От заката до рассвета. Глава XXVIII: Покушение на Ганса Петерса в Буско-Здруе. Глава XXIX: Ликвидация участка жандармерии в Новом Корчине

przegladdziennikarski.pl 1 неделя назад

W lipcu 1944 roku wojska radzieckie zdobywały pozycje na przyczółku Baranów – Sandomierz, obejmujące wschodnie rubieże powiatu buskiego i zatrzymały się na linii Szczucin – Stopnica – Kargów – Szydłów – Łagów. Zbliżała się klęska Niemiec. Godzinami siedziałem z młodszym bratem Kazikiem na skarpie drogi przebiegającej tuż koło domu i z zaciekawieniem obserwowaliśmy, jak w upale i kurzu przewalały się kolumny niemieckich wozów pancernych, czołgów i samochodów załadowanych żołnierzami i sprzętem wojskowym. Pamiętam, jak z przejeżdżającego samochodu jeden z żołnierzy wyrzucił pod nasze nogi paczkę biszkoptów i czekoladę. – Choć ty Szwab, ale za ten ludzki odruch niech ci Bóg pozwoli z tej cholernej wojny powrócić do domu – pomyślałem. W przeciwnym kierunku pieszo i na furmankach przemieszczały się tłumy ludzi wysiedlonych ze swoich domów znajdujących się w pasie frontu. Za furmankami wlokły się uwiązane do nich zmęczone krowy. Wyczerpani trudami marszu wędrowcy zalegali przydrożne rowy. Upał był potworny, a zwarta ściana domów po obu stronach szosy nie przepuszczała najmniejszego powiewu. Ludziom dokuczało pragnienie, którego nie mieli czym ugasić. Dlatego rodzice wystawiali przed dom wiadro z wodą i kubek do jej czerpania.

Tymczasem wojska radzieckie pospiesznie zbliżały się do Buska. Ludzie związani z konspiracją wyczuwali, iż coś musi się wydarzyć. I rzeczywiście, 11 lipca żołnierze Armii Krajowej Obwodu Busko – Zdrój w centrum miasta, w ruchliwy dzień targowy, na oczach wielu ludzi dokonali likwidacji Hansa Petersa, jednego z gestapowskich katów. W 1944 roku do Buska przeniesiony został z Ostrowca Świętokrzyskiego uczestnik wielu karnych ekspedycji – gestapowiec Hans Peters, który zasłynął tam jako krwawy kat, mający na swym sumieniu wielu osobiście zamordowanych Polaków. Na terenie miasta i powiatu po objęciu przez niego stanowiska Sondergerichtu (Sądu Specjalnego) gwałtownie wzrósł terror hitlerowski. Coraz więcej więźniów przebywało w osławionych katowniach gestapowskich: w wilii dr Byrkowskiego i w lochach byłego klasztoruponorbertańskiego w Busku.

Peters był bardzo aktywny, wydawał wyroki śmierci, własnoręcznie rozstrzeliwał, torturował. Czynił to nie tylko w gestapo i w piwnicach NSDAP, ale często bywał w buskiej żandarmerii, w więzieniu w Pińczowie oraz w obozie karnym – dla rolników nie wywiązujących się z kontyngentów – w Słupi, uczestniczył również w egzekucjach na kirkucie w Busku… Rozszyfrowanie, kto ponosi winę za wzrost fali terroru było zadaniem akowskiego wywiadu. Liczne grypsy więźniów przejmowane przez żołnierzy podziemnej armii oraz sprawozdania wywiadu, a także inwigilacja Petersa doprowadziły do ujawnienia, iż to ten Niemiec uczestniczył aktywnie w zbrodniach.

W marcu 1944 roku, „Srogi” wezwał do siebie szefa Kedywu porucznika Feliksa Rajcę ps. „Kafel” oraz szefa referatu II – wywiadu, podporucznika Mariana Lewińskiego pseodonim „Stanisław”. W spotkaniu uczestniczył również adiutant „Srogiego” por. Kazimierz Kubicki „Lew”. „Srogiego” ogarniał nasilający się niepokój z powodu wzrastającego terroru i brutalnej działalności zastępcy szefa Sondergerichtu na terenie miasta i powiatu. Na naradzie zapadła decyzja likwidacji Petersa, jako wyjątkowo szkodliwej, zbrodniczej jednostki odpowiedzialnej za śmierć i cierpienia setek ludzi.

Wykonanie wyroku nie było łatwe – w mieście przebywało stale około 2000 uzbrojonych Niemców – wojskowych i cywilnych. Po przeanalizowaniu wszystkich możliwych okoliczności, Lewiński postawił braciom Jopowiczom – Teodorowi „Znicz” i Zdzisławowi „Stal” zadanie obserwacji Petersa celem przygotowań do jego likwidacji. Niezależnie od tego szef wywiadu zorganizował drugą grupę obserwatorów pod dowództwem Jana Anyża „Czarnego”. Zebrano szczegółowe informacje o Petersie: jego miejscach pobytu, zwyczajach, zainteresowaniach – przygotowano szczegółowy plan zamachu. Mijały jednak dni, a Peters wciąż był nieuchwytny, przez cały czas szalał w Busku i powiecie. Mimo śledzenia jego kroków przez braci „Znicza” i „Stala” i informowania o nich wyznaczonej do wykonania wyroku piątki, z przyczyn obiektywnych, dwukrotnie nie doszło do jego wykonania. W tej sytuacji komendant obwodu major „Srogi” – Wacław Ćmakowski, wydał rozkaz przyśpieszenia wykonania wyroku. Willa dr Byrkowskiego występująca również pod nazwą willa „Polonia”, to w tej chwili Galeria Zielona w pobliżu Rynku, przy ulicy Mickiewicza. Klasztor SS Norbertanek mieścił się natomiast w budynku obok kościoła parafialnego pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia NMP, w tej chwili ulica Sądowa. Po II wojnie światowej od 1945 roku w budynku tym miał siedzibę Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa i Sąd. Porucznik „Kafel” – Feliks Rajca ściągnął z terenu nową grupę wykonawców – ochotników, zaprawionych już w bojowych akcjach: „Kaczmarka” (Michał Lasak)26 dowódcę grupy dywersyjnej z Sępichowa koło Nowego Korczyna, „Kruka” (Piotr Pałys) z Solca – Zdroju, „Śmietanę” (Jan Grochowski) ze wsi Ostrowce i „Rybiarza” (Hieronim Stężowski) z Tarnowa. Obstawę powierzono grupie „Majdan” pod dowództwem „Orlika” (Lucjan Orłowski). , na spotkaniu z wykonawcami wyroku, w stodole Sagana we wsi Łagiewniki, omówił plan działania w różnych, możliwych do przewidzenia wariantach. Następnie wszyscy uczestnicy akcji przyszli do miasta w celu rozpoznania sylwetki i wyglądu Petersa. Rozpoczęto od nowa prowadzenie obserwacji. Nowa grupa uzbrojonych zamachowców, czekająca na stosowny moment do zamachu, „zamelinowana” została w warsztacie krawieckim Stefana Kuzy „Kowadło”( przy ulicy Stopnickiej 15, w tej chwili Partyzantów i ul. Ludwika Zaręby) oraz w pokoju za sklepem, przy tej samej ulicy, a wieczorem miała się przemieścić na nocleg do Łagiewnik lub do Tadeusza Durnasia „Drelki”, na Nadolu w Busku.

Czekano teraz na okazję. Kilka razy okazje takie się nadarzały, ale z różnych powodów do wykonania wyroku nie doszło. Gdy oczekiwano Petersa mającego powracać z kąpieli leczniczych, on udał się czarnym mercedesem na ulicę Wschodnią do Herty Lierman na przygotowane przyjęcie. Dnia 9 lipca w niedzielę do „Kowadła” przybiegł łącznik Marcin Wojnakowski „Wodnik” i poinformował, iż gestapowcy idą ze Zdroju w kierunku Rynku. Partyzanci wyruszyli pojedynczo do parku miejskiego na Rynku i usiedli na dwóch przeciwległych ławkach przy alei u wyjścia z parku. Gestapowcy przeszli między zamachowcami. Ci powoli powstali i ruszyli wolnym krokiem na swoje wcześniej wyznaczone stanowiska. I znów dziwny zbiegł okoliczności uniemożliwił wykonanie akcji. Właśnie skończyła się msza święta w kościele parafialnym i ludzie zaczęli tłumnie wychodzić z przeciwległej ulicy. Działający z upoważnienia „Srogiego” jego adiutant Kazimierz Kubicki „Lew”, idący w tłumie, spostrzegł kroczących za gestapowcami partyzantów, podszedł do „Kaczmarka” i rozkazał zaniechania akcji. Mogły bowiem być ofiary w ludziach wychodzących z kościoła.

Wreszcie w środę 11 lipca 1944 roku sprawiedliwości stało się zadość. Peters w towarzystwie gestapowca Kühna ukazał się na ulicach miasta. Z racji cotygodniowego targu zjechało do Buska wielu gospodarzy z okolicznych wsi. Ruch na ulicach i w rynku był wzmożony. Zbliżało się południe, do warsztatu krawieckiego Stefana Kuzy „Kowadła” przybiegł Zdzisław Jopowicz „Stal” i zaalarmował grupę wykonawców, aby wyruszyli do akcji. Wychodzili po dwóch, „Kruk” ze „Śmietaną”, a „Kaczmarek” z Rybiarzem”.

Kiedy doszli do rynku z odległości około 20 metrów ujrzeli wchodzących do parku miejskiego Petersa i Kühna. Szli spacerowym krokiem w kierunku środka ogrodu, Kühn coś mówił gestykulując. Nagle rozległ się kobiecy głos wołający gestapowców. Była to Herta Lierman, siedziała w parku na ławce naprzeciw domu Dytkowskich. Gestapowcy rozmawiali z nią kilka minut, ruszyli wreszcie alejką. „Kruk” zbliżał się do nich. Nieco z boku „Śmietana”. Kilka metrów za nimi „Kaczmarek” i „Rybiarz” jako ubezpieczenie.

Napięcie sięgało zenitu. Na znak „Kaczmarka” akcja została rozpoczęta. „Kruk” i „Śmietana” oddali szereg strzałów do obydwu. „Śmietana” trafia w szerokie plecy Petersa, ale bezskutecznie. Z tak małej odległości! Siedzących w pobliżu 2 żołnierzy niemieckich sterroryzował groźbą użycia stena „Rybiarz”. Rynek i ulice pustoszeją. Ludzie uciekają, chronią się w bramach i mieszkaniach. Padają następne strzały, to znów „Kruk”. I nic! Przerażeni gestapowcy zaczęli uciekać. Ranny Kühn ukrył się za pryzmą kamieni, skąd się ostrzeliwał, po czym zaczął uciekać w kierunku siedziby NSDAP na ulicy Zdrojowej, aktualnie Mickiewicza. W tym czasie „Śmietana” doznał lekkiego postrzału w mały palec u ręki. Uciekający Peters usiłował dostać się do drzwi Spółdzielni Rolniczo Handlowej. Odwrócił się, by oddać dwa niecelne strzały. Wówczas z boku podbiegł do niego „Kruk” – strzelił i trafił zbira w głowę. Peters upadając daremnie chwytał się klamki drzwi. Osunął się na kolana z wykrzywioną straszliwie twarzą, runął na chodnik i stoczył się do rynsztoka. Do leżącego dopadł jeszcze „Śmietana” – dla pewności – strzelił dwa razy. Przyklęknął, przeszukał kieszenie ubrania. Dokumentów żadnych nie było, znalazł jedynie wieczne pióro marki „Mont Blanc” i rewolwer kaliber 7,35 mm. Rewidując Petersa „Śmietana” odkrył, iż miał on na sobie stalową kamizelkę kuloodporną, teraz zrozumiał dlaczego pierwsze pociski nie były skuteczne. Akcja została zakończona.

Czas upływał bardzo szybko. Zamachowcy zaczęli się wycofywać. „Kaczmarek” jako dowódca ubezpieczał grupę i wycofywał się jako ostatni. Obserwowali okna i bramy wejściowe do budynków na trasie odwrotu. Nie bez przyczyny, bo z balkonu nad zakładem fryzjerskim Jana Molisaka padły strzały z pistoletu. To mieszkający tam folksdojcz włączył się w akcję. Skierowana w jego kierunku lufa Stena „Rybiarza” ostudziła go. Czas naglił, dlatego szli coraz szybciej, jednocześnie obserwując wszystko dookoła bardzo starannie. Kiedy weszli w ulicę Łagiewnicką, od Stopnicy w kierunku rynku przejechał samochód załadowany żandarmami, z ustawionym karabinem maszynowym na szoferce. Strach co mogłoby się wydarzyć? W Łagiewnikach, oczekując na spotkanie z komendantem obwodu, „Kruk” pokazał przestrzeloną górną kieszonkę marynarki, gdzie nosił metalową papierośnicę. Była ona przestrzelona, a papierosy posiekane pociskiem na sieczkę. „Śmietana” podarował „Zniczowi” na pamiątkę wieczne pióro Petersa. Po krótkim oczekiwaniu, „Kaczmarek” zameldował przybyłemu majorowi „Srogiemu” wykonanie zadania. Komendant złożył gratulacje zamachowcom i serdecznie ich ucałował. Trupa Petersa Niemcy wywieźli z Buska, a rannego Kühna zabrano do kieleckiego szpitala. Tak zginął krwawy kat Buska. niedługo po zamachu Niemcy otoczyli miasto łańcuchem posterunków i stanowisk broni maszynowej. Zatrzymano wiele osób. Ale szef Gestapo Fischer nie zdecydował się na represje, być może lękając się losu Petersa. Większość zatrzymanych zwolniono, wysyłając tylko kilku na roboty do Niemiec.

Rozdział XXIX

Likwidacja posterunku żandarmerii w Nowym Korczynie

Lipiec tego roku był suchy i upalny. Sady przedwcześnie stanęły w rozwoju i czerstwiały, słabo wyrosłe zboża bielały szybciej i podsychały, a łęty ziemniaków więdły i osuwały się w radliny.

Ludzie snuli się leniwie po polach i szykowali do zbiorów, ale tak naprawdę to nikt się z tym nie spieszył. Młodych po miasteczkach, wsiach i polach widać było coraz mniej. Chwytani w łapankach, maltretowani i wywożeni z kraju uchodzili do lasów. Na gwałt odpowiadali gwałtem. Za palenie wsi i miasteczek burzyli posterunki i wysadzali pociągi, odbierali broń ciemięzcom i strzelali do nich. Mieszkańcy, którzy nie mieli sił iść do lasu, sabotowali zarządzenia wroga i uchodzili w zboża z nadzieją przetrwania. Stodoły i obory świeciły pustkami. Ludzie wiedzieli, iż wróg przegrywa i traci teren.

W początku czerwca gruchnęły nowe wiadomości, tym razem z daleka. Radio „Londyn” podało, a słuchano go już bez specjalnego skrępowania, iż po gigantycznych przygotowaniach alianci wylądowali we Francji, tworząc wreszcie z dawna oczekiwany drugi front.

Zaczął się okres wykańczania Niemiec – teraz tylko było zagadką, kto pierwszy dotrze do Buska, Stopnicy, Nowego Korczyna…? Amerykanie czy Rosjanie. Ci ostatni mieli bliżej, ale też Niemcy rzucali na wschód wszystkie siły, aby wzmocnić rozpaczliwą obronę. Wśród społeczeństwa podawano sobie z ust do ust powiedzenie: „Im słoneczko wyżej, tym Sikorski bliżej”.

Stare oddziały partyzanckie obrastały w siłę, jak grzyby po deszczu powstawały nowe. Zaczęło się jednak dookoła zagęszczać od oddziałów niemieckich.

W odwet za masowe aresztowania w Nowym Korczynie i rozstrzelanie aresztowanych 17 żołnierzy AK komendant Obwodu Busko major „Srogi” wydał rozkaz zorganizowania akcji na znajdujący się w Nowym Korczynie posterunek żandarmerii z załogą 20 żandarmów i granatowych policjantów.

Na dowódcę akcji wyznaczono byłego komendanta Podobwodu Nowy Korczyn podporucznika Jana Stryszewskiego „Solny”, z grupami Michała Lasaka „Kaczmarek” „Michał” i „Oszczepa” NN.

Akcję rozpoczęto 23 lipca 1944 roku. Pod osłoną nocy oddział „Kaczmarka” przeciął wszystkie połączenia telefoniczne, z wyjątkiem połączenia z żandarmerią, otoczeniem budynku i wezwaniem komendanta posterunku do poddania się. Drogi do Buska, Pacanowa i Stopnicy zamknięto oddziałami „Oszczepa” i Jana Korepty „Nika”. Pod osłoną nocy, ze wszystkich stron budynku przygotowano stanowiska ogniowe.

Księżyc wypłynął wysoko na niebo, był okrągły i czysty, taki czysty, iż widać na nim było wyraźne plamy. Dowódca akcji podporucznik Jan Stryszewski, patrzył na księżyc i porządkował myśli. Wszystko dookoła uciszyło się, kanonada, która słyszalna była za dnia gdzieś, odpłynęła, pozostało po niej tylko przerywane, dalekie coraz cichsze dudnienie, jakby ogarnęła je senność.

Podporucznik Stryszewski wlókł się przez Rynek noga za nogą. Ulice były puste. Żołnierze na stanowiskach ogniowych zwracali w kierunku dowódcy głowy i leniwie podciągając broń oddawali honory. Dobrotliwa cisza otulała miasteczko, jedynie stuk podkutych żołnierskich butów budził echo między domami.

Zmęczony usiadł na snopku słomy – odpoczywał. Żołnierze oczekiwali na rozkaz do ataku, siedzieli pozwieszali głowy i co chwila pochylali się do przodu – usypiali. Dowódcy pilnowali i nie dopuszczali, żeby zasnęli. Od pól niósł się zapach wysuszonego zboża, który mieszał się z wonią ziół i polnych kwiatów.

Wreszcie anemiczny krążek słońca wylazł już na nowokorczyński Rynek, brązowiał teraz na południowo-wschodniej stronie nieba, rozjaśniał się, rozmigotał ciepłymi blaskami.

Żandarmi spostrzegli przygotowania do pacyfikacji budynku, natychmiast zabezpieczyli wszystkie okna workami z piaskiem, a przez szczeliny strzelnicze wystawili lufy karabinów.

W końcu został wydany, oczekiwany rozkaz szturmu budynku żandarmerii.

Rozległy się strzały broni będącej na wyposażeniu oddziału AK. Rozległa się potężna kanonada, ostra i gwałtowna.

W górze z wielkim szumem raz po raz przelatywały pociski, a po chwili jeden po drugim następowały wybuchy. Domy odbijały i roznosiły echo, przez co ta strzelanina wydawała się jeszcze straszniejsza.

Zabarykadowani w murowanym budynku, wyposażeni w dobre uzbrojenie i dostatek amunicji Niemcy odpowiadali ogniem. Przekonani, iż otrzymają odsiecz żandarmerii z sąsiednich miast, lekceważyli oblężenie. Pierwsze ataki żołnierzy AK były nieskuteczne. Dopiero po nadejściu wyposażonego w angielski granatnik piat silnego oddziału ze Strożysk pod dowództwem Jana Pszczoły „Janczar” oddano cztery strzały, które co prawda nie zburzyły murów, ale je mocno uszkodziły. Dopiero umieszczony w murze plastyczny materiał wybuchowy, po zdetonowaniu, wyrwał narożnik budynku. Był to zwyczajny woreczek z brezentu wypełniony plastelinopodobną miękką, szarą masą, z której wisiała tasiemka. Wystarczyło tylko szarpnąć tasiemkę… i kryj się kto w Boga wierzy. Wybuchający plastyk raził nie odłamkami, a podmuchem powietrza o tak strasznej sile, iż w promieniu kilku metrów obdzierał drzewa z kory. Po tym wybuchu żandarmi przenieśli się na drugą stronę budynku, dalej prowadząc ogień. Oblężeni drwili sobie z atakujących wyzywając ich od bandytów.

Zbliżało się południe. Żołnierze AK byli zmęczeni i głodni. Na posiłek zaprosił ich właściciel apteki Karol Schultz, który wystawił i zapełnił jedzeniem stoły na swoim podwórzu. Aptekarz był Niemcem zamieszkałym od wielu lat w Polsce, której pozostał wierny aż do śmierci. Aresztowany przez gestapo, po bestialskich przesłuchaniach został rozstrzelany w Lesie Wełeckim za to, iż nie powiadomił Niemców o przygotowaniach do ataku na posterunek. Mimo nieufności pewnej części polskiego społeczeństwa, które uważało Schultza za volksdeutscha ( we wrześniu 1939 roku zdemolowano mu aptekę), współdziałał on z polskim ruchem oporu, dostarczając partyzantom lekarstw i opatrunków.

Po południu przez cały czas nie było widoków na rychłe zdobycie budynku żandarmerii, sytuacja stawała się niepokojąca. Nad Nowym Korczynem pojawił się samolot, który długo krążył nad miastem. Samolot zniżył lot nad Wisłą i ostrzałem karabinu maszynowego zabił ojca z dzieckiem, siedzących nad rzeką. Jednocześnie łącznicy zameldowali, iż w kierunku Nowego Korczyna zbliża się oddział niemieckiego wojska.

Amunicja atakujących zaczęła się powoli wyczerpywać. „Solny” wysłał łącznika do Cieplińskiego „Blondyn” w Pawłowie z żądaniem posiłków w ludziach, broni i amunicji. niedługo na Rynek w Nowym Korczynie dostarczono furmankę pełną broni i amunicji.

Wieczorem „Solny” postanowił wznowić i nasilić natarcie. Podczas gdy oddział „Janczara” prowadził silny ogień na posterunek, od strony Nidy działała siedmioosobowa grupa z oddziału „Kaczmarka” „Michała” w składzie: „Michał”, kapral Edmund Wieprzowski, sierżant NN z Pawłowa, Stanisław Konopka, Mitera z Nowego Korczyna, Mieczysław Tarapata z Uciskowa i Jan Grochowski z Ostrowiec.

Chwilową ciszę przerwał nagle dźwięczny terkot kaemu, jedna seria, druga, potem sucho pojedynczym ogniem, jak dzięcioł stukał pistolet maszynowy „empi” i grzmoty kilku granatów targają rynkiem. Od czasu do czasu Rynek oświetlały błyskawice. Słychać było łomotanie wybuchów, krótkich jak szczeknięcie psa i co jakiś czas potężnych niczym uderzenie pioruna.

Niemcy nie byli dłużni, bronili się zaciekle. Na propozycje rozmów, odpowiedzieli dowódcy „Solnemu”, iż z bandytami nie mają zamiaru pertraktować.

W tej sytuacji do akcji wszedł przybyły oddział AK z pobliskiej wsi – Kocina. Oddział był doskonale wyszkolony, miał zawodowych oficerów z armii przedwrześniowej i był wyjątkowo dobrze wyposażony w różnego rodzaju broń ze zrzutów. Dowódca oddziału Cieloch zaakceptował propozycję „Solnego” – podpalenia z wieży kościoła klasztornego budynku żandarmerii benzyną, przy pomocy sikawki strażackiej i miotacza ognia. Z wieży kościelnej można było przez drogę dosięgnąć oblężony budynek strumieniem benzyny. Budynek polany benzyną i podpalony miotaczem ognia w mgnieniu oka stanął w płomieniach.

Równocześnie silnym ogniem karabinów maszynowych ze wszystkich stron budynku ostrzeliwano okna, aby powstrzymać ogień żandarmów i osłonić podejście partyzantów do ściany budynku z drabiną. Po drabinie jeden z żołnierzy wspiął się na dach z wiązką granatów i wrzucił je do kominów. Zaterkotały karabiny, pociski posypały się po ścianach i oknach budynku. Wokół coraz gęściej zaczęło błyskać, coraz większy był łomot, jakby kto tłukł kijem w blaszany kocioł.

Ogień stopniowo pochłaniał budynek, zbliżała się noc, pomoc dla żandarmerii nie nadchodziła, choćby samolot znikł za horyzontem.

Partyzanci podpalili bramę i rozerwali ją bosakami. Po opanowaniu pierwszej bramy opanowano drugą. Niemcy bronili się nadal, rzucając granaty. W wyniku eksplozji Mitera stracił nogę ( zmarł w szpitalu), sierżant NN palce u ręki, kapral Wieprzowski został ranny w prawą nogę, a Michał Lasak „Michał”, „Kaczmarek” w kolano.

„Michał” raz jeszcze wezwał Niemców do poddania się, grożąc, iż wszyscy wyginą. Tym razem wezwanie odniosło skutek. Pierwszy wyszedł granatowy policjant, za nim z bronią zastępca komendanta – Radke, a następnie inni już bez broni. Razem 12 żandarmów i 8 policjantów. Gawęda i Radke, najwięksi zbrodniarze na całą okolicę,

zostali rozstrzelani na miejscu. Rozstrzelaniu pozostałych sprzeciwili się podporucznik Zbigniew Karaś „Krąż” i Jan Stryszewski „Solny”, odsyłając ich do dyspozycji komendy obwodu w lesie Ksańskim, gdzie z wyroku wojskowego sądu doraźnego podzielili los dwu pierwszych.

Mieszkańcy Nowego Korczyna z wielką obawą i niecierpliwością czekali na wynik oblężenia budynku żandarmerii. Pod wieczór niespokojni powychodzili z domów i śledzili z dala rezultat walk. Kiedy pokazały się białe płachty w oknach budynku i żandarmi zaczęli wychodzić z budynku, w tłumie zabrzmiał jeden wielki krzyk radości. Tłum rzucił się w kierunku żandarmerii, aby z bliska oglądać koniec tych, którzy bezprawnie i bezkarnie terroryzowali mieszkańców przez pięć lat. Zdawano jednak sobie sprawę, iż euforia ta może być krótko trwała, bo Niemcy wciąż okupowali tę część Polski i mogli jeszcze wziąć odwet.

Niemcy zjawili się w Nowym Korczynie następnego dnia. Żadnej zbiorowej represji nie zastosowali.

Читать всю статью