Marcin Drewicz: O kandydatach na urząd prezydenta cz. 2: Sprawy rodzinne i demografia
Konserwatywna Kontrrewolucja kulturowa powinna być prowadzona z jakimś elementarnym, by tak rzec, pomyślunkiem (!), z wyczuciem, a nie upodabniać się do swojej przeciwniczki Rewolucji. Jest to stara reguła ogólna, nie sformułowana dopiero teraz, na użytek tej lub innej kampanii wyborczej.
Weźmy dla przykładu żywą od wielu lat debatę o podatkach – iż mają być one niższe, prostsze i sprawiedliwe. Świetnie! Aczkolwiek z pewnych kręgów internetowych dochodziły słuchy, iż – ale to nie jest żart – skoro rodzi się w Polsce z rodziców polskojęzycznych coraz mniej dzieci, to właśnie bezdzietność ma być opodatkowana, aby ludzi pobudzić do jednak wydawania na świat potomstwa i zarazem „łupnąć po kieszeni” tych wszystkich praktycznych zwolenników/zwolenniczki antykoncepcji i aborcji.
Taki podatek miałby się nazywać „bykowe” i najpewniej byłby on powszechnie i szczególnie znienawidzony, wraz z jego inicjatorami, przez wszystkie grupy społeczne nim objęte oraz przez solidarny z tamtymi ogół.
Wszelako wśród potencjalnych płatników „bykowego” są również tacy ludzie, którzy swojego losu bynajmniej nie regulowali antykoncepcją, ani aborcją, ale sami zostali przez los ciężko doświadczeni. Więc czy, jakby tego nie było dosyć, Państwo Polskie właśnie ich miałoby jeszcze dobijać podatkiem „bykowym”? Kogo mianowicie?
Ano między innymi te przykładne i kochające się katolickie pary małżeńskie, które z przyczyn biologiczno-medycznych nie mogą wzbudzić swego potomstwa. Takich ludzi podobno w Polsce przybywa, i to przecież młodych, a wskazanie na przyczyny oraz na sposoby powściągnięcia owej plagi bezpłodności powinno by – w ramach owej katolickiej zasady pomocniczości – znajdować się w polu zainteresowania władz państwowych oraz kościelnych. Bo inaczej katolicki Naród Polski liczebnie skarleje tym razem bez wrogiego wystrzału.
Potomstwa nie ma także wiele z tych mężczyzn i kobiet, których w bieżącej epoce szalejących rozwodów opuścił współmałżonek, ale oni/one zarazem nie grzeszą cudzołóstwem, więc i nie płodzą dzieci pozamałżeńskich (a to by ich przecież z podatku „bykowego” zwalniało!).
Nie mają potomstwa wreszcie i tacy, którym z dowolnych powodów nie udało się znaleźć owej na całe życie „drugiej połowy”, więc którzy pozostają w (staro)kawalerstwie albo w (staro)panieństwie i zarazem – jak wyżej – pokątnie dzieci nie płodzą (powstrzymujemy się tu przed użyciem pewnej innej nazwy), gdyż grzechu porubstwa lub cudzołóstwa się nie dopuszczają.
Zagadnienie powyższe przywołujemy tu jako przykład, iż mianowicie Miara Kontrrewolucji to nie jest „alter ego” miażdżącego bez wyboru wszystko i wszystkich Młota Rewolucji.
No, i te w ogóle podatki powinny w Polsce obciążać przedsiębiorstwa zagraniczne co najmniej tak, jak rodzime-polskie. Z zagadnieniem podatków łączy się temat ceł. Właśnie słuchamy w mass mediach, jak to teraz budżet USA ma się zasilać cłami płaconymi przez obcych, zamiast podatkami obciążającymi rodzime osoby fizyczne i prawne. I tak dalej, i dalej…
Zresztą, walka o postawienie z głowy na nogi życia rodzinnego w dzisiejszej Polsce (i przecież w innych krajach) napotyka w tej chwili na bardzo mocne, by tak rzec, przeszkody strukturalne; iż powrócimy tu do pewnych aspektów Triady Pierwszej: Szkoła-Praca-Mieszkanie. Przecież te jakże dla wielu osób… mordercze dojazdy, codzienne, w tę i nazad, do pracy lub szkoły realizowane są niekiedy w nieskończoność. Ciągle w drodze! Czas, czas, i jeszcze raz czas! Czas i trud! Czas i mozół! Czas uciekający przez palce zaciśniętej w bezradności dłoni!
Owe dojazdy jest to jeden z tych w rzeczy samej niedocenianych w swej ogromnej szkodliwości bodźców, który rozrywa (!) dzisiejszą polską rodzinę. Bo (nawet gdy pełnoetatowa) praca kobiety, żony i matki, poza domem, ale gdy jest ona wykonywana gdzieś blisko, nieopodal domu, to jeszcze pół biedy. ale takaż praca i nadto te wyjęte z doby wieledziesiąt minut na sam tylko dojazd (!) – jest to dla rodziny niebezpieczeństwo lub choćby koniec rodziny. No bo ani mąż żony, ani dzieci matki w domu nie widują. A gdy już widują, to niebywale zmęczoną, utrudzoną, nie do życia.
I tu znajdujemy właśnie owo pole do działania dla polityków i poprzez to dla państwa, z zastosowaniem będących w jego dyspozycji środków i bodźców, a to w imię jak najbardziej katolickiej zasady pomocniczości. Jak skrócić owe dojazdy do pracy? Te do trzeciego lub choćby do czwartego powiatu i z powrotem; te do wielkiego miasta i z powrotem; te wskroś wielkiego miasta i z powrotem… Jak przeorganizować przestrzenną strukturę zatrudnienia w Polsce? Ponieważ się ona popsuła.
ale zarazem powraca stare ograne pytanie: jak zatrzymać żonę i matkę w domu, aby NIE BYŁA ONA ZMUSZONA, Z CZYSTO FINANSOWYCH POBUDEK pracować poza domem, więc gdzieś tam codziennie dojeżdżać i dojeżdżać, bez końca?
Już tu szerzej nie rozwijamy owego rozległego dziś zagadnienia, iż oto przez cały dzień spędzany w miejscu pracy (no i na tych dojazdach) kobieta, więc także ta już zamężna, spostrzega różnych mężczyzn, bywa iż coraz to innych; i odwrotnie – mężczyźni rozglądają się za obecnymi tam rozmaitymi kobietami, w okolicznościach w których trudno zrazu odróżnić tę zamężną od tej niezamężnej; bo w takiej sytuacji „strukturalnej” ci wszyscy ludzie zostali postawieni. Przysłowie powiada: „Okazja czyni złodzieja”; a pojęcie „romansu biurowego” też już ma swoją metrykę.
Pamiętamy nasze zdziwienie, przed laty, kiedy to ktoś opowiadał o będących wtedy w Polsce nowością „wyjazdach integracyjnych” pracowników jakiejś firmy (lecz wcale nie nowością, iż wspomnimy na PRL-owskie „wycieczki zakładowe”; to w pewnym zakresie to samo, tylko nazwa inna). Zdziwienie brało się stąd, iż był tam, nowy dla Polaków (i katolików!), wyraźny zakaz udziału wraz ze współmałżonkiem (o ile on nie był pracownikiem tej samej firmy). „Wezmę żonę, zapłacę za jej udział. Niech ona bliżej pozna ludzi, z jakimi ja na co dzień pracuję…”. „A nie, nie… Ma pan przyjść sam!”.
Tak się w Polsce dzieje nadal! Szukajmy, doprawdy, szukajmy tych z pozoru ukrytych, ale zarazem o szerokim zasięgu i bardzo mocnych czynników rozwalających nasze życie, nasze rodziny, nasz Naród, nasz Kościół…
Wspomnienie z drugiej połowy XX wieku: „W Niemieckiej Republice Demokratycznej już 70 procent kobiet wykonuje etatową pracę zawodową poza domem. Władze NRD stawiają sobie za cel podniesienie tego odsetka w najbliższych latach do 90 procent” (pod NRD można sobie podstawić np. PRL).
ale w tym samym czasie władze innych europejskich państw – katolickiej Hiszpanii generała Franco, czy też katolickiej Portugalii profesora Salazara – robiły coś przeciwnego, gdyż czynnie „uwalniały kobietę od udręki fabryki i pracy poza domem” (i tym samym od wspomnianych dojazdów do pracy) wypłacając zasiłki tym uboższym spośród jakże licznych rodzin, w których żona-matka pozostawała na straży ogniska domowego. Wszystko już było.
Zresztą, jeżeli nie w czasie, to w przestrzeni nie trzeba daleko szukać. Oto wcześniej, bo w XIX jeszcze wieku na przykład na Górnym Śląsku ów górnik, prosty przecież chłop, zarabiał tyle, iż utrzymywał z tego pozostającą w domu żonę wraz z gromadką dzieci, i stać go było aby przynajmniej niektóre z tych dzieci przeprowadzić przez ówczesną szkołę średnią, a choćby przez studia akademickie. To dopiero były zarobki! – prostego robotnika.
Z takiego środowiska wyszli tacy mocarze polskiego życia politycznego, jak Wojciech Korfanty i kościelnego, jak prymas Polski August Hlond (jego ojciec pracował na kolei). Brat prymasa Antoni, też duchowny, jest kompozytorem niektórych spośród popularnych polskich pieśni kościelnych.
ale potem PRL-owscy bezbożni komuniści, doprawdy jak bardzo pokrętnymi ścieżkami błądzący, usiłowali się legitymizować propagując w telewizji owe zdjęcia właśnie tych dawnych trójpokoleniowych wielodziesięcioosobowych rodzin śląskich, jakoby oni, komuniści – którzy przecież całe rzesze kobiet programowo odganiali od ogniska domowego i gnali do fabryk – z tamtymi na zdjęciach widniejącymi postaciami mieli rzekomo coś wspólnego. Ot, wredna propaganda… nie cofnie się przed żadnym przekrętem.
Ponieważ w nie tak znowu odległych czasach, skoro jeszcze w drugiej połowie XX w. byli w Europie tacy, którzy starali się w życiu społecznym zachować adekwatną miarę pomiędzy tym, co domowe, a tym co pozadomowe, warto, aby uczciwi iberyści wyszukali tę najlepszą i koniecznie hiszpańskiego autora książkę na temat „życie codzienne w Hiszpanii pod rządami generała Franco” i aby to dzieło zostało pod patronatem… właśnie Prezydenta RP najstaranniej przetłumaczone na język polski, elegancko wydane i szeroko rozprowadzone pośród czytającej po polsku publiczności.
Kandydat na Wysoki Urząd akcentuje hasło: „Bezpieczeństwo Polski pod wszelkimi możliwymi względami”.
Ależ tak! Skoro Polska, a wraz nią Polacy znajdują się od dawna w stanie niebezpieczeństwa, tym większego, im bardziej nie zdają sobie oni z tego sprawy. „Budujcie Arkę przed Potopem…” – śpiewał natchniony bard Pierwszej „Solidarności”.
W czym rzecz? Ano w tym, iż Polska wraz Polakami (rzecz dotyczy także innych państw i narodów) jest w tej chwili nie tyle uczestnikiem, co BIERNYM PRZEDMIOTEM WOJNY, czyli, by tak rzec, bezwystrzałowej eksploatacji w trybie wojennym. I oby Pan Bóg uchronił nas od tych wystrzałów!
Mamy więc do czynienia ze skutkami takimi jak w wyniku tradycyjnej wojny – i o jakich uczy historia – ale w następstwie przyczyn innych, niż w przypadku znanych dotąd „gorących” wojen; zatem w następstwie owych złożonych i jednak „przez kogoś sterowanych” procesów polityczno-społeczno-gospodarczo-demograficzno-(kontr)kulturowych. Posłużymy się drastycznym porównaniem, za którego użycie przepraszamy:
- dwoje „wyzwolonych” dorosłych dzisiejszych ludzi intensywnie grzeszy, jak to dawniej mówiono, „na kocią łapę” i w następstwie zgodnie ze swoimi zamiarami… potomstwa tych dwoje nie ma (gdyby potomstwo było, stawała by sprawa jego należytego wychowania, co tutaj pomijamy);
- dwoje innych ludzi, ale przykładnych małżonków, dawniej, czy też w tej chwili ma potomstwo, jedno lub kilkoro; ale w następstwie owej „gorącej” wojny ich dzieci tracą życie.
Ostatecznie bilans demograficzny w obydwu przypadkach jest TAKI SAM: starzejące się dwie pary bezdzietne; liczba ludności w tym kraju maleje, i jeszcze bardziej zmaleje, wraz ze śmiercią tychże.
ale w każdym z dwóch przywołanych przypadków dzieje się, w zakresie bilansu demograficznego-liczbowego (bo tu akurat TYLKO O NIM mowa), wprawdzie TO SAMO, ale z JAKŻE SKRAJNIE ODMIENNYCH POWODÓW. Nieprawdaż?
W ciągu ostatniego półwiecza liczba ludności kontynentu afrykańskiego potroiła się!!! I nic dziwnego, skoro od dziesięcioleci w tzw. dobrym stylu było, po prostu, dokarmianie znacznej części tamtej ludności z zasobów pochodzących spoza Afryki. Wielu tam nie pracowało, gdyż czekało na zewnętrzną dostawę tej garści ryżu lub mąki. Ostatnio głoszono choćby o misjach spoza Afryki podejmowanych w celu… kopania studni w Afryce.
Za pozwoleniem, ale co jak co, ale to bezwzględne minimum, czyli dostęp do… wody pitnej każdy człowiek, i każda grupa ludzka, i każda kultura musi zapewnić sobie sama. I tak właśnie się działo, od czasów niepamiętnych, wszędzie, także w Afryce. Po co to zmieniać?
Tak więc słusznie ów Kandydat na Wysoki Urząd głosi o konieczności zapewnienia Polsce… bezpieczeństwa. Obawiamy się jednak, iż podobnie jak już to kiedyś bywało, na przykład w wieku XVIII, istotną przyczyną owego Niebezpieczeństwa było… pospolite przekupstwo, czyli łapówkarstwo (zwane dzisiaj eufemistycznie „korupcją”, acz to z łaciny wzięte pojęcie ma przecież szersze pole znaczeniowe).
Ośmielamy się więc dodać i nasze hasło, dobre także do skandowania na wiecach wyborczych:
„Polak! Polak! Nieprzekupny! Polak! Polak! Nieprzekupny!…”. I gdy również tego się tu u nas dopilnuje, wtedy będzie wyraźnie bardziej bezpiecznie. Oczywiście, owo przekupstwo bywa bardzo różnego typu, także i niematerialne, więc intelektualne, choćby duchowe, dążące do zaspokojenia rozlicznych ambicji lub zawiści. O, tak. Niemniej szeroki ogół najlepiej rozumie, co to jest pełna kieszeń. Nieprawdaż? Jest choćby takie powiedzonko:
„Nasz naród inaczej, jak 'po kieszeni’, nie zrozumie”. Ono się odnosi wszakże do czegoś jeszcze innego, mianowicie do karania kogoś, kto już coś ma, właśnie „po kieszeni”, czyli karą pieniężną, czy też łupiąc go pospolicie, na przykład poprzez nadmierne podatki.
Życie publiczne-polityczne obejmuje całokształt zbiorowego bytowania, więc bardzo wiele tematów do omówienia. Powyżej tylko te kilka. Czy to mało?
Piszemy tak o tych sprawach, i piszemy, i wciąż nasza myśl się splątuje z wiadomością o tym wciąż niedawnym (bodaj 20 stycznia 2025 r.) wystąpieniu owych „szesnastu intelektualistów”. Tajemnicza sprawa. W czyjej służbie tamtych „szesnastu” zaprzęga swój intelekt? Dlaczego właśnie tak?
C.D.N.
Polecamy również: Syryjski arcybiskup: panuje powszechna przemoc i strach