Неизвестное преступление русских. «Он все спрашивал: мама ползает? А мама сгорела в машине»

news.5v.pl 1 день назад

***

„Powiedzieli nam, iż przybyli, aby nas wyzwolić”

Do Łypiwki, wsi położonej kilkadziesiąt kilometrów na zachód od Kijowa, Rosjanie weszli na samym początku inwazji na pełną skalę. — Powiedzieli, iż przyszli nas wyzwolić — opowiada jedna z mieszkanek Łypiwki pracownikom Centrum Lemkina. Centrum, działające w polskim Instytucie Pileckiego, zbiera świadectwa dotyczące rosyjskich zbrodni wojennych w Ukrainie. Przytoczone w tekście relacje świadków pochodzą z najnowszego raportu.

Ofiarą był 62-letni Mykoła. Mężczyzna przyglądał się Rosjanom, stojąc na własnym podwórku — informowało w kwietniu 2022 r. Radio Swoboda, relacjonując postępy ukraińskiego śledztwa w sprawie tego morderstwa. Okupanci zastrzelili Mykołę, a następnie z transportera opancerzonego wystrzelili w jego dom, który doszczętnie spłonął.

Ta zbrodnia była jednak dopiero preludium tego, co „wyzwoliciele” zrobili mieszkańcom Łypiwki.

Łypiwka pod okupacją. „Za taką lodówkę można u nas kupić pół wsi”

Życie w Łypiwce stało się nie do zniesienia. Rosjanie odcięli wieś od świata. Na dachach budynków rozstawili snajperów. Ludzie nie mogli swobodnie poruszać się po miejscowości. Nie mieli dostępu do pomocy medycznej. Zaczynało brakować jedzenia. Kobiety bały się gwałtów. Narastał strach.

Mijanym na drodze wojskowych nie można było spojrzeć w oczy. — jeżeli ich wojsko będzie przejeżdżać obok ciebie, musisz usiąść na ziemi — wspominał jeden ze świadków w rozmowie z pracownikami Centrum Lemkina.

W domach też nie było jednak bezpiecznie. Rosjanie kradli i niszczyli mienie mieszkańców.

— Wrzucili granat do pralki. (…) Chyba najbardziej zdenerwowały ich sedes i pralka w domu. Tego nie mieli u siebie. Zazdrość doprowadzała ich do szału — opowiada mieszkanka Łypiwki. — Strzelali do lodówki z karabinu maszynowego, rozumiesz? Jeden z nich powiedział: „Wow. Dobrze wam tu się żyje. Za taką lodówkę można u nas kupić pół wsi” — relacjonuje inny mieszkaniec.

Rosyjscy żołnierze niszczyli nie tylko sprzęty, ale całe domy. Świadkowie opowiadają, jak strzelali do budynków z BTR-ów (rosyjskich transporterów opancerzonych), pozbawiając ludzi dachu nad głową.

Ewakuacja. „Czułam, iż coś jest nie tak”

Po kilkunastu dniach okupacji pojawiły się informacje, iż stworzony zostanie zielony korytarz, a cywile będą mogli opuścić rejon walk.

11 marca do Łypiwki zaczęli zjeżdżać mieszkańcy sąsiednich miejscowości: Makarowa, Płachtianki i Hawronszczyny. Z relacji świadków wynika jednak, iż Rosjanie udzielali sprzecznych informacji — samochody były zawracane, ludzie odsyłani z miejsca na miejsce. Straszono ich, iż drogi są zaminowane, iż zostaną ostrzelani przez stacjonujących nieopodal Ukraińców. Auta jeździły w kółko, pozostając w gotowości do ewakuacji — ale nie mogąc realnie opuścić okupowanych terenów.

Niespodziewanie narracja zmieniła się 12 marca. Rosyjscy żołnierze powiedzieli mieszkańcom wsi, iż mają się zbierać. Niektórzy wspominają nawet, iż grożono im śmiercią, jeżeli nie opuszczą Łypiwki. Inni doświadczyli gestów życzliwości — jednej rodzinie żołnierze pomogli wymienić koło, innej przekazali racje żywnościowe dla dzieci. „Nie atakujemy cywili, zwykłych ludzi! To wszystko robią wasi! Banderowcy” — powtarzali.

Ci, którzy zdecydowali się na ewakuację, ruszyli do samochodów. Pakowali się całymi rodzinami, zabierali ze sobą sąsiadów, brali psy i koty.

Jak relacjonują świadkowie, ok. godz. 16 w sobotę na miejsce zbiórki przyjechało dwóch rosyjskich wojskowych. Kazali gwałtownie wsiadać do samochodów i uformować kolumnę. Składała się z 14 pojazdów — czterech busów i 10 samochodów osobowych. Na samochodach żołnierze kazali zawiesić białe wstążki, na pojazdach wymalowano duże napisy „Dzieci” — w języku ukraińskim i rosyjskim.

„Jedźcie powoli, jeden za drugim, nie skręcajcie i nie zawracajcie, bo drugi pas drogi jest zaminowany” — instruowali Rosjanie. Wysłali kolumnę w kierunku pobliskiej Koroliwki, która była pod kontrolą wojsk ukraińskich.

mat. prasowe

Droga łącząca Łypiwkę z Koroliwką

Jechali tak, jak im nakazano — jednym pasem drogi, powoli, z zachowaniem odległości. Kolumna mijała punkty kontrolne we wsi. Na żadnym ich nie zatrzymano. Nikt ich nie przeszukiwał, nie sprawdzał dokumentów, nie zabierał rzeczy ani telefonów komórkowych. Wyglądało to tak, jakby Rosjanom, którzy w ciągu ostatnich kilkudziesięciu godzin starali się opóźnić ich wyjazd, teraz zależało, by wyjechali z Łypiwki jak najszybciej.

„Mama powiedziała: czołg”

Pierwsze samochody minęły cmentarz, który znajduje przy wyjeździe z Łypiwki, po prawej stronie. Potem krótki pas lasu i po obu stronach drogi otwierają się pola. W oddali widać już pierwsze zabudowania Koroliwki. Udało się. Ludzie w samochodach odetchnęli z ulgą.

Wtedy zobaczyli, iż po prawej stronie drogi, polami od strony Andrijiwki nadjeżdżają rosyjskie wozy bojowe.

Piekło

Na drodze zapanował chaos. Gdy padły strzały, pierwsze samochody w kolumnie najpierw zwolniły, a potem wyrwały do przodu. Pociski przebijały opony, siekły karoserię. Auta zaczęły płonąć. Ludzie jadący dalej w kolumnie bali się wyprzedzać tych, których pojazdy zostały unieruchomione — drugi pas drogi miał być zaminowany.

Ludzie w unieruchomionych pojazdach desperacko starali się uchronić jadące z nimi dzieci. Jak wynika z relacji świadków, wielu zasłaniało je własnymi ciałami.

Na drogę spadał grad pocisków. Dla tych, których auta stanęły, jedynym ratunkiem była ucieczka z samochodu. Rosjanie atakowali z prawej. Ukraińcy wyskakiwali z pojazdów na lewą stronę drogi i staczali się do rowu na poboczu. Z opisu świadków wyłania się przerażający obraz cierpienia i totalnej dezorientacji.

Świadkowie wspominają, iż niekiedy mieli trudności z wydostaniem się z pojazdu. Trwał ostrzał, pociski uszkadzały mechanizmy, blokowały się drzwi, nieprzytomni ranni zastawiali własnymi ciałami jedyną drogę ucieczki. Płonące samochody zamieniały się w śmiertelne pułapki.

W jednym z samochodów, znajdujących się w środku kolumny, jechała pięcioosobowa rodzina: matka, babcia i dziadek oraz dwóch braci w wieku 6 i 11 lat. Jeden ze świadków opowiada, iż wybuch wyrzucił młodsze dziecko z samochodu.

Monika Andruszewska / Centrum Lemkina/Instytut Pileckiego

Samochód z kolumny ewakuacyjnej z Łypiwki

Babcia zorientowała się, iż wnuka nie ma w samochodzie. — Wysiadłam z samochodu, chodziłam, zataczałam się… Pamiętam, iż wstałam, krążyłam wokół samochodu i wołałam do niego — opowiada kobieta. Jak wspomina, znalazła chłopca na poboczu drogi, a adekwatnie koło niego upadła, sama nie wie, jak do tego doszło. Dopiero inny świadek wyjaśnia, iż musiał pociągnąć ją za nogi — była w takim szoku, iż stała wyprostowana, gdy wokół niej świstały pociski. Cała twarz była pokryta krwią, została ranna, gdy rosyjski pocisk uderzył w ich auto.

Jej drugi wnuk, mąż i córka zostali w płonącym samochodzie.

„Ciągle zadawał pytania: czy moja mama się czołga? A mama spłonęła w samochodzie”

Głęboki rów po lewej stronie drogi tylko przez krótki czas był bezpiecznym schronieniem. Po tym, gdy Rosjanie rozprawili się z kolumną, zaczęło się polowanie na tych, którzy przeżyli. Pociski zaczęły spadać na pobocze, raniąc leżących tam ludzi. Ci ponownie znaleźli się w pułapce. Z jednej strony droga z płonącymi samochodami. Z drugiej — otwarte pole. Na nim marcowe pustki, żadnych liści, krzewów, niczego, co mogłoby osłonić przed wzrokiem snajperów. Od paliwa, wyciekającego z ostrzelanych samochodów, zapaliły się suche trawy w rowie.

Monika Andruszewska / Centrum Lemkina/Instytut Pileckiego

Spalone samochody z kolumny ewakuacyjnej

Tymczasem po drugiej stronie drogi zaczęli zbliżać się Rosjanie. Ludzie słyszeli chrzęst nadjeżdżających pojazdów opancerzonych. Trzeba podejmować decyzje. Trzeba uciekać. Tylko dokąd?

„Musimy się czołgać” — zaczęli powtarzać ocaleni. Byli ranni, przerażeni i zdezorientowani. Pewne było jedno — za nimi są rosyjscy żołnierze, a wokół spadają pociski. „Musimy się czołgać”.

„Powiedziałam mu: »Chodź, położymy się i zamkniemy oczy«”

Jak informuje na podstawie zebranych świadectw Centrum Lemkina, ci, którym udało się przeżyć pierwszy atak, wybrali trzy drogi ucieczki. Pięć pierwszych samochodów z kolumny ewakuacyjnej wyrwało się spod ostrzału i dotarło do Koroliwki. Niestety, tu również były ofiary śmiertelne. Kierowcy, choćby poważnie ranni, w koszmarnym stresie i na adrenalinie docierali do posterunków ukraińskich żołnierzy. Często dopiero tam orientowali się, iż pasażerowie, których wieźli, nie żyją.

Mogli jednak przekazać informację o cywilach, którzy utknęli przy drodze. Ukraińscy wojskowi, chcąc im pomóc, podpalili trzciny na polu, by gęsty dym osłonił uciekających.

Część ludzi faktycznie rzuciła się wówczas do ucieczki. Drugą drogą do ocalenia był bieg wprost przez pola do pobliskiego gospodarstwa rolnego. Tam kilka osób spędziło noc.

Ostatnia grupa ocalonych to ci, którzy nie byli w stanie biec i przez cały czas czołgali się w kierunku Koroliwki.

Ukraińscy żołnierze z punktu kontrolnego, który znajdował się ok. 1500 metrów od płonących samochodów, wybiegli naprzeciw grupie czołgającej się przez pola. Jedna z kobiet, ta, która pomagała babci i jej sześcioletniemu wnuczkowi, wspomina, iż w zbliżających się wojskowych najpierw widziała zagrożenie.

Monika Andruszewska: wszystko złożyło się w logiczną całość

W wyniku rosyjskiego ostrzału zginęło sześć osób, w tym jedno dziecko. Rannych zostało siedem osób, w tym dwoje dzieci. Centrum Lemkina odnotowało też śmierć 10 zwierząt domowych — ginęły w samochodach, niektóre spłonęły żywcem. Inne zostały zastrzelone na drodze, z bliskiej odległości — Rosjanie „dla zabawy” dobijali uciekające psy i koty.

Świadkowie, z którymi rozmawiali pracownicy Centrum Lemkina, są przekonani — atak na kolumnę cywilów był zaplanowaną akcją Rosjan. Po co okupantom była ta zbrodnia? O tym Onet porozmawiał z koordynatorką raportu Moniką Andruszewską.

***

Katarzyna Barczyk: Świadkowie zdarzenia są przekonani, iż Rosjanie z rozmysłem wysłali ich na śmierć, obietnica „zielonego korytarza” była pułapką. Jednocześnie sugerują, iż chodziło o zrzucenie odpowiedzialności na armię ukraińską. Podzielasz to przekonanie?

Monika Andruszewska: Na początku zastanawiałam się, czy to mógł być przypadek. Ale kolejne osoby opowiadały o tym, jak ten wyjazd był ustalony ze stroną rosyjską, o instrukcjach dawanych im przez rosyjskich wojskowych. Oni poinstruowali ludzi, by jechali powoli, gęsiego, wykorzystywali tylko jeden pas ruchu, kłamiąc, iż drugi jest zaminowany, właśnie po to, by było ich łatwiej zaatakować. Kolejni świadkowie powtarzający to samo rozwiewali wszelkie wątpliwości, wszystko złożyło się w logiczną całość. Bardzo ważne są też świadectwa osób, którym udało się dotrzeć do Koroliwki, kontrolowanej przez wojska ukraińskie, które potwierdzają, iż chwilę po ataku zaczął się rosyjski szturm na miejscowość.

To była cała operacja, wymagająca planowania, łączności radiowej między rosyjskim posterunkiem wypuszczającym kolumnę z Łypiwki a wozami opancerzonymi, które wyjechały praktycznie równolegle z samochodami, po to, by rozpocząć ostrzał w najdogodniejszym miejscu. To nie był przypadek, a zaplanowana pułapka. Moja współpracowniczka, Iryna Dowhań, powtarza, iż sytuacja przypomina jej arkę Noego — tak jak Noe zbierał ludzi i zwierzęta na arkę, tak Rosjanie zbierali kolejnych ludzi, przygotowując im wyjazd na śmierć.

Czy Rosjanie próbowali wykorzystać propagandowo to wydarzenie?

Jeśli wspomnieć rosyjskie zapewnienia, iż oni nic złego nie zrobią, ale ukraińskie wojsko może zaatakować, jeżeli wziąć pod uwagę, iż atak nastąpił, gdy auta dojechały już prawie do ukraińskiego posterunku, oraz przyjrzeć się sposobowi, w jaki Rosjanie przygotowywali samochody do wyjazdu — iż kazali powiesić białe flagi, dodać napisy „dzieci” — można dojść do wniosku, iż przygotowywali obrazek dla propagandy. W większej skali wykorzystać tego nie zdążyli — po pierwsze dlatego, iż po dwóch tygodniach musieli się wycofać z obwodu kijowskiego, a po drugie dlatego, iż pomimo naprawdę bardzo dużej determinacji wojsk rosyjskich, by pozabijać pasażerów samochodów, na szczęście im się to nie udało. Przeżyli świadkowie, którzy doskonale widzieli, z której strony nastąpił atak.

Tragedia kolumny ewakuacyjnej była też wykorzystywana przez Rosjan do lokalnej propagandy, mającej na celu kontrolę ludności na podbitych terenach. Masowo rozpowszechniali informację, iż kolumnę ostrzelały wojska ukraińskie. Po tym wydarzeniu, ludzie po prostu panicznie bali się choćby próbować wyjeżdżać z terenów okupowanych. Dzięki temu udało się Rosjanom utrzymać większą ilość ukraińskich cywilów pod okupacją, co miało dla nich znaczenie zarówno dla dalszego wykorzystywania ludności jako żywych tarcz, jak i pod kątem niewydostawania się na zewnątrz wrażliwych danych co do sytuacji i szczegółów takich jak miejsca przechowywania techniki wojskowej itd.

Trudno było dotrzeć do świadków? Jak wyglądał proces zbierania świadectw?

Na początku znaleźliśmy jednego świadka. Zupełnie przez przypadek zaczęłam rozmawiać z właścicielem zrujnowanego sklepu, a w trakcie rozmowy okazało się, iż był kierowcą spalonego minibusa z kolumny. Gdy rozmawialiśmy, wciąż miał rany na twarzy i rękach. Udaliśmy się na miejsce zbrodni, pokazał dokładnie, z której strony strzelali Rosjanie. Potem on przekazał nam kontakty do kolejnych świadków, a oni do następnych, w końcu ludzie wyjeżdżali całymi rodzinami, z sąsiadami, znali się.

Dotarcie do świadków nie było problemem, natomiast to wydarzenie tak traumatyczne, iż często jest tak, iż mamy świadectwo na przykład tylko jednej osoby z samochodu, czy rodziny, bo po prostu inne nie są w stanie o tym opowiadać. Świadczy ten, kto się czuje na siłach.

Co się stało z babcią i chłopcem, którym jako jedynym udało się uciec z płonącego samochodu, w którym zginęła reszta rodziny?

Wrócili do domu, starają się jakoś żyć. Rany fizyczne już się częściowo zagoiły, czego nie można powiedzieć o tych psychicznych. Życie tej rodziny jest bezpowrotnie złamane. Wystarczy się zastanowić — jak ma żyć dalej dziecko, które widziało jak jego mama, dziadek i braciszek płoną żywcem? To, co łączy wszystkich, którzy ocaleli, to pragnienie, by Rosjanie zostali ukarani za swoją zbrodnię.

W sprawie tej zbrodni toczy się śledztwo. Wiesz, na jakim jest etapie? Czy tak trudno jest ustalić, kto tam stacjonował, które rosyjskie oddziały są za to odpowiedzialne?

W Ukrainie toczy się śledztwo, jednak wiem, iż nasz raport je wyprzedził. Pamiętajmy, iż w Ukrainie przez cały czas trwa wojna, więc można powiedzieć, iż ukraińskie organy ścigania niekiedy po prostu nie nadążają za Rosją i jej kolejnymi zbrodniami. Ukraińska prokuratura odzywała się do nas w tej sprawie, oczywiście przekazujemy im wszelkie informacje.

Mamy pewne hipotezy co do tego, który rosyjski oddział za to odpowiada, ale sądzę, iż ogłoszenie tego leży po stronie Ukrainy.

Uważam, iż nasz raport jest bardzo istotny teraz, gdy toczą się dyskusje o rozmowach pokojowych z Rosją. Podczas 11 lat działalności w Ukrainie nie widziałam jeszcze ani razu, by Rosjanie dotrzymali słowa w jakiejkolwiek kwestii. Przykład wyrachowanego morderstwa rodzin z dziećmi, które próbowały ratować życie w łypiwskiej kolumnie ewakuacyjnej pokazuje ile warte są rosyjskie gwarancje bezpieczeństwa.

Cały raport Centrum Dokumentowania Zbrodni Rosyjskich w Ukrainie im. Rafała Lemkina o zbrodni w Łypiwce można przeczytać TUTAJ.

Читать всю статью