziwy. Niestety – jak się dobrze przyjrzeć, to raczej zobaczymy tam napis „made for Poland”. A więc Tusk postawił na Niemcy w przebraniu Unii Europejskiej. Sama Europa, pod światłym przywództwem Unii pod światłym przywództwem Niemiec jest w potężnym kryzysie. Woziła się na gapę pod amerykańskim parasolem bezpieczeństwa, choć za ten parasol w sumie płaciła dolaryzacją wymiany gospodarczej, ale sama zaniedbała swą suwerenność, zamieniła realną hard-power na ułudę siły w wersji soft. I została przyłapana na wykroku.
Teraz Unia zastanawia się czy się podporządkować wymaganiom Stanów, które kompletnie Europę zmarginalizowały. Zaczyna się więc gorączkowe liczenie. choćby nie pieniędzy, ale istniejących tu i teraz zdolności. Wojska za mało, bo – uwaga, uwaga! – największą armię ma Polska, co – znając stan tej armii – daje nam świadectwo jak słabo stoi tu Stary Kontynent. Tusk będzie – znowu – grał wysoko na użytek wewnętrzny, tym razem dla taktycznego wsparcia swojego kandydata na prezydenta Polski. A więc będzie deklarował zachowania zgodne z badaną codziennie opinią publiczną, zaś swoje zrobi – to co postanowi Europa. A ta… będzie się naradzać tygodniami. Skąd wziąć kasę, kto zarobi, kto wyśle i kiedy jakie wojo? I tu ujawnią się w całości egoizmy państwowe, wypychanie słabych, acz ochotnych, do przodu i wszystkie te chwyty, które znamy na pamięć.
Warianty Europy
A czasu jest mało. Po pierwsze – Europa jak będzie się chciała postawić Trumpowi, to musi się zdecydować na szybkie, konkretne i bolesne dla siebie działania. A tu ani szybkości nie widać, ani konkretów, ani gotowości do poświęceń. Nie widać też przede wszystkim jedności, co Trump rozgrywa już dzieląc Europę na części. I zaraz się ustawi kolejka suplikantów do amerykańskiej łaski, iż może z tą Europą to proszę bardzo, ale z nami to umówmy się na boku, iż może z jakimś rabacikiem, czy co?
Obawiam się, iż Tusk, jak to klient niemieckiego patrona, da się ustawić w pozycji wykorzystanego. Na użytek wewnętrzny będzie się sadził na niezależność, ale tak naprawdę da Unii to, czego ona potrzebuje. A Europa nie ma jednego – żołnierza do wysłania w bój, jak by co. A Polska, jak słyszymy – ma. Dlatego istnieje scenariusz, iż Europa będzie uzasadniała swoje wymagania usiąścia przy stole rokowań swoim wkładem, czyli… naszym wkładem w zapewnienie bezpieczeństwa nowego układu, a adekwatnie – jednostronnych gwarancji, jak słyszymy poza systemem NATO, bezpieczeństwa Ukrainie. Trump takich gwarancji dać nie chce. Europa – jak widać po parotysięcznych deklaracjach kontyngentu Anglii czy Francji – dać nie może, choćby jak by chciała. A nie chce.
Może więc być tak, iż Tusk się zgodzi na naszą obecność w jakimś dealu, który obecnie, przy nieznanych parametrach, ale zgodzie a priori Polski, może nas wpakować w niezłą kabałę. No bo jak, powiedzmy, iż się Rosja zgodzi na jakieś tam wojo w jakiejś tam strefie demarkacyjnej, to tu się otwierają całe morza możliwości. A jak Ruscy pukną w naszych? Ktoś, coś? Niemcy się ruszą i zaatakują Moskwę? A jak naszych porwą, tak ze dwudziestu z takiej strefy? I to jakieś ludziki, przebrane w mundury z każdego sklepu wędkarskiego? A jak naszych porwą przebrani w mundury ukraińskiego batalionu Azow?
A ile tego ma tam być na tej Ukrainie? My się tu spieramy – wysłać/nie wysłać, jak choćby nie wiemy czy i do czego. Po co? Ja wiem po co – by był temat do dzielenia na wybory. Za to, czy idziemy gdzieś czy nie – zostanie nam zakomunikowane. Przez PiS powie nam to Trump, przez Tuska powiedzą nam to Niemcy, przebrani za Brukselę. Czy mają to być wojska obserwacyjne, wtedy wystarczy parę tysi z lornetkami? Czy wojska rozjemcze (a Rosja się w ogóle Trumpowi na to zgodzi?) w ilości (jak chce Zełenski) +200.000 luda w pełnym uzbrojeniu? A widział kto w Europie taką armię? Dlatego gadamy na pusto – ruski niedźwiedź na arabskiej pustyni gada z amerykańskim orłem, a my tu wiedziemy spory jakbyśmy coś mogli, a choćby – chcieli.
Warianty dla Polski
Popatrzmy więc na warianty, które się tu rodzą.
Pierwszy jest taki, żeby olać Aamerykańców, wesprzeć Ukrainę, która ma milionową armię, jeszcze, na nogach i zapasów, jak utrzymują – na rok. Tylko to wymaga by się Stanom postawiła Europa, pod jakimś przywództwem, a te Unia jest w stanie wycisnąć z siebie tylko w zakresie regulacji na poziomie zielono-ładowym. W dodatku w Europie jest jasny podział – jedni są od nadstawiania karku, inni od dowodzenia tymi karkami i ten paradygmat może się zmienić tylko w przypadku zmiany elity, bo w jej przemianę nikt już chyba nie wierzy. Czyli Ukraina dalej walczy, metale ziem rzadkich może do podziału z Europą, Polska na froncie (da Bóg, iż tylko gwarancji), ale też i reindustrializacja Europy, tyle, iż w ostrym niedoczasie.
Inna wersja to miazga z Europy w wykonaniu USA. Oni tam nie gadają z Putinem o Ukrainie, moim zdaniem to tylko pretekst do pogadania o nowych strefach wpływów. I to w kontekście takim, iż Trump może mieć nadzieję, iż duże zyski Rosji z rąk amerykańskich mogą wzniecić nieufność do Kremla ze strony… Pekinu. Bo na tych rozmowach Ukraina to tylko wymówka, by siąść do stołu i jeszcze raz potasować światowe karty. Tam się gada o Arktyce i Antarktydzie, energetyce, strefach wpływów. I Europa może się stać tutaj graną kartą. Nie wiadomo dlaczego niby i na jakiej zasadzie USA miałby ją podarować Putinowi, ale im słabsza jest Europa i im bardziej uzależniona, teraz też energetycznie, od Waszyngtonu, tym bardziej mogą Amerykańczykom przychodzić takie pomysły do głowy. Bo Ameryce chodzi o Chiny i rozbicie ich dealu z Rosją jest warte choćby Europy. Poradziecką się odda Putinowi, a resztę spacyfikuje. Chyba, iż Europa się ogarnie, ale się chyba nie ogarnie, gdy się patrzy na ostatnie europejskie umizgi do Trumpa, jak chociażby w przypadku Macrona.
Trzecia wersja to Polska jako… Izrael.
Taki niezatapialny lotniskowiec amerykańskich interesów w Europie, otoczony morzem nieprzychylności. Państwo na specjalnych zasadach z maniem/niemaniem broni nuklearnej, lokalny rozbójnik w imieniu tego co trzyma nad nim „kryszę”, czyli USA. Państwo na poły zmilitaryzowane, dofinansowane w tym względzie przez USA. Pilnujące porządku w kolejnym zapalnym miejscu amerykańskich interesów. Dla wielu – marzenie. Ale tu chodzi raczej o marzenie o utrzymaniu wszystkiego tak jak było, tylko jeszcze bardziej. USA będą przy nas stały, w Europie będą nas się bali, będziemy mieli inne traktowanie i osiłka, do którego w razie czego będzie można zawsze zadzwonić.
I wersja – tu – ostatnia. Bierzemy się tu w Polsce za siebie. Budujemy poważne wojo, suwerenne w swych decyzjach i samodzielne w polu. Coś jak Turcja, która też jest w NATO, a widzi projekcję swych interesów choćby w… Somalii. NATO po tym Trumpowym numerze już może oprawić w historyczne ramki jakieś tam artykuły piąte. Trzeba więc nowych, równoległych, nie zastępczych, sojuszy zainteresowanych, gdzie kwestia podejmowania decyzji wojskowych będzie uwzględniała bliższe nam interesy geopolityczne, a zwłaszcza odstraszający poziom gotowości wojsk. To się da zrobić, tyle, iż czasu coraz mniej. Tu – ku naszemu zaskoczeniu – musielibyśmy się oprzeć także na… Ukrainie. Takiej co sama może się jeszcze bić, ale też podzielić się swoimi niewątpliwymi osiągnięciami i doświadczeniami w prowadzeniu wojny. To o ich technologie i doświadczenie można oprzeć budowę i przygotowanie systemów militarnych w nowym rozdaniu.
Elity do wymiany
Tylko nad tym wszystkim wisi kwestia elit. I europejskich, i polskich. Mentalnie niezdolnych do wyjścia z bańki, w której się urodziły, żyły i której broniły, choćby przed własnym suwerenem. Jak tak dalej będzie szło, to bez ruchu, bańki te zostaną rozbite i całe mleko – elit i dołów – rozleje się po Europie. Obawiam się, iż tak będzie. Bo stare jeszcze będą trwały, pozorując zmiany, bo na radykalne ruchy albo ich nie stać, albo są na nie mentalnie nie gotowe. Ale są na tyle silne, iż będą broniły i obronią swe pozycje przed radykalnymi zmianami, które mogą pochodzić tylko od innych, nowych elit. Te zaś zostały prawie skutecznie wytrzebione, zaś ich uformowanie się i przejęcie władzy przez nowe elity po wielu przygodach może spowodować, iż nie zdążymy. I w Polsce, i w Europie.
I tak, w czasach kluczowych dla Polski, będziemy się ekscytować czy jeden kandydat jest sutenerem czy nie i czy ten drugi na prawdę zrobi tyle pompek. W kampanii, w której o najważniejszych sprawach się nie mówi, bo mówiący za państwowe dotacje mają wszyscy w tym temacie za uszami. Gdzie podstawową dyskusję o polskiej racji stanu sprowadza się albo do PR-owskich narad z panami pułkownikami albo do deklaracji, iż wszystko będzie dobrze, czyli po staremu. Naród przysypia na przyzbie w drodze na wieczne wesele, a jak się obudzi, to coś tam pohukuje: „co tam Panie w polityce?”. Tak – Chińczyki trzymają się mocno. A my?
Napisał i przeczytał Jerzy Karwelis