Przyznam, iż byłam tym, charakterystycznym zresztą dla polskich mediów "balem samców" tak zniesmaczona, iż miałam ochotę od razu wyłączyć program. Kontynuowałam – bo tego typu wywiady zdarzają się rzadko.
Dodatkowo wszyscy panowie, oprócz Sławomira Sierakowskiego, są kojarzeni z sympatią raczej dla prawej strony sceny politycznej. Michał Szułdrzyński z Rzeczpospolitej i Kondrat Piasecki z TVN24 od lat są przez część internautów postrzegani jako łagodni w ocenianiu prawicowych polityków, podobnie jak od jakiegoś czasu portal Onet, któremu szefuje Bartosz Węglarczyk. Oczywiście to kwestia opinii, można też powiedzieć: mamy wolny rynek i skoro te redakcje zdołały "załatwić" sobie wywiad z Zełenskim, trzeba im tylko życzyć powodzenia.
I w sumie się z tym stwierdzeniem zgadzam.
Jednak moim zdaniem panowie nie wykorzystali czasu dobrze. Nie przycisnęli prezydenta Ukrainy o coraz trudniejsze stosunki polsko-ukraińskie, pozwolili też mu uciec od ewidentnie dlań niewygodnego tematu ekshumacji ofiar Rzezi Wołyńskiej.
Na marginesie fakt, iż Zełenski uciekał od tego tematu, odpowiadał na pytania niby poprawnie, ale wymijająco i chłodno, zupełnie nie zadając sobie trudu, żeby choćby udać, iż obchodzą go emocje Polaków i je rozumie – także zastanawia.
"Kim dla pana był Stepan Bandera?"
Szczerze mówiąc, w momencie, gdy Zełenski wznosił się w temacie Rzezi Wołyńskiej na wyżyny dyplomacji, pomyślałam, iż sytuacja aż prosi się o doprecyzowujące pytanie: "Kim dla pana był Stepan Bandera?". Chętnie wysłuchałabym odpowiedzi. I mogłaby ona być znacząca dla przybliżenia charakteru samego Zełenskiego i jego poglądów oraz przyszłości stosunków polsko-ukraińskich. Niestety żaden z panów go nie zadał.
Zdaję sobie sprawę, iż temat Rzezi Wołyńskiej w tym akurat momencie został wywołany przez PiS, który ima się wszystkich sposobów, żeby skłócić Polskę z Ukrainą, co jest na rękę Putinowi.
Widzę, iż Tuska, który jest bardzo dobrym i zręcznym politykiem, niejako postawiono pod ścianą – gdyby nie podjął tego tematu, PiS zdominowałby nim kampanię wyborczą i rozegrał go przeciw Koalicji i Trzaskowskiemu. To nie pierwszy raz, gdy Tusk inteligentnymi posunięciami "neutralizuje" propagandowe i dezinformacyjne zapędy PiS i Kremla. Prawdą też jest też, iż w czasie gdy Polska ma o wiele większe problemy niż zaszłości historyczne, należałoby z tym tematem poczekać, zamiast wplatać go w napięte w tej chwili stosunki polsko-ukraińskie.
Niemniej stało się i raczej nie unikniemy już rozmów o polsko-ukraińskich rozliczeniach.
Potrafię też sobie wyobrazić, w jak delikatnej sytuacji jest Zełenski – jego kraj wykrwawia się w okrutnej wojnie, obywatele Ukrainy przeszli przez piekło, którego końca nie widać, a mimo to w Ukrainie, tak jak w Polsce pamięć o historii jest wciąż żywa – nie brakuje tam też ukraińskich nacjonalistów i rosyjskich propagandystów, którzy zbytnie kajanie się Zełenskiego za Rzeź Wołyńską natychmiast wykorzystaliby przeciw niemu, Ukrainie i w interesie Kremla. Zełenski stąpa po kruchym lodzie i musi ważyć słowa, tak, jak musiałby je ważyć każdy polski polityk w tej samej sytuacji.
A jednak – choćby wiedząc to wszystko, przyznaję, iż spodziewałam się, zwłaszcza w obliczu bezprecedensowej empatii, jaką Polacy wykazali się wobec Ukraińców i ogromu pomocy, jakiej udzieliła i udziela im Polska – większej otwartości i bardziej ludzkiego podejścia. Czekałam na zwykłe, normalne słowa "Rozumiemy ból rodzin ofiar, zrobimy wszystko, żeby nie ranić ich uczuć, jesteśmy z wami bracia Polacy".
Chłód i formalizm Zełenskiego raził (patrząc na reakcje internautów) także tych, którzy całym sercem popierają Ukrainę i rozumieją, jak ważne jest jej zwycięstwo w wojnie z Rosją i pojmują, iż od niego zależy bezpieczeństwo Polski.
Generalnie – pozostałam z wrażeniem straconej szansy na dobrą, historyczną dziennikarską rozmowę. I historyczne otwarcie w stosunkach polsko-ukraińskich.