W drugiej połowie lat 80. przez pewien czas musiałem się ukrywać przed milicją obywatelską i służbą bezpieczeństwa. Mój Wuj, antykomunistyczny azylowiec, przekazał mi za pośrednictwem kogoś, kto jeździł na Zachód, kilkaset dolarów USA. Wymieniałem je systematycznie na złotówki u jednej ze starszych pań, które stały pod Pewexem, choć za dolary lub równoważne im tzw. bony PKO można było w Pewexie legalnie zaopatrzyć się we wszelkie dobra dostępne na Zachodzie, których brakowało na Wschodzie.
Dzięki temu przez kilkanaście miesięcy mogłem swobodnie poruszać się po Polsce, jeździć choćby do miejscowości turystycznych i wynajmować prywatne kwatery, kupować bilety na pociąg, chodzić do sklepu i restauracji. I tak dotrwałem do Okrągłego Stołu, kiedy zarówno nawiedzający moje mieszkanie dzielnicowy jak i pozostali funkcjonariusze wyczuwając wiatr zmian politycznych radykalnie zmienili stosunek do takich niesfornych obywateli jak ja.
Wróg ludu
W poprzednim ustroju takich jak mój wuj i ja nazywano czasem wrogami ludu. Wiele lat potem obejrzałem film, który przywołał wspomnienia tamtych czasów. Tytuł filmu brzmiał właśnie „Wróg ludu”, natomiast fabuła opowiadała losy obywatela, który posiadł informacje niewygodne dla tak zwanych służb i którego owe „służby” postanowiły z tego powodu śledzić, a przy nadarzającej się okazji zlikwidować. W tym celu w czasie tajnych przeszukań montowano w jego rzeczach (w obcasach buta, w bieliźnie itp.) czujniki pozwalające na śledzenie tras poruszania się, które jako wędrujące światełka obserwowano na ekranach. W pewnym momencie bohater wszedł do sklepu, by coś kupić, kiedy przyszło do płacenia wyjął kartę i wtedy okazało się, iż transakcja nie jest akceptowana, a jego karta jest bezużyteczna. „Służby” ją zablokowały. Film kończy się jak to w amerykańskich filmach happy endem, tak samo jak moja walka z komuną. Jednak po jego obejrzeniu nasunęły mi się nie tylko wspomnienia, ale i refleksje.
Gdyby w latach 80. PRL było państwem bezgotówkowym, moja sytuacja byłaby diametralnie inna. Niczego bym nie kupił, nie wynajął, nigdzie nie pojechał i gwałtownie zostałbym ujęty przez poszukujących mnie smutnych panów, a może skruszony, a przede wszystkim głodny i zziębnięty sam zgłosiłbym się na odpowiednią komendę. Gdybym miał telefon, nie trzeba by mi podkładać jakichkolwiek czujników w ubraniu, gdyż moje wędrówki byłyby dla „służb” widoczne niczym poruszanie się dzikiego zwierzęcia z założoną telemetryczną obrożą, a gdybym jeszcze musiał w nim nosić mój cyfrowy dowód tożsamości?
Spotkania z gotówką
Moje pierwsze spotkanie z gotówką jako problemem miało miejsce w USA w roku 1997. Zapraszająca na stypendium fundacja opłaciła dobre hotele, jednak przy zameldowaniu w recepcji zażądano ode mnie pokazania karty kredytowej. Nie miałem jej i sytuacja zrobiła się napięta. Zapytałem, czy mogę zostawić jako vadium, gwarancję dobrego zachowania, gotówkę? Pan za kontuarem wymienił sporą sumę, chyba 500 dolarów. Ku jego zdziwieniu spod spodni wyciągnąłem specjalny pas, w którym w czasach komuny woziłem najcenniejsze dobro, jakim był paszport zagraniczny i podałem mu 5 zmiętych studolarówek. Niestety, nie było jeszcze telefonów i nie utrwaliłem na filmie jego miny. Co ciekawe, USA miały wtedy w Polsce opinię ojczyzny wolności, chlubiącej się tym, iż nie trzeba w niej posiadać dowodu osobistego.
Jak się okazało, wolność i kontrola niejedno mają imię.
Dwa lata później, już w wolnej ponoć Polsce, zatrudniając się w nowym miejscu pracy usłyszałem, iż aby otrzymać wypłatę, muszę mieć konto w banku. Nieśmiało wspomniałem, iż przepisy prawa gwarantują mi wypłatę w gotówce. Odpowiedziano mi, iż owszem, ale, no wie Pan; wszyscy pracownicy mają konta i musielibyśmy zatrudniać kogoś, kto przywozi wypłatę specjalnie dla Pana. Zależało mi na tej pracy i ustąpiłem. (20 lat później odpowiedni przepis Kodeksu Pracy zmieniono i teraz jako domyślne traktuje się przekazanie pensji na konto, kto go nie ma, musi pisać podanie).
Odtąd żeby otrzymać pensję i to w tak zwanej sferze budżetowej, a więc stosunkowo praworządnej i respektującej prawa pracownika, musiałem to czynić za pośrednictwem banku. Dzięki temu bank przez pewien czas dysponował moją pensją, mógł udzielać wysoko oprocentowanego kredytu i jeszcze pobierał ode mnie za to opłatę. Niewielką, ale przecież podobny nacisk nowy system wywierał nie tylko na mnie, to były miliony na początku kilkuzłotowych, a potem coraz wyższych opłat. Ponieważ mieszkam w dużym mieście i miałem niedaleko placówkę banku, nie odczuwałem tego przymusu płacenia comiesięcznego haraczu z mojej pensji jako jakiejś wielkiej uciążliwości. Inaczej było z pracownikami w małych miastach czy wioskach, ci walczyli o swoje prawa dłużej i bardziej zdecydowanie, gdyż najbliższa placówka banku często znajdowała się daleko, a w tym samym czasie władze nowej Polski likwidowały transport publiczny jako nierentowny. Ja co pewien czas, u znajomej z widzenia kasjerki, podejmowałem swoje pieniądze. Pani często proponowała mi kredyt i różne rodzaje ubezpieczeń, ale ponieważ nie lubię mieć długów, ani nie czuję się zagrożony, uprzejmie odmawiałem.
Pewnego razu, bodaj po powrocie z wakacji, jak zwykle chciałem odebrać swoją pensję, jednak na drzwiach zastałem kartkę, iż placówki banku już tam nie ma. Zamiast tego po pewnym czasie pojawił się na jej miejsce sklep z tanią odzieżą. Z kolei w innej placówce zlikwidowano obsługę gotówkową. Odtąd po swoją pensję musiałem do banku chodzić znacznie dalej. Opłaty za konto zaczęły być też powiązane z ilością zakupów, jakich dokonywałem dzięki karty zamiast gotówki, kolejne kilkanaście złotych miesięcznie ze swojej emerytury płacę więc za prawo jej podjęcia i za karę za to, iż nie używam karty. Kiedyś na wypłacie, o ile był miły, zarabiał znany z widzenia listonosz.
W sklepach coraz częściej pytają mnie czy mam aplikację, czytaj: czy mam telefon, ponoć wtedy jest taniej, czyli dla mnie drożej. W tym roku na molo w Sopocie nie wpuszczano ludzi bez karty płatniczej, gdyż nie można było za gotówkę kupić biletu. W kolejkach zmienia się język i hierarchia.
Jeszcze niedawno pytano: czy można kartą, teraz większość klientów płaci w ten sposób, czasem ktoś przykłada do czytnika zegarek lub telefon. Ale właśnie do czytnika, a czytnik nie należy do sklepu tylko do jednej z korporacji fintechu (kompleksu łączącego sektor finansów i informatyki), który w ten sposób pośredniczy już nie tylko pomiędzy zakładem pracy, a pracownikiem, ale pomiędzy kupującym rano kilka bułek, a piekarnią.
To pośrednictwo nie pozostało wszędzie przymusowe, ale przymus niejedno ma imię, presja kulturowa, społeczna czyli właśnie to pierwsze uprzejme: „no wie Pan, proszę nie robić kłopotów i nie narażać nas na dodatkowe koszty przywożenia Pana pensji do zakładu pracy”. W małym sklepiku, gdzie robię zakupy, sprzedawca przyjmuje tylko gotówkę. Na fejsbukowej grupie lokalnych aktywistów miejskich pojawiły się pełne oburzenia komentarze, iż niesympatyczny, iż skandal, iż XXI wiek itp.
Mój bliski, znacznie starszy znajomy został niedawno obrabowany przez cyfrowych rabusiów z kilkuset tysięcy złotych, które stanowiły oszczędności życia i zabezpieczenie na starość. Gdyby trzymał je np. w formie złotych monet w przysłowiowym materacu, konieczne byłoby włamanie, może fizyczna napaść, policja zabezpieczyłaby ślady, może by coś odzyskała. Zamiast tego w XXI wieku wystarczyło sprytne podszycie się pod policję i wyłudzenie danych, by potem kilkoma kliknięciami przejąć cyfrowy pieniądz i zniknąć być może w innym kraju czy na innym kontynencie.
Pytanie, kto typuje starsze osoby ze sporymi oszczędnościami jako ofiary, pozostawiam w tym miejscu otwarte.
Jednak w propagandzie antygotówkowej zawsze wmawia się właśnie ludziom starszym, iż to pieniądz cyfrowy jest gwarancją nie tylko bycia nowoczesnym, ale i bezpieczeństwa.
Na stronie Narodowego Banku Polskiego istnieją dokładne statystyki bankowych oszustw dokonywanych dzięki cyfrowemu ubankowieniu firm i obywateli. To sumy idące w dziesiątki i setki milionów złotych każdego miesiąca i roku. Gdyby dokonywano na taką sumę napadów na emerytów trzymających pieniądze w materacu czy na placówki bankowe, wtedy czytalibyśmy o nich co godzinę, a może i częściej. Banki prawie nie ponoszą odpowiedzialności za opisane włamania na cyfrowe konta obywateli, którzy sami płacą za przywilej branży fintech pośredniczenia między całym popytem i całą podażą.
Kapitalizm
Brett Scott zwraca też uwagę na związek bezrefleksyjnego kultu tzw. wzrostu PKB i strukturalnej konieczności ekspansji współczesnego kapitalizmu z narzucaniem kart płatniczych.
Ich użycie według badań korporacji Visa sprawia, iż kupujemy i konsumujemy więcej o kilkadziesiąt procent. Pierwszym zaleceniem dla osób, które popadły w nałóg zakupoholizmu, lub po prostu chcą zachować kontrolę nad swoimi finansami, jest zostawienie karty w banku lub przynajmniej w domu i powrót do gotówki, manualne robienie listy planowanych zakupów i codziennych rachunków.
Jednak im więcej zakupoholików i nieprzemyślanych zakupów tym większy PKB, w ten sposób pieniądz rodzi pieniądz tym, którzy nim władają.
Co interesujące Scott przypomina w tym kontekście teorię gospodarki stanu stacjonarnego Hermana Daly’ego, którą przedstawialiśmy w latach 2000 na łamach nieistniejącego już „Magazynu Obywatel”, którego misję kontynuuje dzisiaj nasz tygodnik i Instytut Spraw Obywatelskich. Wtedy mało kto chciał nas słuchać, dzisiaj w wielu dziedzinach widzimy tego skutki.
Dobroczynność
Inną, szczególnie odrażającą formą promowania świata bez gotówki jest łączenie tego procederu z dobroczynnością. Przykładem takiego działania była opisana w książce Scotta prowadzona pod patronatem Borisa Johnsona akcja „Penny for London”, dzięki której korzystający z londyńskiego systemu kolejowego mogli do każdego zakupu dodać jeden grosz dla potrzebujących, ale mogli tego dokonać tylko poprzez korzystanie z kart zbliżeniowych. Akcją kierowali ludzie z kierownictwa największych banków i instytucji finansowych.
W Wielkiej Brytanii rozpętuje się także regularnie „kampanie ratunkowe” dla bezdomnych i starszych, którzy ponoć są „zagrożeni wykluczeniem finansowym”, gdy zabraknie bankomatów i placówek bankowych. Na pomoc spieszą startupy „tech for good” i organizacje charytatywne rozdające „zagrożonym” czytniki kart. Bankierzy i korporacje obsługujące karty płatnicze we współpracy ze Światowym Programem Żywnościowym i innymi organizacjami charytatywnymi bardzo aktywnie działają także w krajach południa i w strefach klęsk żywiołowych, gdzie zawsze łączą pomoc z cyfryzacją pieniądza.
Inwigilacja przez inkluzję
Klaus Schwab powiedział w odniesieniu do nadchodzącego niczym przeznaczenie techno totalitaryzmu: „jeżeli nie masz nic do ukrycia, to nie masz się czego obawiać.” Jednak w praktyce okazuje się, iż zupełnie inna jest w tym systemie możliwość ukrycia się dla wielkich i dla maluczkich.
Ci pierwsi wiedzą o zwykłych zjadaczach chleba niemal wszystko i coraz więcej, ale sami niczym posiadacze tolkienowskiego pierścienia władzy stają się coraz bardziej niewidoczni. Nie znamy nie tylko nazwisk szefów Rezerwy Federalnej i innych korporacji, ale choćby adresu, na który moglibyśmy się powołać, zgłaszając swoje pretensje, co wie każdy użytkownik Facebooka czy X lub klient korporacji próbujący dodzwonić się na tzw. infolinię. Dawniej nazywało się to po prostu pisaniem na Berdyczów. Polski badacz tych procesów Andrzej Zybertowicz używa w tym kontekście metafory lustra weneckiego, którym posługuje się policja w czasie przesłuchań.
Scott wskazuje, iż udzielając kredytu bank wypytuje nas o niemal wszystko, ale my nie mamy prawa zapytać o dane dotyczące np. ilości nietrafionych kredytów jakich bank udzielił.
Inwigilacja prowadzona przez banki i korporacje fintechu w Internecie coraz częściej ma charakter prewencyjny i dotyczy nie tylko przestępstw, ale także działań tzw. podejrzanych, czy nietypowych, a więc niezgodnych z tym, co według algorytmów zaprojektowanych przez cyberpanów powinni robić ze swoimi pieniędzmi „wszyscy normalni ludzie”. W tym samym czasie władcy systemu tolerują istnienie tzw. rajów podatkowych i innych elementów systemu, o których istnieniu wszyscy wiedzą, ale niczym w songu Bertolda Brechta „nikt nie pyta, każdy zgadł”.
W tym kontekście tak zwana inkluzja czyli włączenie do systemu oznacza, jak pisze Scott, pochłonięcie i umieszczenie na bardzo podrzędnej pozycji. Sytuację takiego włączonego obywatela regulują dwa momenty, które Scott porównuje do postaci kamerdynera i wykidajły. Ten pierwszy określa i wymusza zasady, na jakich jesteśmy wpuszczeni do środka systemu, ten drugi w wypadku niewłaściwego zachowania brutalnie wyrzuca nas na zewnątrz, bez możliwości odwołania czy choćby poskarżenia się. A w świecie bezgotówkowym takie wyrzucenie oznaczać będzie realizację opisanej w Apokalipsie zasady: nie móc niczego sprzedać ani kupić.
Kultura, społeczeństwo, antropologia
Walczące z gotówką korporacje twierdzą, iż nas od niej uwalniają oraz iż zaspokajając życzenia klientów, odpowiadają na trendy, które są w tej narracji synonimem postępu, rozwoju i nowoczesności, czymś w rodzaju ducha dziejów.
Tymczasem wszystko wskazuje, iż ludzie są w rzeczywistości celowo wciągani w machinę, której zasad funkcjonowania nie znają, a która pracuje nad likwidacją nie tylko gotówki, ale całego świata zachowań, zwyczajów i wartości, jaki towarzyszył rodzajowi ludzkiemu od tysięcy lat. Jak pisze Scott: „Bezgotówkowe kawiarnie pojawiające się w mojej dawnej dzielnicy Camberwell w południowym Londynie ostro kontrastują z zakładami fryzjerskimi i spożywczakami prowadzonymi na tej samej ulicy przez imigrantów z Ghany czy Erytrei. Wzrost znaczenia płatności cyfrowych przebiega równolegle z procesem gentryfikacji, w którym »badziewne« sklepiki o nieformalnym etosie są wypierane przez butiki, by z kolei utorować drogę ustandaryzowanym sieciówkom”.
W Polsce także mamy do czynienia z tym procesem, jego najlepszym przykładem są sieci Żabka i w branży kawiarnianej Green Caffe Nero. Jest znamienne, iż Caffe Nero w Wielkiej Brytanii w części lokali już stosuje model bezgotówkowy, a w czasie „pandemii” domagało się od klientów certyfikatów szczepionkowych. W naszym kraju dzięki ustawie zaproponowanej przez obecnego Prezydenta oraz postawie urzędującego Prezesa NBP udało się ten trend zatrzymać. Warto zresztą nadmienić, iż to NBP podobnie jak inne banki centralne jest emitentem gotówki, a pieniądz cyfrowy jest domeną banków komercyjnych. Jednak w tym samym czasie minister finansów i premier działali w Polsce w zupełnie przeciwnym kierunku, promując ideę Polski bezgotówkowej.
Rządy i banki centralne nie promują gotówki, ale prezentują postawę neutralną.
Dzieje się tak, gdyż nie kontrolują sfery informacyjnej, a choćby finansowej. Tę zachowawczą postawę narzuca obawa przed utratą popularności i narażenie się na oskarżenia o bycie zacofanym, mało nowoczesnym czy chcącym „powrócić do Średniowiecza”.
Jednak postawa neutralna wobec agresywnej promocji wszelkiego rodzaju płatności cyfrowych jest tak naprawdę przyzwoleniem na to, iż zwykli obywatele poddawani są presji, a nierzadko przymusowi przez wielkie korporacje, które aby maksymalizować zyski nie wahają się brutalnie lub podstępnie przemeblowywać sprawdzonych obyczajów i modeli życia.
W innym miejscu Brett Scott wskazuje, iż gotówka i pieniądz elektroniczny są to zupełnie różne byty i sposoby płacenia. Pieniądz cyfrowy porównuje do żetonów, które otrzymujemy w kasynie na potrzeby gry w jego murach, ale po wyjściu na ulicę jest on bezwartościowy. W tym sensie wskazuje na bezsens sformułowania „płacenie kartą”, podczas gdy służy ona podobnie jak kluczyki do samochodu jedynie do inicjowania pewnego procesu, ale podobnie jak nie można kluczykami bez samochodu jeździć po ulicach, tak samo nie da się „płacić kartą” poza systemem, którego centrala znajduje się często za oceanem. Ludzie instynktownie to wyczuwają i w czasach zagrożeń takich jak wojna, klęski żywiołowe czy epidemie tłumnie udają się po gotówkę do bankomatów, o ile oczywiście nie jest za późno.
Chociaż największa skupiona na walce z gotówką organizacja o nazwie Better Than Cash Alliance jest współfinansowana przez tak złowieszcze instytucje jak Fundacja Gatesów, to jednak Scott broni się przed popadnięciem w tzw. teorię spiskową i przypisywaniem procesów wypierania gotówki konkretnym osobom czy grupom osób.
Twierdzi, iż to szeroko rozumiany system zmusza konkurujące ze sobą elity władzy do automatyzacji, kontroli, walki o dane, inwigilacji.
Z drugiej strony pasywność i wygodnictwo szarych członków społeczeństwa sprawia, iż proces dobrze opisuje metafora osuwania się, które charakteryzuje następująco: „Utrzymanie prawidłowej postawy ciała wymaga aktywnego wyboru, podczas gdy osuwanie się jest biernym procesem, w którym bezmyślnie pozwalam grawitacji przejąć kontrolę nad moim ciałem. Uczucie jakiego doznaje użytkownik płatności cyfrowych w miejscach takich jak Sztokholm znacznie bardziej przypomina to drugie niż to pierwsze. »Siła ciężkości« gwałtownie się wzmaga, ponieważ coraz więcej osób traci siłę woli, by nie zapadać się w grzęzawisko instytucji finansowych. Wszystkie niewidzialne łańcuchy zależności, które działają w ramach sieci ekonomicznych współzależności ciągną za sobą ludzi i deformują strukturę gospodarki. Ponieważ ta nowa sytuacja staje się domyślną cechą wszystkich systemów – na przykład parkomaty nagle »przechodzą na bezgotówkowość« – usiłowanie używania przez cały czas gotówki w tej sytuacji wymaga aktywnych starań, podobnie jak utrzymywanie wyprostowanej postawy ciała; użytkownik gotówki coraz bardziej czuje się niezgrany z otoczeniem, jakby opierał się wzbierającej fali. To staje się męczące, więc łatwiej jest po prostu odpuścić i zsynchronizować z innymi. To ostatnie jest procesem pasywnym, ale będzie opisywane tak, jakby było aktywnym wyborem konsumenta”.
Bardzo interesujące są także jego rozważania na temat próby stworzenia cyfrowych alternatyw, które pozwoliłyby cieszyć się wygodą, a jednocześnie uniknąć inwigilacji i nadzoru przez oligopole kontrolujące system. Jednak jak pisze w podsumowaniu tej części swojej pracy: „Tokeny bitcoina są przez cały czas w dużej mierze postrzegane jako inwestycja kolekcjonerska, coś co można kupić i sprzedać jak wszystko inne, a technologia leżąca u ich podstaw została wprzęgnięta w koordynację oligopolistycznych karteli, co nie jest niczym nowym w dziejach kapitalizmu. Stablecoiny (zdecentralizowane cyfrowe pieniądze powiązane z tradycyjnym dolarem) i CBDC (cyfrowe waluty banków centralnych) z pewnością wzbudzają poruszenie w systemie walutowym, ale pomimo różnic wszystkie te opcje cyfrowe mają jedną wspólną cechę; mogą zostać włączone w działanie Big Tech, a choćby emitowane i wprawiane w ruch za pośrednictwem platform tego sektora. Najbardziej wywrotową formą pieniądza na świecie może być zatem ta najprostsza i najbardziej niemodna: gotówka”.
W jego ocenie nadzieje wszelkich odłamów cyberanarchistów czy ortodoksyjnych libertarian okazały się naiwną parareligią, którą najlepiej symbolizuje „odziany w strój Etno finansista, który w pozycji jogi z błogim uśmiechem opowiada o tym, iż blockchain może stać się duchową rewolucją w świecie finansów”. Równie żałośnie przedstawiają się wizje technowizjonerów w rodzaju Raya Kurzweila z Google’a „prorokujących nadejście technologicznej „osobliwości”, która to idea głosi, iż poprzez serię splecionych ze sobą innowacji ludzie doprowadzą do „automatyzacji automatyzacji” i osiągnięcia momentu krytycznego, kiedy inteligentne maszyny zaczną tworzyć inne maszyny i narodzi się ogromna technologiczna „superinteligencja”, z którą będziemy mogli się zespolić, by stać się bogami naszego środowiska”.
Wszystko to prowadzi po raz kolejny do wniosku, iż rację miał Teodor Kaczyński Unabomber, który podobnie jak Amisze, a kiedyś Platon w bezmyślnym kulcie nowych technologii widział jedno z podstawowych zagrożeń dla naszego człowieczeństwa.
Brett Scott zaczyna swoje rozważania od opisu sytuacji, w której na pokładzie samolotu British Airways próbował zapłacić gotówką, a kiedy odmówiono mu sprzedaży kawy, uczynny współpasażer zaoferował pomoc i zapłatę swoja kartą. Ani ten zacny człowiek ani stewardessa nie dostrzegli, iż Scott chciał coś zamanifestować.
A jednak wydaje się, iż nam, zwykłym zjadaczom chleba nie pozostaje wiele więcej ponad tego typu codzienne manifestacje w sklepie, kawiarni czy urzędzie.
Jak pisał Czesław Miłosz: lawina bieg od tego zmienia po jakich toczy się kamieniach. Zamiast osuwać się bezwładnie, stójmy wyprostowani i nie poddawajmy się bombardowaniu słowami wytrychami w rodzaju „rozwoju”, „postępu”, „innowacji”, omamianiu kuglarskimi sztuczkami ze słowem „smart” jako przedrostkiem i zgodnie ze słowami piosenki Wojciecha Młynarskiego „róbmy swoje”.
Tekst przygotowany przez Instytut Spraw Obywatelskich w ramach projektu „Instytut Spraw Obywatelskich – myślimy, działamy, zmieniamy” sfinansowanego przez Narodowy Instytut Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego ze środków Programu Rozwoju Organizacji Obywatelskich na lata 2018–2030.