„Liberalna demokracja to reżim,
w którym demokracja poniża wolność,
zanim ją zdławi”.
Nicolás Gómez Dávila
W każdym ustroju politycznym instytucje i prawo powinny stać ponad podziałami oraz partykularnymi interesami poszczególnych frakcji politycznych. Nadrzędnym sensem istnienia państwa jest zapewnienie ładu i porządku oraz zagwarantowanie bezpieczeństwa obywateli. w tej chwili zarówno w Polsce, jak i na szeroko pojętym Zachodzie, obserwujemy zjawisko manipulowania procesem stanowienia prawa, negowania legalności instytucji, przejmowania ich przez partyjne kliki oraz wykorzystywania dla interesu przeciwnych sobie stronnictw. Prawo i instytucje przestają być strażnikami ładu i porządku, stają się narzędziami w rękach politycznych demagogów i tyranów, dla których jedyną wartością jest niczym nieposkromiona żądza władzy. Wraz z rozwojem tego zjawiska, ofiarą niszczących sił pada społeczeństwo i samo państwo, a skutkiem jest erozja jego autorytetu. Ostateczną konsekwencją musi być polityczna tyrania. Jest to nieuchronny rezultat wynikający z natury ustroju demokratycznego, który jeszcze w starożytności, opisał w „Państwie” Platon: „Więc to naturalne, iż nie z innego ustroju powstaje dyktatura, tylko z demokracji; z wolności bez granic – niewola najzupełniejsza i najdziksza”.
Opisywane zjawisko obserwowaliśmy niedawno w Stanach Zjednoczonych, gdzie ruch MAGA Donalda Trumpa podważał wynik wyborów prezydenckich pod hasłem: „Stop the Steal”, wysuwając daleko idące oskarżenia o masowe fałszerstwa. w tej chwili w Polsce środowisko Platformy Obywatelskiej kwestionuje legalność Trybunału Konstytucyjnego oraz Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego, a niewygodnych dla siebie sędziów mianowanych przez opozycyjny PiS, określa mianem „neosędziów”. Proces podważania instytucji oraz negowania ich legalności nabiera rozpędu, czego dowodem są oskarżenia o fałszerstwo wyborów prezydenckich w Polsce w roku 2025, którego rzekomo miała się dopuścić opozycja. Głównymi propagandzistami tych twierdzeń stali się Roman Giertych i Tomasz Lis. Podobna sytuacja miała miejsce w 2024 roku w Rumunii, gdzie Sąd Konstytucyjny unieważnił proces wyborczy ze względu na zwycięstwo w pierwszej turze, niewygodnego dla lewicowego establishmentu i Unii Europejskiej, Călina Georgescu. Absurdu całej sytuacji dodaje fakt, iż rumuński Sąd Apelacyjny uznał działanie Sądu Konstytucyjnego za nielegalne. Pomimo tego, Centralne Biuro Wyborcze odmówiło ponownej rejestracji kandydatury Georgescu. George Simion, który zastąpił go jako kandydat opozycji w nowych wyborach, słusznie określił te wydarzenia mianem „zamachu stanu”. Ponowne wybory w Rumunii wygrała marionetka sił politycznych z Brukseli. Dziwnym zbiegiem okoliczności, tego wyboru Unia Europejska już nie podważała. Mamy do czynienia z doskonałym przykładem partykularnego wykorzystania, nie tylko samej instytucji wyborów, ale również prawa i sądownictwa, do utrzymania władzy. Kwestionowanie wyników wyborów oraz negowanie legalności instytucji staje się coraz częstszą praktyką w krajach Europy i szeroko pojętego Zachodu. Jest to wynik brutalnej gry politycznej – istotą tych oskarżeń jest próba zniszczenia przeciwników politycznych. W tej walce instytucje państwa stają się zabawkami w rękach wrogich stronnictw. Tym samym neguje się ich nadrzędność oraz umiejscowienie ponad politycznymi partykularyzmami. Instytucje nie stoją już ponad sprzecznymi interesami grup politycznych – stały się ich zakładnikami oraz pionkami w grze o władzę. Odbierając im autorytet nadrzędności i niezawiłości, odbiera się autorytet samemu państwu.
Sytuacja w swojej istocie zaczyna przypominać realia III wieku n.e. w Cesarstwie Rzymskim – okresu nieustannego chaosu, gdzie poszczególne frakcje, przede wszystkim wojsko, wynosiły na szczyt i obalały cesarzy, często bezlitośnie ich mordując. Oczywiście forma współczesnego chaosu i konfliktu politycznego jest inna. W dzisiejszym świecie rzadko stosuje się przemoc bezpośrednią. Konkurentów niszczy się ekonomicznie, politycznie, społecznie. Walka jednak podobnie, jak we wspomnianej przeszłości, zaczyna toczyć się o podporządkowanie sobie instytucji celem wykorzystania ich dla partykularnych interesów poszczególnych partii politycznych. Destabilizuje to sferę polityki, burzy zaufanie i wiarę w instytucję, ale przede wszystkim uderza w autorytet państwa, jako coś trwałego, co nie poddaje się zmiennym opiniom i interesom, ale góruje z wyżyn nad przejawami ludzkich wad i słabości.
Zjawisko, którego jesteśmy świadkami ma głębsze przyczyny: wynika z natury demokracji. Demokracja jest równoznaczna z moralnym relatywizmem – fundamentem tego ustroju jest wola ludu, a więc składowa niezliczonych woli poszczególnych jednostek. Pozorna wolność, naczelna idea współczesnych demokracji liberalnych, to tak naprawdę anarchia różnorodnych wierzeń, światopoglądów, idei. Nie bez powodu Nicolás Gómez Dávila stwierdził: „Jako najwyższy ideał wolność jest pierwszym krokiem do ostatecznego nihilizmu”. o ile każdy ma prawo posiadać własną prawdę oraz własne wartości – wraz z biegiem czasu nieuchronną konsekwencją tego stanu rzeczy będzie atomizacja społeczna, która ostatecznie doprowadzi do „wojny wszystkich przeciwko wszystkim”. Odrębne jednostki i grupy, które wyznają skrajnie nieprzystające do siebie wartości, muszą prędzej, czy później, wkroczyć na drogę konfliktu. Nie można pogodzić milionów sprzecznych światopoglądów, prawd i wierzeń. Jedność państwa i społeczeństwa nie jest w stanie wytrzymać napięcia generowanego przez chaos na poziomie zasad moralnych. Gdzie nie ma wspólnoty wiary i wartości – tam nie może być ładu i porządku. Krajobraz społeczny zostanie zdominowany przez nieustanny konflikt wewnętrzny. Drzewo rosnące na grząskim podłożu w końcu będzie musiało zapaść się w relatywistycznym bagnie. Istotą wolności jest teza, którą postawił Nicolás Gómez Dávila, a która człowiekowi demokratycznemu wydaje się najgorszą z możliwych herezji, ponieważ ogranicza jego samowolę: „Prawdziwa wolność polega na tym, żeby móc wziąć sobie prawdziwego pana”. Demokracja nie uznaje osobowego autorytetu i „pańskości”. Uważa, iż są one tyranią, ograniczają „prawa człowieka”, są samosądem jednostek. Istotą demokracji jest relatywizm kroczący ramię w ramię z negacją prawdy obiektywnej i absolutnej. To stan barbarzyństwa i anarchii, który doprowadzi do hobessowskiego „stanu natury” – wojny wszystkich przeciwko wszystkim. Stan, w którym państwo i społeczeństwo ulegną chaosowi i rozkładowi. Zachodnie demokracje liberalne są już rozpędzone w tym kierunku. Widać to w postępującej atomizacji, izolacji, w rozpadzie rodzin i powszechnym, pogłębiającym się konflikcie społecznym. Masy sprowadzane z Trzeciego Świata, z całkowicie odmiennych kręgów kulturowych, tylko pogłębiają ten proces. Ostatecznym rezultatem obok tyranii, która jest jedyną siłą zdolną utrzymać tę społeczną anarchię w całości (przynajmniej na jakiś czas), mogą być wojny etniczne i domowe. Czy wyobrażacie sobie możliwość współistnienia i dialogu pomiędzy zwolennikami Grzegorza Brauna i Donalda Tuska lub Roberta Biedronia? Wartości są tutaj tak odrębne i wrogie, iż jest to niewykonalne. Jedyna szansa koegzystencji to podporządkowanie jednej frakcji drugiej przy pomocy systemu prawnego oraz aparatu przemocy państwowej na zasadzie: „możecie żyć obok nas pod warunkiem, iż dostosujecie się do naszych praw, zasad i wartości. jeżeli nie, zostaniecie ukarani”. To na tym fundamencie już od dawna funkcjonują zachodnie demokracje. Jesteś katolikiem? Możesz nim być w zaciszu Kościoła lub w prywatności własnego domu. o ile postąpisz zgodnie z prawem religijnym – które jest oczywiście niezgodne z systemem prawnym ateistyczno-świeckich demokracji – poniesiesz konsekwencje.
W kwestii natury prawa w ustroju demokratycznym, należy zaznaczyć, iż prawo „stanowione” wolą większości lub będące jej wyrazem nie posiada cech bezwzględnej trwałości. Nie jest prawem absolutnym i niepodważalnym. Prawo oparte na woli ludu jest chwilowe, zmienne i tak zapatruje się na nie większość społeczeństwa. „Wierzy” się w nie dopóki jest to wygodne. Zachód od stuleci doświadcza tragicznych skutków tej prawdy – nie wyciągając żadnych wniosków z tego faktu. Wola ludu jest świętym dogmatem demokracji, słynna „volonté générale”, o której pisał naczelny demagog tego ustroju, Jan Jakub Rousseau. To ona jest w demokracji nadrzędna, a nie obiektywne, ontologiczne zasady, jak w przypadku teokracji, czy klasycznych monarchii katolickich, które opierały się na dogmatach religijnych. „Wola ludu” – efemeryczny, abstrakcyjny ideał Rousseau. Ideał w gruncie rzeczy stricte demokratyczny, bo jak można poznać wolę ludu, „wolę powszechną”, jak tylko przy pomocy powszechnego głosowania? Istotą aktu wyborczego nie jest jakość lub prawda, ale ilość. W ustroju demokratycznym i filozofii Rousseau lud i człowiek zajmują miejsce Boga wywiedzionego z nauk teologicznych. Stąd liczne w filozofii polityki określenia tego ustroju mianem „antropomorficznej religii”. Innymi słowy: Rousseau nadał wyrafinowany termin władzy mas i motłochu. To on jest ojcem współczesnej, masowej demokracji, jej „świętym” patronem, „doktorem” oraz głównym prorokiem demokratycznej religii. Tym samym jest jednym z głównych protoplastów współczesnego demoliberalizmu. Zaprzeczyć woli ludu to zaprzeczyć temu ustrojowi, zanegować go. Jest to równorzędne z umiejscowieniem się na pozycji najgorszego wroga demokracji. Wroga śmiertelnego. Takiego, którego demokracja musi zniszczyć i zlikwidować.
Istnieje oczywiście pojęcie „demokratycznej religii” – szerokie masy społeczne wierzą w ten ustrój, a tym samym wierzą w jego system prawny, któremu się podporządkowują. Jest to jednak najsłabsza forma religijności, oparta na skrajnym egoizmie i indywidualizmie. Nie jest to wiara, za którą ktokolwiek chciałby umierać. Demokrata wierzy w demokrację i jej system prawny, bo te pozwalają mu w sferze prywatnej postępować zgodnie ze swoimi chwilowymi zachciankami. W sferze społecznej, za sprawą modelu państwa socjalnego, zapewniają mu bezpieczne i bezstresowe życie. Niemniej jednak prawo, które nie wypływa z komponentu religijnego, nie może liczyć, iż społeczeństwo będzie uznawało jego świętość i nienaruszalność. Takie prawo to wyłącznie domena techniki i racjonalistycznych zapisów, nie wiary. Nikt za takie prawo nie poświęci swojego życia, natomiast wielu będzie próbowało je modyfikować, zmieniać i wykorzystywać dla własnych celów. Demokrata wierzy w demokrację i jej system prawny dopóki ten ustrój jest ekonomicznie wydolny. Jest tylko kwestią czasu aż zaobserwujemy erozję tej wiary – będzie ona postępować wraz z pogarszaniem się sytuacji finansowej. Już dziś zaczyna się to dziać na naszych oczach w III RP i innych państwach Zachodu. Coraz częstsze podważanie instytucji, przepisów, autorytetów sędziowskich to naturalna implikacja panującego ustroju – w prawo ufundowane na woli większości tak naprawdę nikt nie wierzy, niewielu chce mu się podporządkować, chyba, iż zostaną do tego zmuszeni. Posłuszeństwo wynika wyłącznie z chwilowego strachu przed sankcją karną. jeżeli tylko pojawi się okazja, podważy się i podepcze jego autorytet. Wynika to z faktu, iż autorytet demokratyczny nie jest autentycznym autorytetem, którego wartość i znaczenie ufundowane są na wyższości intelektualnej, moralnej i duchowej. To atrapa autorytetu. To jedynie autorytaryzm utrzymujący się przy władzy tak długo, jak długo posiada monopol na stosowanie przemocy.
„Praworządność” stała się pustym hasłem politycznej propagandy. „Praworządność” w ustach polityków III RP, a także tych z Unii Europejskiej oznacza wyłącznie jedno: podporządkowanie się ich woli politycznej. Prawo jest tutaj tylko wymówką. To oni kształtują prawo według swojego partykularnego interesu politycznego, a ono samo istnieje tylko po to by służyć ich władzy. Prawo przestaje bronić prawdy obiektywnej i obiektywnych zasad moralnych – zaczyna być narzędziem w rękach politycznych tyranów i demagogów. Tym samym traci swoją ontologiczną obiektywność – mówiąc językiem teologicznym – swoją świętość. To dziedzictwo Machiavellego, kardynała Richelieu i antropomorficznych pojęć wywiedzionych z filozofii takich, jak „racja stanu”, czy „wola mocy”. Jak wygląda Europa i Zachód po stuleciach rozwoju i dominacji tej idei czystej władzy wyzbytej aspektu duchowo-moralnego – widzimy wszędzie wokół nas.
Aktualnie neguje się legalność pewnych instytucji celem ich przejęcia i wykorzystania dla swoich celów politycznych. Następnym etapem będzie ich marginalizacja lub likwidacja. Na poziomie ustroju państwa, zatriumfuje wówczas tyrania. Tyrania jednostki, klasy, grupy, partii – w istocie jednak czysta tyrania, a więc ustrój bez ograniczeń, oparty wyłącznie na woli tego, kto sprawuje władzę i posiada monopol na stosowanie przemocy. Powracając do przykładu Unii Europejskiej: nie posiada ona żadnego „prawa” i nie stoi w obronie żadnej „praworządności” – Unia jest polityczną tyranią brukselskich komisarzy – skrajnie lewicowych ideologów, których wola i ideologia kształtują rzeczywistość. „Prawo” i „praworządność” to wymówki – są jedynie narzędziem do implementacji ich woli i lewicowej ideologii. o ile tylko zmieni się wola, natychmiastowo zmienią się prawo i przepisy. Zostaną dopasowane do wymagań chwili. To skrajny antropomorfizm – człowiek umieszcza się na miejscu Boga i prawa naturalnego, po czym zaczyna kształtować rzeczywistość dzięki przemocy, zgodnie ze swoją arbitralną, nieusadowioną na jakichkolwiek obiektywnych prawdach i wartościach, wolą i interesami. To esencja politycznej tyranii.
Obserwowaliśmy to zjawisko w trakcie Rewolucji Francuskiej. Rozpoczęto od próby wymuszenia reform, manipulowania instytucją króla oraz ustrojem państwa w celu implementacji partykularnych, egoistycznych interesów. Ludwik XVI, król, a zarazem instytucja, był marionetką sił politycznych. Słaby, niezdolny do przewidzenia konsekwencji toczącego się procesu dziejowego, stał się ofiarą mas. Kolejną fazą była negacja samej instytucji monarchii. Zabójstwo Ludwika XVI było zanegowaniem instytucji oraz jej ostateczną likwidacją. Co nastąpiło potem? Terror i tyrania. Dokładnie ten sam proces, na chwilę obecną w innej formie, przy użyciu innych narzędzi, odtwarza się w Polsce, Europie i na Zachodzie. Instytucje i prawo zostają wykorzystane dla partykularnych interesów. Władza zostaje wyniesiona na ołtarze. Władza dla samej władzy. Władza będąca tyranią.
Jeżeli ktokolwiek wierzy w demokrację, modli się do fałszywego boga. Demokracja nie jest zdrowym ustrojem politycznym, ale przejawem schyłku państwa i kultury. Demokratyzacja to przejaw upadku państwa i wspólnoty, ostatnia faza istnienia organizmu państwowego i narodowego. Demokracja jest chaosem i anarchią. To negacja hierarchii, rodzin, autorytetu, porządku. To ustrój, w którym nie istnieje już naturalna wspólnota. To tyrania mas utrzymująca truchło zwiotczałej kultury w jedności, próbująca na siłę, przy pomocy socjalizmu, biurokracji i autorytaryzmu aparatu przemocy państwowej utrzymać przy życiu coś, co już jest fikcją, co już ledwie trzyma się przy życiu.
Prędzej, czy później nadejdzie nowy Napoleon. Już u zarania Rewolucji Francuskiej, jeszcze przed rozpętaniem terroru, genialny Edmund Burke przepowiadał Francji nieuchronną dyktaturę wojskową, jako konsekwencję rewolucyjnej utopii. Dla Polski i Europy dobrze byłoby, żeby ten nowy Napoleon, nie pojawił się pod postacią salafickiego kalifa z mieczem u boku, który wymierzy w głowy niewiernych. o ile tak się stanie, będzie to oznaczać koniec naszej cywilizacji. Zarazem jednak będzie to koniec chaosu i anarchii tak, jak chrześcijaństwo zakończyło chaos i anarchię Cesarstwa Rzymskiego. Koniec cywilizacji oznacza narodziny nowej. Następuje wówczas przywrócenie wspólnoty wierzeń i wartości, a tym samym powrót ładu i porządku. Racjonalne prawo i wartości często bywają zaledwie instrumentem i fasadą przysłaniającą niczym nieskrępowaną ludzką wolę i pożądliwość. Nie ma prawa i państwa bez sankcji płynącej z góry. Bez autorytetu wznoszącego się ponad człowiekiem i jego słabą, upadłą naturą.
Mariusz Skrobała