«Скользящая смерть» — русское чудо-оружие. Меньше «чудес» в последние недели

polska-zbrojna.pl 3 часы назад

Półtonówka trafiła w dom, gdzie było sześciu naszych chłopców – opowiadał mi zeszłej wiosny ratownik medyczny pracujący na donieckim odcinku frontu. – Nie było komu pomagać… – Ze słów mężczyzny wynikało, iż budynek został zniszczony, a koledzy zginęli pod gruzami. W takich okolicznościach poległo już tysiące żołnierzy Sił Zbrojnych Ukrainy (ZSU), przez cały czas życie oddają kolejni. Ale od kilku tygodni jest tych ofiar mniej, bo ukraińscy inżynierowie znaleźli sposób na śmiercionośne bomby szybujące KAB. To narzędzie WRE (walki radiowo-elektronicznej) o nazwie „Lima”.

Nim napiszę o „Limie”, cofnijmy się do wcześniejszej fazy konfliktu. Gdy przybrał on postać pełnoskalowej wojny, na jaw wyszła taktyczna impotencja rosyjskiego lotnictwa. Przez pierwszych kilkanaście miesięcy było ono wielkim nieobecnym na polu bitwy. Nasycenie środkami obrony przeciwlotniczej – głównie przenośnymi wyrzutniami rakietowymi krótkiego zasięgu – uczyniło strefę (przy)frontową niezwykle niebezpieczną dla samolotów. A niedostatek dalekonośnej i precyzyjnej amunicji uwypuklił problem. W rezultacie rosyjskie wojska lądowe musiały radzić sobie bez znaczącego wsparcia sił powietrznych.

Aż Rosjanie wpadli na pomysł kreatywnego zastosowania starych bomb lotniczych. Obarczoną wielkim ryzykiem konieczność zrzucania ładunków nad celem – w zasięgu rażenia systemów OPL – wyeliminowali poprzez doposażenie bomb w skrzydła i prosty system nawigacji. Tak powstały bomby szybujące KAB, zrzucane z samolotów daleko za linią frontu. Mają one zasięg do 70 km (jeśli zwolni się je z wysokości 12 tys. m) i poruszają się lotem ślizgowym, kierując na zaprogramowane wcześniej współrzędne.

REKLAMA

Ryzyko poważniejszych przełamań

Pierwsze doniesienia o używaniu przez Rosjan KAB-ów pojawiły się latem 2023 roku. Kilkanaście tygodni później rosyjskie lotnictwo rozhulało się na dobre, co w pobliżu Awdijiwki – o którą wówczas toczyły się ciężkie walki – przybrało postać bezkarności, zupełnie nowej dla tego konfliktu jakości. Rosjanie zrzucali po trzy tysiące KAB-ów miesięcznie, o wagomiarze od pół do półtorej tony. Każda z takich bomb mogła zabić choćby kilkudziesięciu żołnierzy. I często zabijała, dokonując małych, ale licznych wyłomów w ukraińskich liniach obronnych. Ponieważ tworzyło to ryzyko poważniejszego przełamania, dowództwo ZSU zdecydowało się na drastyczny krok – na front wysłano zachodnie wyrzutnie przeciwlotnicze, dotąd używane głównie do ochrony Kijowa.

Odwrót ZSU z Awdijiwki w lutym 2024 roku osłaniany był przez któryś z najefektywniejszych/najlepszych systemów OPL, będących w dyspozycji armii ukraińskiej. Najprawdopodobniej przez Patrioty bądź SAMP/T-y, zdolne razić cele na odległość powyżej 100 km. W rezultacie zestrzelono cztery rosyjskie samoloty Su-34/35, a później (jeszcze w lutym), już bez związku z bojami o Awdijiwkę, kolejne dwie maszyny. Wszystkie będące nosicielami bomb szybujących.

Zniszczenia po rosyjskim ataku lotniczym z użyciem bomby kierowanej na Zaporoże, Ukraina 21 marca 2025 r.

„Kabowanie” (jak Rosjanie nazywają naloty z użyciem KAB-ów) na jakiś czas wytraciło dynamikę. Niestety, utrata jednego z systemów oraz fakt, iż osłabiono możliwości stołecznej OPL, zmusiły Ukraińców do wycofania wyrzutni ze strefy przyfrontowej. Znów dała o sobie znać sprzętowa „krótka kołderka”, największa zmora ukraińskiej armii. KAB-y na powrót zaczęły masowo demolować ukraińskie linie obronne.

Cierń w oku Rosjan

Innym sposobem na powstrzymanie tej dewastacji było użycie lotnictwa. Z uwagi na dysproporcje w jakości sprzętu ta opcja stała się dostępna dopiero, gdy Ukraińcy otrzymali samoloty F-16. Pierwsze realne skutki odnotowano z początkiem tego roku. O ile jeszcze w listopadzie i grudniu 2024 roku Rosjanie zrzucali choćby do 130–140 KAB-ów dziennie, o tyle na przełomie stycznia i lutego tego roku na ukraińskie pozycje przylatywało dziesięć razy mniej bomb szybujących. Pomijając inne czynniki, o których jeszcze wspomnę, była to zasługa „szesnastek” i coraz liczniejszej ich obecności nad rejonami walk. KAB szybuje na odległość 50–70 km, a to oznacza, iż zrzucający bombę samolot musi wejść w pole rażenia rakiet F-16, jeżeli ten również znajduje się w strefie przyfrontowej. Z nielicznych dostępnych zdjęć ukraińskich „efów” wynika, iż latają one głównie w misjach wsparcia wojsk lądowych, ale noszą też uzbrojenie „powietrze-powietrze”. Mówiąc wprost, Rosjanie się ich przestraszyli (co potwierdzają relacje z „tamtej” strony) i ograniczyli liczbę misji bombowych.

Nic jednak nie trwa wiecznie. F-16 – zwłaszcza operujące w strefie przyfrontowej – są cierniem w oku Rosjan. Polowanie na „szesnastki” to dla armii rosyjskiej jedno z priorytetowych zadań, 12 kwietnia zwieńczone sukcesem. W okolicach Sum – na północ od których toczą się walki – doszło do zestrzelenia ukraińskiej maszyny. Zginął 26-letni kapitan Pawło Iwanow (pośmiertnie awansowany do stopnia majora). Z nieoficjalnych informacji wynika, iż na kilka dni wszystkie ukraińskie „efy” uziemiono, nie wiadomo, w jakiej liczbie i w jakim zakresie wróciły do realizacji zadań. Tak czy inaczej, i tu daje o sobie znać szczupłość ukraińskich zasobów, Siły Powietrzne Ukrainy dysponują około dwudziestoma F-16, każda pojedyncza strata to poważne osłabienie potencjału.

Im dalej, tym mniej efektywnie

Ów niedostatek ujawnia się również przy trzecim sposobie zwalczania KAB-ów. Zagrożenie można eliminować „u podstaw”, atakując lotniska i magazyny, gdzie stacjonują nosiciele bomb i składowane są zapasy amunicji.

Takie uderzenia da się wykonywać z użyciem dronów dalekiego zasięgu – i w tym zakresie Ukraińcy mają spore możliwości. Gorzej jest – a adekwatnie było – z precyzyjnymi pociskami rakietowymi, rażącymi cele na odległość kilkuset kilometrów – wystrzeliwanymi z platformy naziemnej ATACMS-ami i lotniczymi pociskami manewrującymi Storm Shadow/SCALP. Ukraińcy mieli ich za mało (lub w ogóle nie mieli), gdy istniała możliwość zadania Rosjanom poważnych strat. Teraz, gdy rosyjskie lotnictwo przebazowało się na lotniska oddalone od frontu o 400 km, wspomniane rakiety mu nie zagrożą.

Sytuację mogłyby zmienić niemieckie Taurusy – pociski latające na dystansie do 500 km – ale tych w Ukrainie nie ma. Być może będą – takie nadzieje dają deklaracje Friedricha Merza, ale ten ma problemy z objęciem urzędu kanclerza RFN. Taurusy zatem to w najlepszym razie pieśń przyszłości, zresztą Rosjanie najpewniej uciekną dalej, gdy tylko Berlin wyda zgodę na ich transfer. Oczywiście to też byłaby korzyść – im bardziej rosyjskie samoloty oddalą się od Ukrainy, tym mniejsze będą ich możliwości operacyjne. Dolot nad strefę działań skraca bowiem efektywny czas misji, zmusza do zabrania większej ilości paliwa kosztem bomb.

Ulga? Oby jak najdłużej

I tak dochodzimy do czwartego sposobu zwalczania KAB-ów – zakłócania ich systemów nawigacyjnych i celowniczych, tak by przestały poprawnie funkcjonować i bomby schodziły z kursu. Do tego celu służy wspomniana na wstępie „Lima”. Mniejsza o skomplikowane szczegóły techniczne – dość stwierdzić, iż urządzenie na kilka sposobów tłumi i fałszuje sygnały docierające do modułu sterującego bombą. W rezultacie przestaje działać nawigacja satelitarna (oparta na systemie GPS/GLONASS) i KAB „skazany” jest na używanie inercyjnego systemu nawigacyjnego (INS). Ten co prawda pozwala kontynuować lot w kierunku celu, ale jest podatny na narastające z czasem błędy. Im dłuższy lot bez korekty satelitarnej, tym większe odchylenie, dochodzące do 100 m w przypadku zakłócania przez 100 sekund.

Wady? Gdyby zagłuszarki miały większy zasięg, mogłyby „ogłupiać” moduł sterujący dłużej. KAB-y lecą z prędkością ponad 340 m/s. Przy zasięgu „Limy”, który według różnych źródeł wynosi 30–40 km, daje to trzy–cztery minuty efektywnego oddziaływania. jeżeli bomba o wagomiarze 250–500 kg zboczy z kursu o 100 m, nie trafi i z dużym prawdopodobieństwem nie zabije tych, których miała zabić. Ale przy bombach półtora- i trzytonowych wymóg precyzji nie jest tak istotny – połowa ich masy to trotyl, którego eksplozja wywołuje falę uderzeniową o zasięgu setek metrów. Więc choćby „przestrzelony” trzytonowy KAB przez cały czas jest niebezpieczny. Szczęśliwie rosyjskie możliwości przenoszenia najcięższych bomb są ograniczone (liczbą i parametrami technicznymi dostępnych samolotów). Na ukraińskie pozycje lecą przede wszystkim ładunki 250–500-kilogramowe. Warto jednak wiedzieć, iż i one, „ogłupione”, mogą zrobić krzywdę, eksplodując w przypadkowych miejscach. Żaden system obronny nie jest doskonały, co nie zmienia faktu, iż Rosjanie mają teraz z KAB-ami pod górkę. A ukraińscy żołnierze na linii frontu odczuwają ulgę. Oby jak najdłużej…

Marcin Ogdowski , dziennikarz „Polski Zbrojnej”, korespondent wojenny, autor bloga bezkamuflazu.pl
Читать всю статью