Неразрешимая проблема границы — 5 тезисов

pawelkasprzak.pl 2 месяцы назад

Problem jest trudny niesłychanie, a pozytywnych scenariuszy nie widać, choć przecież skala tego problemu akurat na białoruskim pograniczu jest groteskowo mała. To wciąż jest coś jak zadyma kiboli po meczu, gdzie w ruch idą nie tylko kamienie, konary i choćby noże, ale kastety, pały bejsbolowe i maczety, a „agresywne grupy” są zdecydowanie liczniejsze. Wokół stadionów nie ma wojska, zasieków i stref buforowych. Są oddziały prewencji policji, których funkcjonariusze, owszem, odnoszą obrażenia w starciach. Policja jest skuteczna bez ofiar śmiertelnych i bez wywoływania fal społecznej histerii. Ostatnią taką falę wokół kiboli wywołał zresztą poprzedni rząd PO/PSL z pamiętnym i kompletnie niespełnionym „idziemy po was” ówczesnego ministra, dziś już europosła. Problem nie jest poważny sam w sobie.

A jednak rzeczywiście wydaje się nie do rozwiązania. jeżeli coś uniemożliwia rozwiązanie „problemu migracji”, to chodzi o mechanizmy polityki, a nie o fizyczne niemożności i polski przykład to pokazuje – tyleż dobitnie, co groteskowo. Właśnie z powodu skali.

1. Zapora i push-backi są przeciwskuteczne, niezależnie od tego, co sądzimy o „nachodźcach” i jak chcielibyśmy z nimi postępować.

Z przekraczającymi granicę ludźmi możemy chcieć zrobić cokolwiek – wypchnąć ich za granicę, „odstraszyć”, wysłać na Madagaskar albo ich wszystkich zastrzelić, a zwłoki sprzedać w częściach na rynku organów, możemy ich wreszcie (czego już w Polsce nie chce niemal nikt) zgodnie z prawem i elementarnym humanitaryzmem zatrzymać w ośrodkach, zweryfikować ich tożsamość, ewentualnie przyjąć wnioski azylowe i je rozpatrzyć (choćby odmownie). Jakkolwiek określić cel operacji na granicy – podstawowe elementy jej strategii nie służą i nie mogą służyć jego realizacji.

Zapora

Jest jednym z elementów tej strategii. Miała uszczelnić granicę. Jest dziurawa jak sito. Dowodów i danych ilościowych dostarczają nam w tej sprawie np. Niemcy, którzy miesiąc w miesiąc ujawniają czasem dobrze ponad tysiąc osób, które trafiły tam przez białorusko-polski szlak. Dodać należy, iż Niemcy bez zamykania żadnych zamkniętych stref, bez stawiania zasieków i zapór, bez angażowania armii i bez histerii zagrożenia potrafią ujawnić więcej przypadków migracji niż my, którzy zafundowaliśmy sobie wojnę w głowach i w lasach. Sam nie widzę powodu, dla którego sprawnie działające, duże państwo miałoby ustawiać aż takie fortyfikacje z powodu „szturmu” kilku tysięcy ludzi – ale niech będzie – powiedzmy, iż zapora jest rzeczywiście potrzebna.

Stoi na polskim terytorium, jednak praktycznie na linii granicy. Oddaje to kontrolę nad wschodnią, a więc newralgiczną stroną zapory wprost w białoruskie ręce. Do zapory swobodnie dochodzą wrodzy nam białoruscy pogranicznicy oraz OMON-owcy, prowadząc ludzi i np. ekipy z lewarkami rozginające pręty ogrodzenia. Polscy funkcjonariusze nie mają fizycznie jak działać po wschodniej stronie zapory, by zapobiegać jej metodycznemu niszczeniu. Stojąc po zachodniej stronie płotu są kompletnie bezradni. Najdrastyczniej pokazała to tragiczna sytuacja z zabitym polskim żołnierzem. Zabójca odwrócił się na pięcie i spokojnie odszedł, a polscy żołnierze mogli tylko stać i patrzeć. Niemożliwe były jakiekolwiek ich działania – choćby strzały ostrzegawcze, bo musiałyby paść na białoruską stronę. W ten właśnie i niestety tylko w ten sposób, działa tak ustawiona zapora. Nie chroni granicy przed jej przekroczeniami, a tylko utrudnia działania służb, narażając przy tym ich funkcjonariuszy.

Ustawiona choćby 200 m w głąb polskiego terytorium, wyposażona w przejścia i przejazdy umożliwiające działania służb po wschodniej stronie, zapora przez cały czas – ale nieporównanie skuteczniej niż dotąd – spowalniałaby ruch ludzi przekraczających granicę, umożliwiając zatrzymanie ich wszystkich bez większego trudu. Ci ludzie bezwzględnie powinni być zatrzymywani, skoro granicę przekraczają, naruszając polskie przepisy, a przy tym mogą być (i rzeczywiście bywają) niebezpieczni. Również strzały (nie tylko ostrzegawcze) byłyby możliwe. Odstawienie do granicy także – choć to rozwiązanie jest najmniej sensowne ze wszystkich, odbyłoby się przynajmniej po ustaleniu tożsamości.

Push-back

Miał być realizacją postulatu „nie wpuszczać” i jest podstawowym elementem „polskiej strategii”. Nie chcę z tym postulatem dyskutować. Jak się zdaje, ogromna większość Polaków nie chce dziś wpuszczać tu nikogo i jakiegokolwiek wpuszczania się boi. Cóż – już tu o tym była mowa – ci ludzie jednak docierają np. do Niemiec. Nie – to nie są ci, których wpuszczono i którzy „urwali się” z ośrodków w trakcie rozpatrywania ich wniosków. To głównie ci, którzy przeszli przez zaporę i zdołali ujść straży. Ktoś ich być może przemycił. Nie wiemy tego, ale byłoby to tym groźniejsze, bo przemytnicy ludzi miewają na ogół raczej nie klientów, a zniewolone przez siebie ofiary. Wypychając człowieka za białoruską granicę, najczęściej robimy to choćby bez pytania o tożsamość i kraj pochodzenia, nigdy natomiast nie weryfikujemy tych danych w żaden sposób. Podobnie jak płot, również tych ludzi oddajemy więc po prostu w białoruskie władanie, tracąc na własne życzenie kontrolę nad nimi i choćby nie wiedząc, kim są. W ten sam sposób traktujemy ludzi niegroźnych i niebezpiecznych – po równo. Mamy się „nie cackać”, to się nie cackamy. Jesteśmy więc twardzi i sondaże pokazują, iż cieszymy się z tego. Tyle, iż jesteśmy kompletnie nieskuteczni.

Wypychamy więc „nachodźców”, mając przede wszystkim niemal 100% pewności, iż oni powrócą i spróbują znowu. Niemal, bo powracają ci, którzy zdołali przeżyć push-backi i towarzyszące im tortury. Ci ludzie po prostu nie mają innego wyjścia. Jakiekolwiek były motywy ich ucieczki z kraju, w jakikolwiek sposób znaleźli się w Mińsku – pod polską granicą oni po prostu walczą o życie.

Straż Graniczna twierdzi, iż 80% migrantów to młodzi mężczyźni, często agresywni, w zwartych grupach, niezainteresowani ochroną międzynarodową w Polsce. Mam skłonność nie wierzyć danym SG, bo SG ma na sumieniu wiele zamęczonych na śmierć istnień. Ale to, o czym SG opowiada, wydaje mi się prawdopodobnym skutkiem rozwoju tej kompletnie niekontrolowanej sytuacji. Brutalność służb rodzi agresję. Zagrożenie wymusza łączenie się w grupy. Demonstrowana agresja jest w interesie wrogich nam służb Białorusi i Rosji. Więc bez oporów przyjmuję te dane, choć gołym okiem widać, iż to są szacunki kompletnie „na oko”. Aktywiści twierdzą wprawdzie, iż 70% spośród tysięcy ludzi, którzy przeszli przez ich ręce, zamierzało złożyć wnioski o ochronę, a udaje się je złożyć tylko w pojedynczych przypadkach, co zresztą i tak nie wyklucza push-backu. Ale oczywiście można założyć, iż część z tych 70% tylko udaje dobrą wolę i iż aktywiści też oceniają „na oko”. Wszystko ok. – z tym, że…

Jeśli dane SG są nieprawdziwe, to są zawyżone. Przyjmując je jednak za dobrą monetę, oznaczają one, iż pozostałe 20% to inni ludzie. Jacy? Ano – rodziny z dziećmi, kobietami, osobami starszymi. Nie – nie odwołuję się do etyki, prawa i humanitarnego zakazu traktowania w ten sposób cywilów, w tym dzieci i ich matek. Wiadomo – „jest wojna” i „gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą”. Jak, nie przymierzając, w Palestynie… Nie – wciąż patrzę wyłącznie z praktycznej perspektywy realizacji postulatu „nie wpuszczać”. Bo najskuteczniej „nie wpuszczani” są właśnie ludzie z owej 20% grupy.

Po drugie w związku z tym, jeżeli celem operacji Putina i Łukaszenki jest przemycić niebezpiecznych ludzi na teren UE, to sposoby istnieją od dawna i, jak należy sądzić, są wykorzystywane nadal. To cały, makabryczny, osobny rozdział. Tu powiedzmy tyle, iż prawdziwy przemyt potencjalnych „zielonych ludzików” oraz prawdziwy, wielkoskalowy handel ludźmi odbywa się w inny sposób niż leśnymi szlakami zielonej granicy. Dość wspomnieć, iż choćby ukraińska granica nadaje się do tego nieporównanie lepiej niż białoruska, iż do wykorzystania wciąż pozostają wjeżdżające z Białorusi TIR-y itd.

Po trzecie i najważniejsze wreszcie – przez cały czas zakładam tu przynajmniej roboczo, iż 80% „szturmujących granice” stanowią ludzie niebezpieczni, szkoleni w obozach Putina i Łukaszenki. Jak to jednak ilustruje przykład zabójcy żołnierza – odesłanie za granicę nie powoduje, iż zagrożenie znika. Raczej przeciwnie – staje się poważniejsze. Ten człowiek był na polskim terytorium już kilkakrotnie. Również w rękach polskich służb. Wypchnęliśmy go i dziś choćby nie wiemy, kim jest. Oddaliśmy go Łukaszence „do ponownego wykorzystania”. Wrócił i zabił. jeżeli te 80% to rzeczywiście ludzie niebezpieczni – tym bardziej powinni zostać zatrzymani. jeżeli push-backi działają, to wyłącznie na 20% słabszych i nie stwarzających żadnego zagrożenia. W pozostałych przypadkach są gwarancją braku naszej kontroli nad ludźmi potencjalnie niebezpiecznymi – oddajemy ich Łukaszence, jakbyśmy mówili: „baw się dalej, bracie, nam w to graj”.

„Odstraszanie”

Ale nie tylko o postulat „nie wpuszczać” chodzi w „push-backach”. Odstraszanie ma być równie istotną częścią strategii, mniej chętnie wspominaną publicznie, bo trzeba by było równie publicznie przyznać, iż świadomie postępujemy bezprawnie i niehumanitarnie. Że po prostu z premedytacją znęcamy się nad ludźmi, by dać przykład i wybić Afrykańczykom z głowy pomysł podróży przez Polskę. By zatem „wysuszyć źródła problemu”.

No, z tego punktu widzenia film Agnieszki Holland powinien się doczekać silnej promocji w Afryce i na Bliskim Wschodzie, a nie potępienia w Polsce. Należałoby jednak założyć wtedy, iż ktokolwiek np. w Somalii ma szansę obejrzeć ten film – albo którąś z konferencji prasowych Tuska. Jak w czasach PiS narzekaliśmy na brak aktywności polskich służb dyplomatycznych w „krajach pochodzenia”, tak dziś o tej aktywności słychać równie mało. jeżeli jednak koszmar na granicy odstrasza, to głównie rodziny z dziećmi, czyli te 20% wg „szacunków” SG. No dobra – każdy odstraszony jest przecież i tak dobry. Ale w jaki sposób dobry? Dla bezpieczeństwa polskiej granicy? Czy może dla efektu propagandowego w Polsce? Dla uspokojenia polskich dusz rozpalonych do białości najdzikszą ksenofobią i wprost żądających, byśmy z całą bezwzględnością tępili wszystkich „ciapatych”?

I co przy tej okazji znaczy np. teza, iż na miejsce jednego „wpuszczonego” pojawi się tysiąc następnych? Kto to jest, ten „wpuszczony”? Czy to ktoś spośród dziesiątek tysięcy, którzy przez te lata dotarli do Niemiec? Czy może ktoś zatrzymany przez polskie służby i umieszczony w ośrodku?

O co więc w tym wszystkim chodzi naprawdę? O pieniądze? W skrajnych przypadkach być może o nie również, ale to jest polityka… Wewnętrzna.

2. Motywem polityki „bezpieczeństwa granicy” jest nie „wojna hybrydowa”, a wyłącznie wojna polsko-polska. To główne źródło nierozwiązywalności problemu.

Istnieje w Polsce bardzo niewielka, kompletnie już marginalna grupa ludzi, do której sam należę i która uznaje wprawdzie, iż poprzednich rządów nie da się porównać z obecnymi oraz iż różnice widać także na granicy – ale która jest przekonana, iż tak jak należało być przeciwnikiem poprzedniej władzy z powodu bezprawia i licznych przykładów bezmyślnego okrucieństwa, tak z dokładnie tych samych bardzo zasadniczych powodów nie da się już być zwolennikiem władzy obecnej. Dla wielu momentem przełomowym była strefa buforowa i ostatnia inicjatywa dotycząca „strzelania bez ograniczeń”.

To bardzo trudna sytuacja – być może beznadziejna. O ile o rządach PiS dało się bowiem powiedzieć, iż każda inna władza możliwa do skonstruowania w istniejącym układzie realnych sił politycznych byłaby z pewnością lepsza, o tyle dziś da się powiedzieć z równą pewnością, iż każda wyobrażalna zmiana władzy byłaby zmianą na gorsze. Nie widać wyjścia z tego klinczu innego niż utopijne marzenia o całkowicie nowej polityce i wymianie wszystkich 560 obecnych parlamentarzystów.

Ten klincz powoduje paraliż aktywistów społecznych, ludzi mediów oraz w ostateczności – wyborców. Klincz istniał od dawna i obie partie – PiS i PO – chętnie zeń korzystały, wiedząc dobrze, iż cokolwiek zrobią, wyborcy pozostaną im wierni. Zawsze działało również zjawisko programowej konwergencji dwóch zwalczających się obozów, rywalizujących przecież o ten sam elektorat (lub choćby jego 5% część, która przesądzi o wyniku). Ale nigdy jeszcze ta konwergencja nie poszła aż tak spektakularnie daleko, nigdy nie poszły za nią tak wielkie emocje i nigdy wynikające stąd zagrożenie „porażką naszych” nie było aż tak wielkie.

Tej „realnej polityce” stale towarzyszą sondażowe i wyborcze rachuby. Politycy zdają się bez wyjątku i nie bez racji wierzyć, iż każde „ustępstwo” na rzecz podstawowych zasad prawa i fundamentalnych praw człowieka przyniesie reakcję i sukces skrajnej prawicy, co przecież rzeczywiście da się obserwować i w Polsce, i w Europie w postaci sukcesów Marine Le Pen, AfD i wielu innych środowisk skrajnej prawicy. jeżeli z cynicznie chłodnej analizy jawnie nieskutecznej strategii „obrony granic” wynika, iż chodzi tu o czysty PR i iż o nic innego po prostu chodzić nie może, nie oznacza to wcale, iż uzdrowienie sytuacji nastąpi, kiedy się ten PR porzuci. Nie nastąpi. Z w wielu bardzo różnych powodów. Rzeczywiście porzucenie zabójczego PR-u ma wszystkie szanse spowodować przegraną. I naprawdę – ktokolwiek będzie rządził, będzie poddany tej samej presji. Nie „presji migracyjnej” ale presji żywiołu krzyczącego o zdradzie i o najeździe „ciapatych”. Każda władza musi w tej sprawie zachowywać się tak samo. Może i istniały szanse. Ale „nasza władza” wypuściła dżina z butelki. Już jest pozamiatane.

Obowiązująca dziś i wciąż demonstrowana polityczna odpowiedź liberałów na populizm i również na migrację polega więc na deptaniu praw człowieka z ostentacją choćby większą niż czynili to i są skłonni czynić populiści. Zmiana polityki wobec migrantów w żadną cywilizowaną lub po prostu racjonalną stronę nie wydaje się możliwa nie z powodów zewnętrznych ani dla jakichś obiektywnych przyczyn, ale wyłącznie (lub przynajmniej głównie) z przyczyn politycznie wewnętrznych. To z tym trzeba się mierzyć. W Polsce, w której problemy z migracją istnieją wyłącznie w sferze histerycznej wyobraźni – kiedy np. widzimy komunikaty „zaczęło się” i „to oni będą gwałcić nasze kobiety” na widok zdjęcia kilku czarnoskórych mężczyzn spokojnie czekających na wiejskim przystanku autobusowym na spotkanie ze Strażą Graniczną, którą sami zawiadomili o swojej tam obecności. Oraz w innych krajach Europy, gdzie problemy z migracją są rzeczywiste i bardzo często zawinione.

Rzeczywiście wygląda to na mission impossible. Ale też stawką są zagrożenia jak z filmów katastroficznych. Nie na „inwazji ciapatych” to zagrożenie polega. Polega na tym, iż – czy Putin najedzie np. Polskę po ułatwiającym mu to zadanie zwycięstwie Trumpa w USA, czy tego nie zrobi – będziemy żyli w świecie urządzonym według putinowskich i trumpowskich reguł.

3. Społecznym faktem w Polsce jest już nie tylko przyzwolenie na zło, bezprawie – ale również na autorytaryzm. To pełna totalitarna gotowość. Nie zdarzyło się dotąd w historii, by z takiej gotowości nikt nie skorzystał skutecznie.

IBRiS zmierzył dla Rzeczpospolitej zgodę na rozszerzenie prawa do strzelania „w obronie granic”. Pytanie było tak niejasne, jak cytowany w nim zapis proponowanej ustawy. Nie wiadomo było zatem dobrze, na jakie to dziś zakazane przypadki użycia broni mamy od dzisiaj przyzwolić. Należy jednak przypuszczać, iż 86% z nas uznaje, iż jakieś (dla części respondentów prawdopodobnie wszystkie) krępujące bariery należy bezzwłocznie usunąć. jeżeli da się w ogóle rozważać, co w Polsce jest nieszczęściem największym, gdy na granicy cierpią okrutnie i umierają niewinni ludzie, gdy krążą wciąż nowe filmy jak ten niedawny z nieprzytomną dziewczyną wyciągniętą ze szpitala i przerzuconą przez płot – to tym największym nieszczęściem jest właśnie ten wynik sondażu. Oznacza on zgodę za zło miażdżącej większości z nas i deklarację poparcia każdego reżimu oraz wszystkich jego uczynków, byleby reżim był „nasz”. To stan pełnej gotowości nie tylko autorytarnej – również totalitarnej. Jak zawsze w historii tak i tym razem objawia się ta gotowość w sytuacji sztucznie kreowanego lub rzeczywistego zagrożenia. Jak zwykle w historii, tak i tym razem towarzyszą tej gotowości rozmaite psychiatryczne wręcz zjawiska – wypieranie faktów, kompensacyjne racjonalizowanie własnych zaprzeczeń logiki oraz zaprzeczeń wartości.

Wśród ludzi jeszcze niedawno z determinacją stawiających na Tuska, szczerze go podziwiających i wręcz w nim zakochanych, psychologia tworzy sytuację niemożliwą do przełamania. Nie da się uwierzyć, iż nasz idol zachowuje się i być może myśli dokładnie tak, jak ci znienawidzeni, których on właśnie zdołał pokonać zgodnie z wszystkimi nadziejami, które w nim pokładaliśmy. Zrobimy więc wszystko, by zaprzeczyć faktom i kochać go nadal, niezależnie, co będzie wyprawiał.

Porządnych badań przez cały czas nie ma, ale należy sądzić, iż większość Polaków uważa grupę migrantów przekraczających białoruską granicę za zagrożenie dla Polski i Unii, niezależnie od informacji o skali tego, co tam się naprawdę dzieje. Jesteśmy już niemal wszyscy przekonani, iż w interesie Polski i Europy jest powstrzymać napór migracyjny za wszelką cenę. Polacy są również pewni, iż „na miejsce jednego wpuszczonego zjawi się tysiąc kolejnych”; iż albo push-back, albo wpuścimy wszystkich; iż trwa wojna, więc oceny etyczne należy w tej sytuacji wyłączyć. Że konwencje genewskie i inne normy są nieadekwatne zarówno wobec skali zjawiska, jak i nieznanych dawniej metod „wojny hybrydowej” i nie należy się nimi przejmować.

Razem z normami etycznymi na śmietnik idą wobec tego fundamentalne normy prawne – jak ta, by również jeńców wojennych traktować humanitarnie albo ta, która wymaga, by zgoda na użycie wojska uzbrojonego i korzystającego z broni przeciw cywilom na terenie kraju następowała w trybie określonym w polskiej konstytucji, a nie „na rozkaz” lub w trybie rozporządzenia. Na śmietnik wyrzuca to wszystko nie tylko statystyczny Kowalski, ale np. również Adam Bodnar – ten sam niezłomny Rzecznik Praw Obywatelskich, któremu ze łzami wzruszenia wręczałem statuetkę „Stającym w imię zasad”.

Rozmontowane przez PiS państwo traci więc ostatnią społeczną bazę poparcia, jaką wydawali się dotąd wyborcy partii demokratycznych. Do największej i najbardziej dramatycznej zmiany poglądów doszło ostatnio właśnie wśród nich. Popieramy „naszych”, poparcie dla zasad wyparowało.

Zmianę tak gwałtowną można traktować jako powierzchowną i w związku z tym łatwo odwracalną, jednak pokładanie nadziei w wodzu, a nie w politycznej lub ustrojowej alternatywie charakteryzowało nas od dawna – zwłaszcza po demokratycznej stronie. Korzenie autorytarnej gotowości są głębokie i tkwią w nas od bardzo dawna. Dziś okazało się zaledwie, iż to jest również gotowość totalitarna. Niemal niemożliwością wydaje się więc odwrócenie tego zjawiska.

Trudno też wyobrazić sobie dziś zarówno siły gotowe i zdolne podjąć się zadania zmiany, jak i okazję, by to rzeczywiście zrobić. Wśród polityków wysokiej rangi, ostatnią, która czegoś takiego spróbowała (skutecznie zresztą) dokonać, była Maria Kaczyńska publicznie klęcząca przed uchodźczynią z Czeczenii, która na skutek podobnej polityki straciła dzieci w lasach polskiego pogranicza. Doszło wtedy do odwrócenia nastrojów – ale niczego podobnego nigdy potem w Polsce już nie oglądaliśmy.

4. Rzeczywiste cele „hybrydowej wojny” Putina i Łukaszenki są inne niż przemyt ludzi czy atak na szczelność granic. Te inne cele Putin z Łukaszenką już osiągnęli.

Ataku wojsk rakietowych, pancernych i lotnictwa nie przygotowuje się na zielonej granicy. To oczywista bzdura. „Zielone ludziki” bywają pomocne, ale nie w ten sposób ich się przemyca. To nie granica jest celem hybrydowego ataku. To państwo i jego postawy. Ten atak się powiódł.

Hybrydowy atak ma siać panikę. I zasiał. Ma siać chaos i niepewność. Zarówno w społeczeństwach, jak w służbach państw. Zasiał również.

Obecna polska polityka ma być może jeden racjonalny sens. Być może pokazuje Putinowi, iż na tej sytuacji korzystają niekoniecznie ulubione przezeń partie skrajnej prawicy, iż mogą na niej skorzystać również znienawidzeni centrowi liberałowie. No, być może. O tym się jeszcze przyjdzie przekonać. W najmniejszym stopniu nie jestem spokojny o wynik.

Jak w każdej polityce, również Putinowi i Łukaszence chodzi także o cele wewnętrzne. To staje się jasne, kiedy się obejrzy filmy z granicy nagrane na Wschodzie i ze Wschodu rozpowszechniane. Pokazują one – ku zadowoleniu wschodnich satrapów – jak w rzeczywistości prawa człowieka traktują obłudne zachodnie demokracje. Niestety te filmy nie są kłamstwem.

5. Należy zawiesić etyczne wartościowanie, mówić o konkretach i skutkach praktycznych.

Wybór między „bezpieczeństwem granic” a poszanowaniem ludzkiego życia i godności jest nie z mojego świata. Ale w moim świecie poszanowanie innych poglądów, innych wyborów i innych emocji – choćby kompletnie fałszywych – jest również elementem etycznego centrum polityki. W ten sposób, będąc idealistycznym obrońcą praw człowieka, bronię również praw wrogów tych praw. I nie mam z tym kłopotu.

Nie wszystkie histerie skrajnej prawicy są zresztą puste. W stosunku do całości polityki „multi-kulti”, którą prawica wyśmiewa, liberalni demokraci wpadli w sidła własnej polityki bezmyślnych zaniedbań i tabu politycznej poprawności, którą rzeczywiście narzucali. Słynne strefy „no go” potrafią istnieć naprawdę, istnieje wiele podobnych problemów. Każdy z nich rozważony spokojnie wskazałby adekwatne rekomendacje, podobnie jak spokojna, logiczna analiza faktycznych skutków zapory i push-backów. Ale żadnej takiej rozmowy nie było – nie od wczoraj, kiedy pojawiło się zagrożenie populizmem i paliwem, jakiego dostarczają mu rzekome hordy. Rzeczowej rozmowy nie było nigdy. Liberałowie nie są do niej przygotowani, przywykli kończyć sprawę okrzykiem „rasista!” i dziś w całej rozciągłości demonstrują bezradność, kiedy sami mają „jebać ciapatych”, bo tak im to sugerują sondaże i badania.

Z tych wszystkich względów powinniśmy dziś porzucić nadęte miny i moralne wartościowanie, skupiając się na logice i praktycznych rozwiązaniach problemów – i tych realnych, i tych wydumanych lub wykreowanych sztucznie. Należy mówić prawdę bez cenzury – prawdę nieprzefiltrowaną przez własne sita etyczne. Należy dążyć do rozwiązania problemu wspólnie z „nimi” – z wyborcami tych, którzy politycznie są naszymi wrogami. Tylko w ten sposób da się uwolnić problem od politycznych interesów.

Nie wolno siać paniki. Ani moralnych wzmożeń. Nie wolno robić sondaży niepoprzedzonych debatą. Trzeba się odwołać do innych mechanizmów demokracji. Na przykład do debat o eksperckich danych i eksperckich rekomendacjach prowadzonych nie w politycznych, interesownych kampaniach, ale wśród losowanych, statystycznie reprezentatywnych prób „zwykłych obywateli”, którzy żadnego politycznego interesu nie mają. jeżeli dałoby się to zrobić, uświadamiając przy okazji zwolennikom obu wrogich politycznych obozów, iż ich liderzy tworzą kłopoty zamiast je rozwiązywać, być może zakończylibyśmy i „kryzys na granicy”, i polską wojnę, która go wywołała zupełnie niezależnie od knowań Putina z Łukaszenką.

Próbuję opisać mission impossible i dobrze o tym wiem. Piszę to jednak, szykując się do ponownych odwiedzin w zakazanej „strefie buforowej”, by wreszcie stanąć przed sądem i wykazać w nim bezprawie, zło i bezsens całego tego granicznego absurdu. Piszę, obudziwszy się w kraju, w którym plują na mnie z tego powodu nie tylko współobywatele z prawicy, ale również moi kumple demokraci. W kraju, który stał się wrogi nie tylko dla „ciapatych”, ale również dla mnie. Wrogie są dla mnie służby państwa i jego rząd. Wrodzy są zwykli obywatele. Przed ludźmi myślącymi jak ja nie ma innego wyjścia, jak tylko mission impossible.

Читать всю статью