W tym roku ukraińskie rolnictwo soją stoi. Kijów wyeksportował 425 tys. ton tego zboża w ciągu pierwszych 20 dni listopada. o ile ostateczne dane za poprzedni miesiąc pokryją się z prognozami, może się okazać, iż w całym listopadzie Kijów sprzeda 560 tys. ton soi, co będzie absolutnym rekordem w historii kraju.
Ukraina. Eksport soi bije rekordy
Soja z Ukrainy jest wysyłana przede wszystkim na rynek unijny. W związku z hossą w ukraińskim eksporcie pojawiły się obawy o „zalew” polskiego rynku kolejnym towarem ze Wschodu, jak to miało miejsce w przypadku m.in. zboża, drobiu, spirytusu czy malin. W przypadku soi trudno jednak mówić o niekontrolowanym imporcie.
Roczne zbiory soi w Ukrainie wynoszą około 4 mln ton, a Polska zaimportowała stamtąd ok. 125 tys. ton surowego ziarna w okresie od września 2022 r. do października 2023 r. To są marginalne ilości – tłumaczy w rozmowie z money.pl Krystian Ambroziak, prezes Stowarzyszenia Polska Soja (SPS).

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zobacz także: Ziemniaczany problem Polski. Tego nikt nie przewidział. „Sygnał”
Inaczej sprawa wygląda z olejem sojowym, który kupujemy od Ukrainy od lat. – W ostatnim roku sprowadziliśmy go ok. 250 tys. ton. To dlatego, iż surowego ziarna soi nie przetwarza w Polsce nikt oprócz Zakładu Uszlachetniania Białka Roślinnego w Osieku – dodaje nasz rozmówca.

Soja z Ukrainy zasypie Europę? „To nie jest dla nas problem”
W ocenie Ambroziaka soja z Ukrainy nie zagraża polskim producentom. Szef SPS zwraca uwagę, iż każdy kraj reguluje kwestię importu na swój sposób.
– W Polsce mamy embargo na niektóre produkty rolno-spożywcze z Ukrainy, ale na liście surowców zakazanych nie ma soi. U nas to niewielki rynek. Polscy producenci produkują nieco ponad 100 tys. ton ziarna rocznie. Owszem, Ukraina musi znaleźć rynki zbytu na soję, skoro w kraju mają do czynienia z rekordowymi zbiorami. Mówimy jednak o zwykłym obrocie handlowym. Działania Kijowa nie są dla nas problemem – zaznacza.
Ukraina wyświadcza nam przysługę
Co więcej, niektórzy rolnicy uważają, iż soja z Ukrainy wyświadcza polskiemu rynkowi przysługę. Nad Wisłą bowiem popyt znacząco przewyższa podaż. Polscy producenci nie są w stanie samodzielnie zaspokoić potrzeb konsumentów.


– Jesteśmy totalnie uzależnieni od importu. Zapotrzebowanie Polaków na soję jest dużo wyższe niż nasze możliwości produkcyjne. Rolnicy za mało wiedzą na temat upraw soi, mamy mało preparatów ochrony przeciw chwastom, a to najtrudniejsza rzecz w uprawie tej rośliny. Jest jednak nadzieja, iż trochę się to rozwinie – mówi nam jeden z producentów soi z Lubelszczyzny. Jak dodaje, jest zaskoczony rozmiarem inicjatywy ze strony Ministerstwa Rolnictwa.
– Widać zaangażowanie i zainteresowane rozwojem produkcji. Przedstawiciele resortu mówią, iż wraz z wyborami zwykle zmienia się tzw. góra, ale ludzie wykonujący pracę u podstaw, przynajmniej w jakiejś części, zostają ci sami. Trzeba po prostu nieco dłużej poczekać na efekt – dodaje przedsiębiorca, chcący zachować anonimowość.

Potrzebny „masywny progres”
Niedostatki widać choćby w powierzchni upraw. – Rocznie zużywa się w Polsce około 2,7 mln ton śruty sojowej – nie jesteśmy w stanie tyle zapewnić. Gdybyśmy mieli zastąpić 50 proc. tej ilości, musielibyśmy mieć 600 tys. hektarów pól uprawnych soi, a mamy 44 tys. Musimy zrobić w tej kwestii masywny progres. To jest możliwe, mamy nadające się do tego ziemię, ale prawdopodobnie trzeba by zrezygnować z uprawy zbóż jarych (niepotrzebujących niskich temperatur do tego, aby zakwitnąć – przyp. red.). Dlatego Ukraina nie jest dla nas zagrożeniem. Bardziej nam pomaga, niż przeszkadza – uważa Krystian Ambroziak.
Jednak uprawa soi w Polsce wciąż się opłaca. Tak przynajmniej twierdzą producenci. Ceny spadły, ale nie odstraszają chętnych.
Widzimy, iż ceny zbóż spadły, podobnie jak zainteresowanie zakupem soi. Te ceny na pewno w pewnym stopniu rozbijają się o import. Mimo wszystko soję wciąż opłaca się produkować. Można liczyć na zarobek, a nie tylko zwrot kosztów, jeżeli nie popełni się zbyt dużo błędów w uprawie. Optymalny zbiór to ok. 2,5 tony z jednego hektara. Potem sprzedaje się jedną tonę za mniej więcej 1700 zł. Nie można tego powiedzieć o kukurydzy czy zbożu. W ich przypadku o dochodach nie ma mowy, można co najwyżej wyjść na zero – przekonuje producent z Lubelszczyzny, z którym rozmawiał money.pl.
Nieuczciwa konkurencja
Były minister rolnictwa, poseł Polskiego Stronnictwa Ludowego Marek Sawicki przyznaje, iż produkcja soi w Polsce jest na dramatycznie niskim poziomie. Stwierdza przy tym, iż trudno mówić o uczciwej konkurencji wśród producentów. – Ukraina ma soję genetycznie modyfikowaną i mimo iż Unia Europejska nie dopuszcza takiej soi na swoim rynku, to jak widać, tu zgoda na to jest – mówi Sawicki.

Poseł dodaje, iż przy produkcji pasz, producenci i hodowcy kompletnie nie doceniali roli polskich roślin białkowych. – Na przykład bobiku czy grochu siewnego, czyli tzw. peluszki. One mogły zastąpić soję w paszy dla drobiu – tłumaczy.
Paweł Gospodarczyk, dziennikarz money.pl



Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.