Stanisław Michalkiewicz: Mutujemy
Niedawno w Warszawie grupa obywateli protestowała przeciwko tak zwanemu “dekretowi Bieruta”, to znaczy – “dekretu o własności i użytkowaniu gruntów na obszarze m.st. Warszawy”, wydanego przez Krajową Radę Narodową 26 października 1945 roku, w szóstą rocznicę utworzenia przez Adolfa Hitlera Generalnego Gubernatorstwa. Nie bez kozery wspominam o tej rocznicy, bo o ile deczyzja Adolfa Hitlera o utworzeniu Generalnego Gubernatorstwa miała charakter rewolucyjny, to podobnie rewolucyjny charakter miał wspomiany dekret.
Na jego podstawie, wszystkie grunty na obszarze niasta stołecznego Warszawy, przechodziły na własność gminy. Warto dodać, iż dekret nie dotyczył budynków. Te przez cały czas mogły być własnością dotyczasowych właścicieli – ale grunty pod budynkami – już nie. Był to jeden z komunistycznych wynalazków w postaci “użytkowania wieczystego” – bo trzeba było stworzyć jakieś pozory legalności dla właściciela budynku, który od tej pory stał na cudzym gruncie. Właściciel budynku stawał się zatem “wieczystym użytkownikiem” miejskiego gruntu – a to “wieczyste użykowanie” musiało być odnawiane co 99 lat.
Tak zostało do tej pory, bo kiedy drugi komunistyczny wynalazek w postaci “społdzielni mieszkaniowych” w latach 50-tych a zwłaszcza 60-tych i późniejszych rozwinął się, wznosiły one budynki na gruntach miejskich, będąc “wieczystymi użytkownikami”. Ponieważ według komunistycznego zabobonu, “własność spółdzielcza” była uważana za “wyższą” formę własności niż własność prywatna, to spółdzielnie – chociaż korzystały m.in. z “wkładów własnych” wnoszonych przez “spółdzielców” – były właścicielami budynków i mieszkań.
Lokatorom zaś – i to tylko w przypadku tzw. mieszkań “własnościowych”, przypadało tzw. “spółdzielcze prawo do lokalu”. Był to kolejny komunistyczny wynalazek, mający stanowić namiastkę prawa własności. “Społdzielcze prawo do lokalu” było bowiem – podobnie jak niektóre inne prawa na rzeczy cudzej – prawem zbywalnym, to znaczy – można było je sprzedać. I taki stan, z tymi wszystkimi komunistycznymi wynalazkami, przetrwał do dnia dzisiejszego i przetrwa jeszcze Bóg wie ile.
Bo nie tylko “dekret Bieruta” przetrwał sławną transformację ustrojową, ale 30 lat później, już w “wolnej Polsce” Sejm wydał ustawę, zgodnie z którą dekret Bieruta został zatwierdzony. jeżeli bowiem od decyzji administracyjnej o przejęciu mienia minęło 30 lat, to niemożliwe będzie już wszczęcie postępowania o jej podważenie i odzyskanie utraconej własności. Dotyczy to również przypadków, gdy decyzja ta została wydana “z rażącym naruszeniem prawa”, lub choćby w ogóle bez podstawy prawnej.
Jak wszystkie akty rewolucyjne, “dekret Bieruta” jest lakoniczny; liczy sobie wszystkiego 12 artykułów. Warto zwrócić uwagę, iż jest on o 10 artykułów krótszy od dekretu o reformie rolnej z 1944 roku, no ale dekret o reformie rolnej dotyczył całego kraju, podczas gdy “dekret Bieruta” – tylko gruntów warszawskich. Ale już ustawa z 3 stycznia 1946 roku o przejeciu na własność państwa podstawowych gałęzi gospodarki narodowej liczy tylko 11 artykułów.
Ustawa ta wprowadzała wyjątki, np. w art. 3 ust 4, dopuszczała możliwość, iż na własność państwa nie przechodzą przedsiębiorstwa skonfiskowane przez b. władze okupacyjne – to znaczy – władze Generalnego Gubernatorstwa, chyba, iż przedtem były państwowe, albo gdy właściciel po 1 września 1939 roku wyzbył się tego przedsiębiorstwa pod wpływem groźby. Ciekaw jestem czy ta ustawa, podobnie jak poprzednio wymienione regulacje, będzie jakoś modyfikowana w przypadku przemianowania III Rzeczypospolitej na Generalne Gubernatorstwo, czy też pozostaną fundamentem systemu prawnego również w warunkach IV Rzeszy.
Warto bowiem podkreślić, iż III Rzesza była państwem socjalistycznym i – jak to wynika z pamiętników Albnerta Speera, który o tamtejszej gospodarce coś tam przecież musiał wiedzieć – socjalistyczne przemiany zachodziły tam mimo toczącej się wojny, a choćby – z wykorzystaniem jej, jako pretekstu. Na przykład prawo własności formalnie zostało zachowane, ale pod pretekstem wojny zostało wypłukane z wszelkiej treści, więc Sowieci nie mieli specjalnych problemów, by swoją strefę okupacyjną przekształcić we wzorowe państwo socjalistyczne – Niemiecką Republikę Demokratyczną.
To zresztą jest swoisty paradoks, iż fundamentami systemu prawnego III Rzeczypospolitej są komunistyczne dekrety lub ustawy. To trochę tak, jakby podstawą systemu prawnego Republiki Federalnej Niemiec były np. ustawy norymberskie, albo jakieś inne, podobne. Dlatego też rację miał prof. Bogusław Wolniewicz mówiąc, iż komunizm w Polsce wcale nie „upadł” tylko „mutuje”.
Jakże zresztą miałby upaść, skoro za sprawą Kukuńka i znanego z „postawy służebnej” Tadeusza Mazowieckiego, pierwszym prezydentem „wolnej Polski” został przywódca tych „upadłych” komunistów, generał Wojciech Jaruzelski, a po krótkim epizodzie z Kukuńkiem, którego prezydentura była kpiną z narodu polskiego ze strony generała Kiszczaka (nie chcecie Jaruzelskiego, to będziecie mieli Kukuńka), na całe dziesięć lat prezydenturę obsiadł urodzony w czepku pieszczoch komuny, Aleksander Kwaśniewski.
Więc nie tylko nie „upadł”, ale pozostawił tyle przetrwalników, iż jego reaktywacja nie będzie stanowiła żadnego problemu – oczywiście już nie według strategii bolszewickiej, tylko według tej współczesnej, którą – tylko patrzeć – USA eksportują na cały świat.
W jakim kierunku ten nowy komunizm będzie mutował? Tego nie wiemy, ale w jakim by nie mutował, to cele rewolucji komunistycznej pozostają niezmienne. Pierwszym celem jest wyhodowanie człowieka sowieckiego. Takich człowieków sowieckich jest już u nas wyhodowanych aż nadto. A po czym rozpoznać człowieka sowieckiego; czym różni się on od normalnego człowieka? Po tym, iż człowiek sowiecki wyrzekł się wolnej woli, czyli tego, w czym religia chrześcijańska upatruje podobieństwa Boskiego w człowieku.
Kiedy widzimy, jak w naszym życiu społecznym coraz bardziej dominują zachowania stadne, obecność człowieków sowieckich nie budzi najmniejszych wątpliwości. Ale z człowiekami sowieckimi jest pewien problem. Nie mogą oni żyć w normalnym świecie, gdzie trzeba dokonywać samodzielnych wyborów. Dlatego drugim celem rewolucji komunistycznej jest stworzenie człowiekom sowieckim sztucznego środowiska, w którym mogliby żyć. Tym środowiskiem jest państwo totalitarne – a czy będzie się ono nazywało PRL-em, czy Generalnym Gubernatorstwem – czy to takie istotne?
Polecamy również: Magna Polonia na celowniku Moskwy!