W niedzielę 8 czerwca minął pierwszy miesiąc pontyfikatu Leona XIV. Papież Prevost na przestrzeni kilku tygodni pokazał, iż chce uleczyć Kościół po burzliwym czasie rządów papieża Franciszka. Nie wystarczy to jednak do zabliźnienia najgłębszych ran na doczesnym ciele Kościoła. Te zadał mu bynajmniej nie papa Bergoglio, ale głęboka rewolucja trwająca od kilku dekad, symbolicznie rozpoczęta po II Soborze Watykańskim. Nie widać oznak wskazujących na to, by Leon chciał się z nią poważnie zmierzyć.
Wielkie poruszenie ogarnęło katolików na całym świecie, kiedy do mediów trafiła treść homilii wygłoszonej przez Leona XIV do kardynałów 9 maja, dzień po wyborze na papieża. Jej treść była niezwykle chrystocentryczna. Nowy papież przywołał piękne słowa św. Ignacego z Antiochii o męczeństwie jako najświetniejszym akcie wierności wobec Pana. Zrodziło to nadzieję na pontyfikat w każdym calu przeniknięty miłością do Zbawiciela.
Późniejsze wystąpienia, choć często głębokie i pobożne, siłą wyrazu nie dorównywały już temu pierwszemu. Symptomatyczna była homilia inauguracyjna z 18 maja. Nie została już przyjęta z tak dużym entuzjazmem jak ta wygłoszona dla kardynałów, a w kolejnych dniach i tygodniach kilka się zmieniło. Leon XIV ma swój własny styl: nie jest to dość swobodna, niekiedy choćby nieco bombastyczna retoryka Franciszka; nie jest to również adekwatne Benedyktowi XVI „drążenie” w Słowie Bożym. Papież Prevost buduje na cytatach z Pisma Świętego, Ojców Kościoła jak i swoich poprzedników, by wydobyć z nich bardzo konkretne odniesienia do problemów duszpasterskich i społecznych, na które chce zwrócić uwagę. To styl prosty, pozbawiony szczególnych ozdobników, ale zarazem rzetelny. Nie porywa, ale nie można mu też niczego zarzucić.
Głównym zadaniem biskupa Rzymu nie jest przecież doprowadzanie tłumów na Placu św. Piotra do stanu egzaltowanego amoku religijnego. Misją następcy św. Piotra jest rządzić i umacniać braci we wierze, ale nie wzbudzać gorączkowe emocje. Pod kątem wypełniania tej adekwatnej misji historia ocenia papieży. Co można powiedzieć w tej sprawie po pierwszym miesiącu pontyfikatu Leona? Moim zdaniem wolno mówić o normalizacji – w dwóch perspektywach.
Dwie normalizacje
Normalizacja Leona XIV ma przede wszystkim wymiar instytucjonalny. Nowy papież chce rzeczywiście być tym, kim jest – to znaczy biskupem Rzymu i najwyższym pasterzem całego Kościoła. Nie odrzuca symbolicznych tradycji, dlatego ubiera się, zachowuje i mówi jak papież. Co więcej, stara się też zbudować zwykłe relacje z kardynałami i Kurią Rzymską. Purpuratom obiecał, iż będzie się z nimi regularnie konsultować, przywracając Kolegium Kardynalskiemu funkcję, którą ono z natury posiada, to znaczy funkcję doradczą wobec papieża.
Wobec Kurii Rzymskiej wyraża głęboki szacunek. W przemówieniu wygłoszonym w sobotę 24 maja podkreślał, iż kurialiści stanowią prawdziwy deep state Watykanu, bo podczas gdy papieże się zmieniają, kuria – trwa, przechowując zdrowo rozumianą „pamięć” instytucjonalną Kościoła. Podobnie zachował się podczas spotkania 5 czerwca z pracownikami Sekretariatu Stanu, deklarując chęć pełnej współpracy z najważniejszym przecież urzędem kurialnym. To wszystko nie powinno nas tak adekwatnie w ogóle dziwić; zwracamy jednak uwagę na te oczywistości, bo po trudnym pontyfikacie Franciszka oczywistościami być przestały. Sądzę jednak, iż z perspektywy historii tak ujęta normalizacja papiestwa pójdzie w zapomnienie; to raczej okres 13 marca 2013 – 21 kwietnia 2025 przejdzie do historii jako czas wielkiego chaosu. Leona XIV będziemy postrzegać tak, jak każdego innego z papieży po II wojnie światowej.
Kluczowy jest zatem inny obszar normalizacji – ten, który dotyczy doktryny i moralności. Tu stoimy wciąż przed wielkim pytaniem: czy normalizacja za Leona XIV będzie polegać na przywracaniu katolickiemu nauczaniu jego jasności, co musiałoby się wiązać z napiętnowaniem błędów? A może będzie raczej oznaczać akceptację status quo, czyli przyjęcie całego zbioru Magisterium Kościoła tak, jak Leon go otrzymał – ze wszystkimi elementami wprowadzonymi czy uwypuklonymi przez Franciszka? Tu dwie konkretne sytuacje, które mogą wskazywać na kurs, jaki chce przyjąć papież Prevost.
W bioetyce bez zmian?
Szerokim echem odbiły się decyzje, jakie Leon XIV podjął wobec dwóch kluczowych instytucji watykańskich zajmujących się bioetyką i moralnością. Chodzi o Papieski Instytut Jana Pawła II dla Studiów nad Małżeństwem i Rodziną oraz o Papieską Akademię Życia. Obie zostały „osierocone” przez abp. Vincenzo Paglię, ich faktycznego kierownika od 2016 roku, który 20 kwietnia skończył 80 lat i przeszedł na emeryturę.
Vincenzo Paglia firmował swoją osobą zmianę, której oczekiwał wobec obu instytucji Franciszek. Odszedł od skupienia się na obronie życia ludzkiego od poczęcia aż do śmierci w kształcie, który tej obronie nadawał św. Jan Paweł II. Instytut oraz Akademia stały się po 2016 roku raczej przestrzeniami szeroko pojętego dialogu ze światem nowoczesnym, a podejmując tematy antykoncepcji, in vitro, eutanazji czy aborcji robiły to nowym językiem i bez wcześniejszego ducha kategorycznej pryncypialności.
W niektórych przypadkach – dotyczy to przede wszystkim antykoncepcji, ale po części również in vitro oraz eutanazji – obie instytucje zaczęły proponować zmianę katolickiego nauczania, tak, by uwzględniło ono współczesną wrażliwość człowieka i jego rozumienie wolności (antykoncepcja) oraz formalno-prawne uwarunkowania współczesnych społeczeństw demokratycznych (in vitro, eutanazja). Ten kierunek był przedmiotem ostrej krytyki środowisk konserwatywnych, które uważały go niekiedy wprost za zdradę. Leon XIV nie zdecydował się jednak na jego zmianę.
Na czele Papieskiej Akademii Życia postawił ks. Renzo Pegoraro, dotąd głównego współpracownika abp. Vincenzo Paglii, znanego z dialogowo-koncyliacyjnego podejścia wobec nowoczesności. Instytut Jana Pawła II poddał z kolei kontroli wikariusza generalnego Rzymu kardynała Baldassare Reiny, który przedłużył kadencję dotychczasowego przewodniczącego jednostki. Trudno ocenić, czy Leon XIV podjął te decyzje naprawdę samodzielnie. Być może plan zmian kadrowych w Akademii oraz Instytucie został już przygotowany znacznie wcześniej, jeszcze za Franciszka, a Leon nie uznał za stosowne rozpoczynać u progu pontyfikatu batalii o nadanie tym instytucjom nowego kształtu, dlatego zgodził się po prostu z tym, co zostało mu przedłożone.
Rządy świeckich i zakonnic
Nieco podobnie wygląda sprawa z Dykasterią ds. Instytutów Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego, zwana popularnie Dykasterią ds. Zakonów. Papież Franciszek wprowadził na czoło tego urzędu siostrę zakonną, Simonę Brambillę. Decyzja wywołała swego czasu duży szok, nie tylko dlatego, iż szefową została kobieta, ale dlatego, iż jako taka – to osoba bez święceń kapłańskich. Tymczasem tradycyjnie władzę w urzędach Kurii Rzymskiej wiązano z posiadaniem święceń, uznając, iż bez nich nie byłoby do sprawowania tej władzy podstaw. Franciszek nie działał w prawnej próżni, bo wcześniej – w czerwcu 2022 roku – sam wprowadził nową konstytucję apostolską „Praedicate Evangelium”, która zreformowała Kurię Rzymską, również w aspekcie otwarcia urzędów kierowniczych dla osób bez święceń.
Papież Leon XIV nie mógł oczywiście w ciągu pierwszego miesiąca podjąć żadnych decyzji, które wpływałyby w istotny sposób na tak istotną i złożoną kwestię. Póki co zdecydował się jednak kontynuować kierunek przyjęty przez Franciszka, bo siostrze Brambilli dodał jeszcze inną zakonnicę w roli sekretarza Dykasterii, s. Tizianę Merletti. W ten sposób w Dykasterii ds. Zakonów osiągnięto de facto rządy zakonnic – tym więcej, iż zakonnica, s. Carmen Ros Nortes, jest też wśród kilku podsekretarzy w urzędzie. Oczywiście, ponownie trzeba rozważyć scenariusz, w którym Leon tylko zatwierdziłby wcześniejsze zakulisowe rozstrzygnięcia.
Kontynuacja, czyli „posoborowie” jako kanon
Tak czy inaczej, istnieje dziś niemałe ryzyko normalizacji chaosu. Pontyfikat papieża Franciszka był pod wieloma względami szczytowym osiągnięciem tak zwanego posoborowia, iż użyję tego pejoratywnego określenia, które w narracji konserwatywnej opisuje niekiedy okres po 1965 roku. Rozmywanie podmiotowości władzy, niepoważny ekumenizm, pochopny dialog międzyreligijny, brak konsekwencji wobec herezji, błędne koncepcje przedostające się do samego Magisterium, wreszcie synodalna zgoda na to, by każdy robił, co mu się podoba – to wszystko były cechy charakterystyczne rządów Franciszka, ale wynikające bynajmniej nie tylko z jego osobowości czy wizji duszpasterskiej, ale także ze stanu, w jakim zastał 13 marca 2013 roku Kościół katolicki.
Po długim i pełnym ewangelizacyjnego zapału pontyfikacie św. Jana Pawła II przyszedł czas na decyzje, co zrobić dalej z dziedzictwem lat 1965 – 2005. Benedykt XVI próbował naprawiać różne patologie wynikające ze skrajnych interpretacji Vaticanum II. Rządził jednak relatywnie krótko i dość nieśmiało, w efekcie – kilka osiągnął. Franciszek poszedł na całość, akceptując wiele koncepcji rozwijanych zwłaszcza przez niemieckojęzycznych teologów posoborowych. Rządził dwanaście lat – i rządził mocno, podejmując wiele bardzo konkretnych, poważnych decyzji, w dużym kontraście do Benedykta XVI.
Dlatego o ile Leon XIV będzie po prostu „papieżem kontynuacji”, posoborowa rewolucja zostanie ugruntowana w sposób zupełnie ostateczny. Papież Prevost ma niespełna 70 lat. Może kierować Kościołem choćby przez dwie dekady. o ile niczego nie zmieni, u końca jego pontyfikatu II Sobór Watykański będzie uświęconym, kanonicznym soborem znanym katolikom z pobożnych książek, a ekstrawagancki dialog międzyreligijny czy liberalna moralność – jedną z od dawna dostępnych opcji w ramach szerokiego, nowoczesnego katolickiego światopoglądu.
Wahadło odbije czy stanie w miejscu?
Po Franciszku Kościół katolicki jest tak rozchwiany, iż dość łatwo byłoby wykorzystać często dziś emocję by odbić „wahadło” w drugą stronę i podjąć intuicje Benedykta XVI, naprowadzając Kościół na drogę pojednania z własną Tradycją. o ile Leon tego nie zrobi, nie zrobi tego już nikt. Wówczas niezdrowe dziedzictwo posoborowia stanie się nieusuwalnym elementem katolickiej historii. Kościół oczywiście to przetrwa, tak jak przetrwał już wiele innych kryzysów. Szkoda byłoby jednak nie wykorzystać wielkiej okazji do wewnętrznego uleczenia.
Póki co Leon XIV skupia się przede wszystkim na kwestiach pokoju i dyplomacji, tak, jak zapowiedział w pierwszym wystąpieniu na balkonie Bazyliki św. Piotra. Na stole przed papieżem leżą tymczasem – w przenośnym sensie – grube teczki z takimi napisami jak: „Wojna liturgiczna”, „Rewolucja bioetyczna”, „Kryzys Amoris laetitia”, „Błogosławienie par LGBT” czy „Niemiecka synodalność dla Kościoła”. Papież może te teczki otworzyć i rozwiązać sporne kwestie. Może je także odłożyć na półkę, mówiąc: „trudno, stało się; a my skupiajmy się na światowym pokoju”.
Paweł Chmielewski
„Leon XIV. Nowy Papież”, Paweł Chmielewski, Wydawnictwo Esprit