Рекас: Палестинский синдром

myslpolska.info 1 неделя назад

Wśród zachodniej opinii publicznej ścierają się dwa główne podejścia do roli syjonistycznej okupacji zwanej „Izraelem”, jego relacji ze Stanami Zjednoczonymi, a co za tym idzie także znacznie obu tych czynników dla sytuacji na Bliskim Wschodzie.

„Izrael” jako kolonia Ameryki

Pierwszy pogląd, popularny szczególnie w lewicowych kręgach intelektualnych, widzi w „Izraelu” tylko quasi-kolonię Stanów Zjednoczonych. To Ameryka jest w związku z tym siłą sprawczą bliskowschodnich konfliktów, działając zgodnie z logiką imperializmu. Nie zmniejsza to, rzecz jasna, odpowiedzialności reżimu syjonistycznego za dokonywane zbrodnie i wywoływane wojny, jednak z takiej perspektywy Bibi Netanjahu i inni jawią się raczej kolaborantami amerykańskiego kompleksu wojenno-przemysłowego i jego interesów. To bardziej krwawe narzędzia niż sprawcy. To polityka amerykańska staje się zatem głównym celem protestów i to od Waszyngtonu oczekuje się działań na rzecz pokoju na Bliskim Wschodzie i rozwiązania kwestii palestyńskiej zgodnie z oficjalnie głoszonymi hasłami demokracji i ochrony praw człowieka.

USA jako kolonia syjonistów

Drugi pogląd, znacznie popularniejszy w samej Ameryce, w środowiskach antysystemowych zarówno prawicowych, jak i lewicowych, widzi raczej w Stanach Zjednoczonych kolonię Izraela niż odwrotnie. „Kapitol jest tak samo okupowany jak Palestyna” – słyszałem wiele razy od moich amerykańskich kolegów. To zupełnie inna perspektywa, która każe się skupić właśnie na immanentnej zbrodniczości samego syjonizmu, który jest czymś więcej niż tylko wygodnym narzędziem, ideologią służącą pokryciu imperialistycznych celów. To sama istota kryzysu palestyńskiego, przyczyna, dla której rozwiązanie kwestii bliskowschodniej znajduje się poza zasięgiem samej debaty międzynarodowej, zwłaszcza tylko z udziałem organizacji pozarządowych. Nie można było rozwiązać kwestii nazistowskiej tylko negocjując albo tylko zastanawiając się czy Adolf Hitler pracuje dla wielkiego kapitału. Nie rozważano opcji „nazizmu z ludzką twarzą” albo kompromisu z „nazistowskimi pragmatykami”. Nazizm trzeba było pokonać na polach bitew, w trakcie najbardziej krwawej wojny w historii ludzkości. Nazistowska III Rzesza została zlikwidowana jako państwo, Niemców poddano denazyfikacji, a tereny podbite i okupowane przez nazistów zwrócono ich historycznym mieszkańcom. A ponieważ syjonizm jest specyficzną, izraelską formą nazizmu – utopią byłoby przekonanie, iż można go potraktować inaczej niż hitleryzm, czyli nazizm niemiecki czy banderyzm, czyli nazizm ukraiński. I tak jak historycznie nie wszystkie mocarstwa w równym stopniu przyczyniły się do zwycięstwa nad nazizmem, tak i dziś postawa głównych aktorów międzynarodowych wobec syjonizmu różni się znacząco. Znacznie bardziej jednoznaczna jest jednak postawa samych narodów, które stawiają sprawę jasno: syjonizm spotkać ma taki sam koniec, jaki stał się udziałem nazizmu, pod gruzami Kancelarii Rzeszy.

Polityczne przebudzenie?

Akcje społeczne, takie jak choćby Boycott, Divestment, Sanctions (BDS), mają kolosalne znaczenie integrujące opinię publiczną w jej sprzeciwie wobec zbrodni syjonistycznych i ich sponsorów. Reakcja społeczeństw zachodnich na ludobójstwo w Gazie, te wielosettysięczne marsze pokojowe w Londynie i innych miastach, to największe niezależne ruchy społeczne od dekad. To prawdziwe przebudzenie przeciw wojnie, rasizmowi i imperializmowi. Musimy jednak zdawać sobie sprawę z ograniczeń takiego zaangażowania.

Na Zachodzie mamy do czynienia z systemowym kryzysem demokracji liberalnej, która jest w tej chwili wygaszana jako forma organizacji politycznej państw i społeczeństw. Oligarchie, od zawsze dominujące w zachodniej polityce, w tej chwili występują już niemal jawnie, zaś podstawowe założenia liberalnej demokracji, jak wolność słowa, wolność mediów, demokratyczne wybory politycznej reprezentacji przestają mieć realne znaczenie. choćby tak masowy ruch ludowy, jak akcje poparcia dla Palestyny napotyka w najlepszym razie obojętność, a w najgorszym razie czynne przeciwdziałanie ze strony władz. Po ulicach zachodnich miast mogą przechodzić wielomilionowe manifestacje sprzeciwu wobec ludobójstwa w Gazie, a zachodnie rządy mogą to ignorować, udzielając czynnego wsparcia reżimowi Netanjahu, tak jak czynią to choćby władze brytyjskie. Potwierdza to jałowość politycznej asymilacji muzułmanów zamieszkałych w Europie. Ich głos nie jest i nie może być słyszalny w ramach obowiązującego systemu, mającego cechy praktycznego apartheidu. Z zachodnich partii głównonurtowych eliminuje się wszystkich podejrzanych o sympatię do sprawy palestyńskiej, cenzura panuje na uniwersytetach i w mediach, także mediach społecznościowych. W tej sytuacji wszyscy przeciwnicy syjonizmu, wszyscy zwolennicy pokoju, by być słyszalnymi, by uzyskać wpływ i przejąć kontrolę – muszą organizować się sami. W krajach Unii Europejskiej i UK mieszka już ok. 28 milionów muzułmanów. To potencjalnie potężna siła, jeżeli tylko przestanie pozwalać się spychać do kwestii imigranckich, podziałów na starych i nowych imigrantów czy kwestii kulturowych. To siła potencjalnej zmiany geopolitycznej, całkowicie przewartościowującej zachodnią strategię wobec Bliskiego Wschodu, Azji i Afryki.

Mogą wyjechać za ocean

Perspektywa zmiany może zaś być tylko jedna: syjoniści przybyli zza morza – powinni wyjechać za ocean. Mają Nowy Jork, Miami, Kalifornię – nie potrzebują wcale Palestyny. No chyba, iż to jednak Anglosasom potrzebny jest przyczółek na Bliskim Wschodzie, zaś mieszkańcy Palestyny, niezależnie od narodowości i wyznania są tylko zakładnikami cudzych geopolitycznych interesów. Tym bardziej więc nie może być mowy o uzasadnianiu okupacji względami humanitarnymi czy choćby żydowskim interesem narodowym.

Syndrom palestyński tak czy inaczej musi zostać przełamany.

Konrad Rękas

Źródło: aniemowilem.pl

Читать всю статью