W jednej ze szkockich szkół dał o sobie znać obłęd, jaki postępowcy kreują wśród młodego pokolenia. Pewien uczeń zadeklarował, iż nie utożsamia się z własnym ciałem… Nie chodzi tym razem o płeć, a gatunek. Chłopiec uznaje się bowiem za „wilka”. Co na to szkoła? Kadra pedagogiczna miała zastosować standardowe procedury – a zatem zaniechać jakiegokolwiek sprzeciwu i otoczyć podopiecznego „kręgiem akceptacji”.
O absurdalnej sprawie poinformowało brytyjskie Daily Mail. Choć prasa nie wyjaśniła, w której konkretnie szkole miał pojawić się ten „fenomen”, to dziennikarze medium mieli na własne oczy widzieć szkolną dokumentację sprawy.
Jak wyjaśnia portal opoka.org.pl, wobec ucznia miano zastosować standardy GIRFEC (od Getting it right for every child), nakazujące pełną afirmację jego urojonej zwierzęcej tożsamości. „W praktyce oznacza to, iż nauczyciele nie tłumaczą chłopcu, iż jest człowiekiem, ale zamiast tego szanują jego identyfikację”, informuje polskie medium. Na mocy szkolnych zaleceń ucznia otoczyć ma pełen „krąg akceptacji”, który zapewni, iż nikt nie będzie go konfrontował z własnym człowieczeństwem. Podobnie jak podopiecznych uważających się za przedstawicieli płci przeciwnej nie konfrontuje się z ich prawdziwą płciowością.
Co jeszcze bardziej szokujące, to nie pierwszy taki przypadek w położonym na północy Wysp Brytyjskich państwie. Wcześniej do mediów przebiła się historia nastolatki, która przedstawiała się jako kotka. Z kolei w skali całego Zjednoczonego Królestwa „jest więcej uczniów uważających się za zwierzęta”, dodaje opoka.org.pl. Okazało się nawet, iż do życia wróciły dinozaury, bo za takiego osobnika uważać się ma jeden z młodych Brytyjczyków.
W myśl antypedagogicznych standardów panujących w szkołach Wielkiej Brytanii, podobne sytuacje przyjmowane są z pełną pochwałą. Uczniom słusznie podważającym „tożsamość” zwierzęcych kolegów zakazuje się wyrażania swojego sceptycyzmu.
Choć podobne przypadki wydają się z całą pewnością formą drwiny z ideologii gender, to jednak przynajmniej istotna ich część wcale nie ma żartobliwego charakteru. W mediach społecznościowych da się dostrzec aktywność subkultury „therian”. To ludzie naśladujący zwierzęta i upodabniających się do nich. Dla części wcale nie jest to zabawa, a poważna obsesja. „Tak było w przypadku Amerykanina Dennisa Avnera, który uważał się za tygrysa, więc przeszedł zabieg rozszczepienia górnej wargi, nosił wąsy wbite w policzki, wytatuował całe ciało i wszczepił kilka implantów, które miały go upodabniać do wielkiego kota”, przypomina opoka.org.pl.
Podobne przypadki zdarzają się rzadko – problemem jest jednak fakt, iż do niedawna zostałyby potraktowane profesjonalnie – jako możliwy przypadek urojeń, wymagający psychiatrycznej interwencji. Tymczasem dziś wymogi każą akceptować „zwierzęcą tożsamość człowieka”, podobnie jak „kobiecą tożsamość mężczyzny” jako niesprzeczny i wartościowy sposób postrzegania siebie. Ci, którzy odmawiają przyjęcia do wiadomości podobnych absurdów, uznawani są zaś za postępujących nagannie. Rozumność skazana została na banicję, a każdy obłęd trzeba uszanować.
Źródło: opoka.org.pl
FA
Jordan Peterson: trans-masakrowanie dzieci to zbrodnia przeciw ludzkości