Antysyjoniści walczą z Izraelem, ale wspierają Trumpa, który jest Izraela największym poplecznikiem. Jak taki paradoks jest możliwy? O tym pisze prof. Roberto de Mattei.
W nocy z czwartku 8 na piątek 9 listopada w Amsterdamie, izraelscy kibice, którzy przybyli do holenderskiego miasta, aby obejrzeć mecz Ligi Europy pomiędzy Ajaxem (drużyna gospodarzy) a Maccabi Tel Awiw, zostali zaatakowani przez zorganizowane grupy muzułmanów.
Atak ten wywołał międzynarodowe oburzenie głównie z powodu gwałtownego wybuchu antysemityzmu, jaki manifestował. Wszystkie gazety podkreślały, iż nie było to zwykłe starcie kibiców, ale prawdziwe „polowanie na Żydów”.
Mówiono nawet, z pewną przesadą, o „pogromie” w sercu Europy i nowej „kryształowej nocy”, odnosząc się do przemocy wobec Żydów rozpętanej w Niemczech przez nazistów 9 i 10 listopada 1938 roku.
Nie jest to jednak, moim zdaniem, najpoważniejszy aspekt tego sprawy. Antysemicka, a raczej antysyjonistyczna przemoc, nie jest w Europie niczym nowym i wielokrotnie przejawiała się w jeszcze bardziej wyrazisty sposób. Wystarczy pomyśleć o zamieszkach miejskich, które miała miejsce w Rzymie 6 października podczas demonstracji „Wolni Palestyńczycy”.
Wystąpienia antyizraelskie, podobnie jak te, które szerzyły się na całym świecie w pierwszą rocznicę ataku Hamasu, były organizowane przez skrajną lewicę, z dużym udziałem studentów, którzy odgrywali rolę „pożytecznych idiotów”. Przemoc w tych demonstracjach miała charakter anarchokomunistyczny, tak we Włoszech, jak i w Stanach Zjednoczonych, gdzie wiele uniwersytetów najbardziej zaangażowanych w walkę z Izraelem otrzymuje istotne wsparcie finansowe z Arabii Saudyjskiej lub Iranu.
W Amsterdamie było inaczej: byliśmy świadkami planowanego i jawnie islamskiego ataku. Ataku na osamotnionych kibiców, który miał miejsce z dala od stadionu, po meczu, z udziałem zorganizowanych grup, z których każda składała się z kilkudziesięciu mężczyzn. Napastnikami byli Holendrzy, w większości imigranci w drugim lub trzecim pokoleniu o arabskich nazwiskach, jak potwierdza lista osób zatrzymanych przez policję; muzułmanie, mniej lub bardziej wierzący. Potwierdza się to, o czym mówimy od wielu lat. Prawdziwym zagrożeniem w Europie jest nie tylko islamski terroryzm, ale także islam, który narasta w szkołach i więzieniach, który spotyka się w meczetach, który się nie integruje i który organizuje się celem destabilizacji europejskich stolic, gdy tylko nadarzy się okazja.
W Amsterdamie ten radykalny islam „przetestował” swoje siły mobilizując się dziś przeciwko Izraelowi, ale gotowy zmobilizować się jutro, pod dowolnym pretekstem, przeciwko chrześcijańskiemu Zachodowi, który jest prawdziwym i ostatecznym wrogiem wiernych Allaha. Jest to owoc islamo-gramscizmu, czyli próby stopniowego budowania, poprzez przewagę demograficzną i islamizację przestrzeni społecznej, państwa islamskiego w społeczeństwie zachodnim. Stąd możliwość zorganizowanej wojny partyzanckiej, która może wybuchnąć zwłaszcza w krajach o silnej obecności islamu, takich jak Holandia, ale także Francja i Niemcy, a następnie rozprzestrzenić się na całą Europę.
W tym miejscu należy poczynić jeszcze jedną uwagę. Front antysyjonistyczny składa się dziś nie tylko z islamu i skrajnej lewicy, ale również z frakcji skrajnie prawicowej, reprezentowanej również przez niektórych tradycjonalistycznych księży. Dla tych prawicowych antysyjonistów, jak możemy ich nazwać, osią zła nie jest sojusz między Rosją, Chinami i Iranem, ale sojusz między Stanami Zjednoczonymi a Państwem Izrael. Podobnie jak najzacieklejsi wrogowie Zachodu, pragną upadku amerykańskiego imperium i zniknięcia państwa Izrael. Jednak ci wrogowie Izraela i Stanów Zjednoczonych z entuzjazmem przyjęli wybór Donalda Trumpa, który jest niekwestionowanym przyjacielem Izraela.
W przeciwieństwie do Joe Bidena, Donald Trump znacznie bardziej wspiera Izrael niż Ukrainę. To nie przypadek, iż premier Izraela Benjamin Netanjahu nazwał Trumpa „najlepszym przyjacielem, jakiego Izrael kiedykolwiek miał”. Rzeczywiście ówczesny amerykański prezydent uznał roszczenia terytorialne Tel Awiwu na Wzgórzach Golan, przeniósł ambasadę USA z Tel Awiwu do Jerozolimy, sprzyjał porozumieniu między Izraelem a Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi bardziej niż ktokolwiek inny i mógł zapewnić Netanjahu większą pomoc polityczną i wojskową niż prezydent Biden, który kilkakrotnie w ostatnich miesiącach próbował ograniczyć inicjatywy wojskowe izraelskiego rządu.
W ciągu ostatnich kilku dni pojawiły się doniesienia, iż FBI udaremniło irański spisek mający na celu zabicie Donalda Trumpa przed wyborami prezydenckimi. Spisek wyszedł na jaw podczas przesłuchania Farhada Shakeriego, obywatela Afganistanu i funkcjonariusza piątej kolumny Teheranu, który został wydalony ze Stanów Zjednoczonych po zatrzymaniu pod zarzutem kradzieży. Zgodnie z dokumentami złożonymi w sądzie, irańskie władze rzekomo poprosiły Shakeriego, opisanego przez FBI jako „agenta” Strażników Rewolucji Islamskiej, o zorganizowanie planu zabicia Trumpa.
Prezydent Trump, oprócz tego, iż jest wielkim przyjacielem państwa Izrael, jest również politykiem, który chce uczynić Imperium Amerykańskie potężniejszym. Jak to możliwe, iż ci, którzy postrzegają Stany Zjednoczone i syjonizm jako radykalne zło, wznoszą toast za jego wybór? Jak można wyjaśnić tę logiczną sprzeczność? Jedynym wytłumaczeniem, jakie mogę znaleźć, jest panujący chaos, który zaciemnia dziś umysły.
Roberto de Mattei
Źródło: corrispondenzaromana.it
Pach