Поговорим о Гданьске

liberte.pl 1 неделя назад

Polskość z jej anarchistycznym i nieufnym wobec wszelkiej zwierzchności pierwiastkiem i duch gdański z jego tradycją stania na uboczu, dystansowania się, zwrócenia ku morzu, a plecami do Warszawy. Gdy pokolenie urodzonych w Gdańsku Polaków weszło w dorosłość, w mieście eksplodował bunt.

Gdańsk to wyjątkowo istotne miejsce na liberalnej mapie świata. Spojrzenie wstecz na nie tylko ostatnie sto lat jego historii przynosi pasjonującą opowieść o zmaganiach ludzi o wolność, o klęskach i o świetlistych momentach tej walki. Miasto portowe, zlokalizowane nad żeglowną rzeką, naturalnie predystynowane do zbudowania ekonomicznej potęgi tym opiewanym przez wczesnych liberałów narzędziem, jakim był wolny handel międzynarodowy. Otwarte na świat i realizujące swój mały projekt europejskiej integracji już w czasach, w których mało kto o czymś takim myślał; naznaczone przeto licznymi różnymi kulturowymi wpływami, nie tylko tymi geograficznie oczywistymi, jak polskie, niemieckie, żydowskie czy ruskie, ale także m.in. holenderskimi, skandynawskimi, francuskimi i szkockimi. Zawsze poszukujące drogi osobnej, nieco niezależnej, czy to od polskiego króla czy od władców pruskich. Dwukrotnie obwołane więc „wolnym miastem”, bo nie tylko wskutek traktatu wersalskiego w 1919 r., ale już, na krótko, w roku 1807 r., wskutek wojen napoleońskich i według postanowień traktatu tylżyckiego. Ale także miasto, które źle zniosło wejście Europy w epokę nacjonalizmów, zduszone w swoim rozwoju przez swojskie i raczej zapyziałe oblicze wschodniopruskiego nacjonalizmu drugiej połowy XIX w., skazało się na prowincjonalizm, nie budując długo żadnej własnej uczelni wyższej, nie wpuszczając w swój krwiobieg ożywczych impulsów życia akademickiego i rozwiniętego życia intelektualnego.

Gdy więc w 1920 r. Gdańsk zostaje ponownie „wolnym miastem”, otrzymując potencjalnie szansę zbudowania wolnościowego ładu politycznego w skali państwa-miasta, czyli w modelu europejskiej historii nieobcym, pada to na całkowicie niepodatny grunt. W całej swojej historii Gdańsk nie był chyba bardziej wrogi wolności niż wtedy. Miasto było niemieckie, ale problem był nie tyle etniczny, co mentalnościowy, ponieważ było ono niemieckie szowinistycznie i rewanżystowsko. Dawno umarła dawna gdańska otwartość na świat. Gdańscy Niemcy chcieli do Rzeszy, ale nie sympatyzowali z Republiką Weimarską, jej konstytucją, prawami, wolnościami i duchem. Prowincjonalizm zbierał fatalne żniwo, gdy dekadę później naziści z łatwością przechwycili kontrolę polityczną nad „wolnym” już tylko z nazwy miastem.

Tak więc stał się Gdańsk jednym z naczelnych zarzewi II wojny światowej. Dzień 1 września 1939 i ostrzał polskich pozycji na Westerplatte otworzyły klamrę jednego z najważniejszych (najważniejszego?) bojów o wolność, jakie ludzkość stoczyła. I Gdańsk tę klamrę miał także zamknąć nieco ponad 40, a ostatecznie 50 lat później, gdy zrodzony w mieście ruch „Solidarności” Lecha Wałęsy doprowadził do faktycznego końca tej wojny (traktaty pokojowe 1945 były głównie na papierze i stanowiły przejście wojny z jednego w drugi etap). Co rozpoczęło się najczarniejszym koszmarem, konfliktem, który przyniósł ocean zbrodni z Holokaustem na czele, skończyło się w Gdańsku triumfem idei wolności ludzkiej w całkowicie bezkrwawym starciu z reżimem niewoli i terroru. Do zduszenia wolności totalitarne reżimy zastosowały cały arsenał śmiercionośnej broni, a ich triumf był przejściowy. Wolność pobiła je w Gdańsku siłą oddziaływania w starciu wyłącznie moralnym, a jej triumf wydaje się nam dzisiaj ostateczny.

Rok 1945 przyniósł tylko pozorny pokój, który gwałtownie zresztą nazwano „zimną wojną”. Dla Gdańska była to jednak kluczowa cezura. Miasto musieli opuścić jego niemieccy mieszkańcy, płacący cenę utraty domu za zbrodnie swojego politycznego przywództwa, najczęściej uzasadnioną, zważywszy polityczne dzieje miasta przed 1939 r. Do miasta sprowadziły się tysiące Polek i Polaków z różnych miejsc, najczęściej z utraconego teraz na rzecz ZSRR dawnego wschodu II Rzeczpospolitej. Wielu z nich znało Gdańsk wcześniej tylko ze słyszenia. Byli ludźmi pozbawionymi swoich korzeni, wyobcowanymi, w pewnym sensie pionierami zasiedlającymi „dziki Zachód”, miejsce wyludnione, w ogromnej części zniszczone. Dylemat, czy w ogóle odbudowywać dawne – obce zarówno polskiemu, jak i tym bardziej „robotniczo-chłopskiemu” duchowi – centrum miasta, przez kilka lat pozostawał bez jasnej odpowiedzi. Wielu widziało nowe centrum, o czysto socjalistycznym i robotniczym charakterze, bez mieszczańsko-burżuazyjnych „naleciałości”, w okolicach dzisiejszego Nowego Portu. Miały być bloki i fabryki, nie kamienice i kafejki.

Pod warstwą oficjalną, wszechobecną w PRL i obowiązkową strukturą aparatczyków, powstawały jednak nowe więzi i sieci społeczne z udziałem tych nowych, pochodzących „z czterech stron świata” gdańszczan. Rodziło się nowe pokolenie, już miejscowe, nieznające świata innego niż polski Gdańsk. Mijały lata i miasto dawało się oswoić, stawało się polskie, portowe, robotnicze, ale i posiadające lepszą infrastrukturę intelektualną, politechnikę, akademię medyczną, szkołę pedagogiczną, która w końcu stała się uniwersytetem. Teraz zlały się w nim dwa żywioły. Polskość z jej anarchistycznym i nieufnym wobec wszelkiej zwierzchności pierwiastkiem i duch gdański z jego tradycją stania na uboczu, dystansowania się, zwrócenia ku morzu, a plecami do Warszawy. Gdy pokolenie urodzonych w Gdańsku Polaków weszło w dorosłość, w mieście eksplodował bunt.

W grudniu 1970 r. było jeszcze za wcześnie, aby rewolta przeciwko władzy komunistycznej uniosła treść aksjologiczną w postaci żądania wolności. Impulsem było podniesienie urzędowych cen krótko przed świętami Bożego Narodzenia przez centralnych planistów z PZPR. Ale czy godnie zastawiony stół, chociaż ten jeden raz w roku, nie był dla ówcześnie żyjących chociaż jakąś namacalną namiastką wolności? Ceny podniesiono w całym kraju, ale zbuntowały się miasta portowe. To w nich tolerancja dla bezczelności władzy okazała się najmniejsza.

Człowiek wyrwany ze swojego otoczenia traci orientację w sensie miejsca w nieformalnej hierarchii społecznej, wyzbywa się autorytetów, jego gotowość dawać posłuch dygnitarzom ulega drastycznej redukcji. To oczywiście ma swoje negatywne skutki, gdy prowadzi do społecznej anomii, za którą może kroczyć degeneracja całych społeczności. ale w tym konkretnym przypadku relacji Gdańska z komunistyczną władzą skutek okazał się inny. Pośród mieszkańców miasta zadzierzgnęła się wspólnota, której jednym ze spoiw był antagonizm wobec „ludowej” władzy, powróciło polskie „my i oni”, znane z poprzednich epok. Wielką rolę odegrała tutaj synergia wielkomiejskiej inteligencji i środowiska robotniczego stoczni, która – jakże nietypowo dla tego rodzaju wielkich zakładów przemysłowych – była w Gdańsku (jeszcze mocą rozpędu decyzji cesarza Wilhelma) zlokalizowana w gruncie rzeczy w centrum miasta. Ta bliskość generowała specyficzną dynamikę, w której racjonalne podłoże protestu i jego naga siła z łatwością spajały się w jeden strumień.

W roku 1970 Gdańsk i Gdynia zostały przez komunistów skrzywdzone, bunt stłumiono brutalnie, zabito ludzi, wielu pobito, torturowano, zastraszano, przesłuchiwano. Ale czyniąc wszystko to, PZPR już wówczas podpisała na siebie wyrok śmierci, który wykonała samodzielnie, wyprowadzając na znak Mieczysława Rakowskiego czerwony sztandar z sali na zjeździe 20 lat później. Partia „robotnicza” zaszczepiła wtedy mieszkańcom miasta wściekłość, nienawiść wobec siebie samej oraz determinację, aby walczyć do zwycięstwa. Powstało miasto zbuntowane, gotowe walczyć już nie tylko o niższe ceny i lepsze warunki w peerelowskich zakładach pracy, ale o wolność człowieka i suwerenność narodową. PRL na dłuższą metę nie mogła odtąd istnieć z Gdańskiem w swoich granicach. Mogła tylko ostatecznie miasto zniszczyć, albo sama przestać istnieć.

W 1980 r. zaczął się więc w Stoczni Gdańskiej koniec PRL-u, koniec komunizmu, koniec socjalizmu realnego, koniec ZSRR i koniec „zimnej wojny”, tego drugiego etapu II wojny światowej, w której siły zniewolenia rzuciły wyzwanie idei wolności i przegrały. „Solidarność” Lecha Wałęsy jednym z pierwszych swoich żądań uczyniła upamiętnienie ofiar Grudnia ’70. Pomnik złożony z trzech krzyży znalazł się na centralnym placu miasta na prawie dekadę przed pogrzebaniem PRL i stanowił odtąd najbardziej czytelną opinię mieszkańców na temat władzy.

„Solidarność” była ruchem pluralistycznym, jak pluralistyczny był Gdańsk i cała Polska, której 10 milionów obywateli miało niedługo przyłączyć się do tej gdańskiej idei. Miała wymiar konserwatywny, mocno opierając się na fundamencie wiary w Boga i marzeniu o narodowym wyzwoleniu Polski. Miała wymiar socjaldemokratyczny, będąc w końcu ruchem robotniczego protestu przeciwko (rzekomo) „robotniczej władzy”, kompromitując idee komunistyczne na cały świat i domagając się lepszego traktowania rzeczywistych robotników, a nie tylko partyjnych kacyków. Ale miała także przepotężny wymiar liberalny, ten najtrudniejszy do artykulacji w 1980 r., bo oznaczający żądania przywrócenia wolności obywatelskich, praw człowieka, demokratycznych wyborów, wolności słowa i zgromadzeń, wolnych mediów, zbliżenia z Zachodem oraz gospodarki wolnorynkowej. Słowem: odsunięcia PZPR na zawsze od władzy, pogrzebania komunizmu i wyjścia z bloku wschodniego.

W końcu, i bodaj przede wszystkim, „Solidarność” była ruchem walki wyłącznie pokojowej, bez rozlewu krwi. Obierając tą drogę może i ryzykowała porażkę, ale jej zwycięstwo stanęło dzięki temu na mocniejszych fundamentach moralnych. Demokracja liberalna w Polsce zatriumfowała nie dlatego, iż ktoś zastrzelił Kiszczaka i powiesił Jaruzelskiego, a dlatego iż obaj oni dostrzegli, iż ponieśli totalną klęskę na polu idei w starciu z ideą wolności i rzucili ręcznik na ring w okolicach gongu rozpoczynającego pierwszą rundę, oddając państwo drugiej stronie.

W latach 1989-91 blok sowiecki rozsypał się jak domek z kart. Fukuyama napisał wtedy, iż to koniec historii. Tak dobrze nie było, był to raczej początek najpiękniejszej dekady w dziejach, lat 90-tych XX w. Po nich nauczyliśmy się, przeżywając jeden kryzys za drugim, iż o wolność walczyć trzeba nie tylko wtedy, gdy się jej nie ma, ale także, gdy się ją ma. Trzeba ją pielęgnować i walczyć o jej utrzymanie, już gdy tylko na horyzoncie majaczą się nowe ryzyka.

W latach 2015-23 Gdańsk wrócił do statusu miasta zbuntowanego. Zachowując wszelkie proporcje i nie popadając w karkołomne analogie historyczne, w Polsce przy wolności, państwie prawa i demokracji znów pojawiły się znaki zapytania. Region pomorski okazał się najmniej podatny w skali całego kraju na propagandę nowej partii władzy, PiS, która osiągała tutaj tradycyjnie najniższe wyniki wyborcze. Zdesperowani autokraci postanowili Gdańskowi zaszkodzić. Zlikwidowano Lotos, jednego z największych płatników podatków do kasy regionu. PiS wolał już, aby tą rafinerią zawiadywali Arabowie Saudyjscy niż gdańszczanie. Rząd chciał także zagłodzić Europejskie Centrum Solidarności, szczególnie istotny punkt na mapie politycznej i kulturalnej Gdańska, który – niczym sól w oku – opowiadał prawdziwe dzieje 1980 i 1989 r. i przez lata istnienia pisowskiej władzy stał się „Mekką” opozycyjnie zorientowanych Polaków. Oni, przyjeżdżając już do Gdańska, mówili, iż tutaj jest inna atmosfera, iż tu jakoś mniej się czuje, iż Polską rządzi PiS. Zagłodzić ECS się nie udało – wspierani przez Polaków z całego kraju, gdańszczanie zabrali kwotę wyższą od zablokowanej dotacji ministerialnej poprzez zbiórkę internetową.

Wszystko to Gdańsk mógłby PiS-owi może wybaczyć. Polityka to ostry „biznes”, w którym dla ideowych przeciwników mało kto zna litość. Zresztą w aferach wokół Lotosu i finansowania ECS chodziło głównie o pieniądze. A pieniądze Gdańsk akurat ma, bo – tradycyjnie – zarabia je pracą i kreatywnością jego mieszkańców. Tak było w epoce sprzedaży spławianego tutaj Wisłą zboża kilkaset lat temu, tak jest i dziś, gdy kwitną branże IT, chemiczna, turystyczna, offshore i parę innych.

Gdańsk jednak został w ciągu tych minionych ośmiu lat skrzywdzony inaczej, boleśnie i o wiele poważniej, gdy naszpikowany nienawistną propagandą pisowskiej telewizji szaleniec zamordował prezydenta tego miasta, Pawła Adamowicza. Prezydenta, wybieranego na najwyższy urząd miejski przez dwie dekady, człowieka światłego, mądrego, serdecznego i dobrego. Gdy potem prezes partii władzy spóźnił się ostentacyjnie na „minutę ciszy” w Sejmie ku czci prezydenta Adamowicza, w Gdańsku nikt już nie miał złudzeń.

Polska PiS na dłuższą metę nie mogła odtąd istnieć z Gdańskiem w swoich granicach. Mogła tylko ostatecznie miasto zniszczyć, albo sama przestać istnieć. Resztę sami wiecie.

Zakończmy więc ostrzeżeniem dla wszystkich wrogów wolności, planujących przywracać zniewolenie w tej czy innej formie w Polsce lub szerzej, w Europie środkowo-wschodniej: nie zadzierajcie z Gdańskiem. To się dla was bardzo źle skończy.

___

Fundacja Liberté! zaprasza na Igrzyska Wolności 2024 „Miasto, Europa, Przysłość”! 18-20.10.2024, EC1 w Łodzi. Partnerami strategicznymi wydarzenia są: Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń.

Читать всю статью