Czy ulegliśmy przekonaniu, iż opór zmianom jakie zachodzą wokół nas jest bezcelowy? Tak przynajmniej widzą to bijący na alarm, którzy stwierdzają, iż ludzie ogłuchli, oślepli, bądź zgłupieli do reszty, godząc się na to co gotuje im europejski socjalistyczno-burżuazyjny New Age, robiący wszystko, aby na powrót sprowadzić mentalnie i materialnie nasze społeczeństwo do roli bezbronnej i bezwolnej (niemającej na dodatek ojczyzny – jak pisał Marks i Engels) klasy robotniczej, a raczej wyrobniczej. Ci z rodaków, co jeszcze zaprzątają sobie tym głowę uważają, iż reszta pozbawiona została potrzeby cywilnej autorefleksji i albo nie widzi tego co oni, albo – co bardziej prawdopodobne – od krzyku, czy protestu powstrzymuje ich powszechnie panująca, trudna do zwalczenia głupota, a także studząca wszelkie odruchy obywatelskie poprawność polityczna, kiedyś narzucana nam siłą przez oprawców, dziś po prostu modna i z nadmierną grzecznością tolerowana (w przeciwieństwie do posiadania niepopularnych poglądów).
Może to jest przyczyna tego, iż coraz mniej w nas elementu reakcyjnego i gdy trzeba podnosić rękę na ochotnika do budowania barykad (choćby tylko tych słownych przeciwko rozpuszczającym się w rozlewisku absurdu nie tylko zasadom społecznym, kulturze i tradycji, ale choćby pierwszym, niepodważalnym prawom mającym gwarantować obywatelom bezpieczeństwo w każdym tego słowa znaczeniu) zamiast gromkich „Ja, ja!” towarzystwo ukradkiem rozchodzi się do swoich spraw. Ostatecznie - jak w tym wierszyku – „Każdy jest pewien, iż ktoś to zrobi”. Ktoś zostanie i wysłucha do końca uderzających na trwogę i skoro rzeczywiście coś jest na rzeczy, ktoś to zauważy i podniesie rękę dając się wciągnąć w nigdy niekończące się zadanie naprawiania świata. Tego lokalnego oczywiście, mającego postać naszego dysfunkcyjnego, sterowanego od wieków z zewnątrz Państwa. zwykle daję się przekonać i zostaję, czasem niepewnie podnoszę rękę. Niepewnie, bo mnie też często dopada zwątpienie. Próbuję coś robić, już nie z pobudek ideologicznych i chyba nie po to, by nie popaść w rozpacz spowodowaną brakiem prawdziwych problemów (o których ja i moi rówieśnicy wiedzą jedynie z lekcji historii, bądź z mediów relacjonujących sytuację w państwach trzeciego świata). Robię to ze świadomości, iż może być gorzej i iż pozostało o co walczyć. Uważam, iż jesteśmy na kursie kolizyjnym z jutrzejszą beznadzieją i nie zmienią tego bynajmniej nasze codzienne narzekania pod nosem.
Powodów do niezadowolenia mamy aż nadto, a ich pierwszą i główną przyczyną jest to, iż rządzącym zupełnie nie zależy na interesie przeciętnych Kowalskich. Nie mylą się w dobrej wierze, co Ci mogliby im jeszcze wybaczyć. Jest wręcz przeciwnie – mydlą im oczy, świadomie działając na ich niekorzyść. Wywołują w nich poczucie winy i niższości, twierdzą, iż nie dla nich są wielkie projekty i aspiracje, iż nie stać nas na nie finansowo i intelektualnie. Z drugiej strony mówią wiele o nadrzędnych celach, ratowaniu świata, pomocy bliźnim, czy konieczności podążania za trendami, by nie zostać w tyle, nie narazić się na sankcje i izolacjonizm. Socjotechnika w dużych dawkach i stężeniu. kilka za to mówią (i jeszcze mniej robią) w kwestii reform, poprawy standardu życia czy bezpieczeństwa, zresztą to nie ma znaczenia – żadna odgórna reforma nie przyniesie dziś korzyści obywatelom, gdyż nie ma tego w założeniach i sytuacji nie zmienią kolejne wybory, jeżeli nie odsuniemy od władzy zużytej klasy polityków. Najwyższy chyba czas wyjść na ulicę i głośno wyrazić sprzeciw. Nie mówię o rewolucji rodem z Ukrainy, ale o działaniach gwarantowanych przez ustawę zasadniczą, o ponownej aktywizacji politycznej społeczeństwa i wyłonieniu nowych przedstawicieli z tłumu tych, którzy nie skalali się jeszcze polityką, którzy – cytując Stanisława Brzozowskiego – „codzienną pracą sprawiają, iż kraj żyje i nie traci myśli”. Zdolnych stawić opór temu narodowemu ubezwłasnowolnieniu.
Nasze władze tylko jednego boją się bardziej niż swoich zagranicznych panów – jednoczących się w obliczu niedoli i tyranii rodaków. Wywołujących zrywy na miarę powstań, tworzących ruchy na miarę Solidarności. jeżeli wydaje się Wam, iż to nie ten moment historyczny, iż potrzeba wojny czy okupacji by powalczyć o swoje, powiem tylko tyle, iż nasi bardziej cywilizowani sąsiedzi już ten punkt zwrotny przegapili. Dali się zwieść liberalno-lewicowym nawoływaniom do uszczęśliwienia świata i wszystkich wyciągających rękę, kosztem gospodarzy, którzy przestali być już Panami w swoich domach. Dziś nie mają recepty na to co z tym zrobić. Gaszą więc pożary i z dobrą miną do złej gry brną dalej po równi pochyłej, próbując pociągnąć nas solidarnie za sobą. My możemy się jeszcze obronić, nim nasze dziedzictwo kulturowe wyblaknie, a społeczno-gospodarcze otoczenie stanie się smutne, szare i wrogie. Możemy się jeszcze od tego odciąć, ale do tego potrzeba woli Narodu, zanim szkody będą nieodwracalne. Póki można to zrobić w sposób pokojowy. Póki broń werbalna pozostało coś w stanie zdziałać, byśmy nie musieli w przyszłości sięgać po tę palną. Zanim rozmiękczony powszechnym, choć kończącym się dobrostanem charakter naszych mas zdrewnieje i bez pytania chwycą one za bruk, a sprzątać po tym polskim majdanie będą trzy następne pokolenia. https://naocznyobserwator.blogspot.com/