Марцин Древич: Варшавянин горцу с ответом. Часть 3

magnapolonia.org 6 часы назад

Marcin Drewicz: Warszawiak góralowi z odpowiedzią w sprawie urbanistycznego projektu „Repolonizacja Warszawy” autorstwa Sebastiana Pitonia: trochę „na tak”, a trochę „na nie”. Część 3: Co tam ma być, a czego nie powinno?

Tak więc wspomniane, ale już pięknie urenesansowione (lub lepiej, jak my radzimy: z polska zbarokizowane) wystawiennicze „pudełko-klocek” z narożnika ul.ul. Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej ma znaleźć swojego symetrycznie zlokalizowanego bliźniaka w narożniku ul. Marszałkowska – Aleje Jerozolimskie.

Już tu zauważmy, iż owa gaudystowsko-neorenesansowa falista niekiedy linia charakteryzująca budynki ma być u Sebastiana Pitonia podporządkowana tychże budynków symetrycznym na całej omawianej przestrzeni rozmieszczeniem-rozplanowaniem. Zatem, co do planu w poziomie, nie żadna „arabeska”, ale tradycyjny rygor zachodnioeuropejski zarazem i polski.

Ubiegając dalsze wywody już tu zauważmy, iż choćby nie „arabeska”, ale – jak ktoś się wyraził – „Stambuł” (sic!) miałby cechować wystrój i detal wnętrz owych galerii handlowych „z knajpkami i restauracjami” pociągniętych ponad czy też obok wielokondygnacyjnych parkingów wzdłuż ul. Świętokrzyskiej z jednej strony, i wzdłuż Al. Jerozolimskich z drugiej strony. „Gdyż Polska leży pomiędzy Wschodem i Zachodem” – jak to bez wahania pośpieszył uzasadnić sam Projektant p. inż. Pitoń.

No… nie! Jak gołym okiem widać i co choćby pobieżnie wybrzmiało także w naszych dotychczasowych wywodach, pod względem architektury Polska leży pomiędzy Południem, a Północą, a nie Wschodem i Zachodem. Wiele by o tym mówić. Ta Północ jest to strefa bałtycka, więc „niemiecka”, ale inspirowana wzorami z dalekich Niderlandów, poprzez północne Niemcy, Danię, Pomorze, Prusy jedne i drugie, Łotwę, aż po dzisiejszą Estonię – dobrze wypalona goła czerwona cegła.

Co ciekawe, ani tamci sowieccy architekci w połowie XX stulecia, ani w tej chwili Sebastian Pitoń nie do tego nurtu tradycji, wszakże gotycyzującej (gotyk północny) w jakiejś części także i polskiej, się odwoływali. Choć przecież wyraźnie u nas wyodrębniony gotyk mazowiecki (sic! Warszawa leży na Mazowszu) czerpie inspiracje właśnie z Północy, tak po prawdzie, chciał-nie-chciał, „od krzyżaków”.

Południe – czyli tradycja w ogólności włoska, ale i południowo-niemiecka – w wydaniu polskim najpełniej reprezentowane jest w Krakowie, ale i w tysiącach innych miast i miejscowości w Polsce południowej i środkowej; Lwów to też Południe. Natomiast Wilno stanowi uroczą mieszaninę obydwu tych tradycji, Południowej i Północnej, tam właśnie, na północo-wschodzie się niejako zwierających.

Tak więc – żaden Wschód! Nie ma na ziemiach polskich, i choćby na tych wokół Morza Czarnego żadnych wpływów architektury islamu na architekturę naszą (a w Hiszpanii są). Także architektura najogólniej pojętej Rusi nie oddziaływała w kierunku zachodnim; ale odwrotnie tak, czego dowodem są barokowe (nawet i rokokowe!) cerkwie w Kijowie, we Lwowie i w innych jeszcze miejscach. Owszem, ruscy malarze w udany sposób pokryli freskami gotyckie wnętrze zamkowej kaplicy w Lublinie; ale to wcale nie jest przykład aż „oddziaływania jednej architektury na drugą”.

Tak więc wykończeniowy-detaliczny „Stambuł” w projekcie p. inż. Pitonia warto naszym zdaniem zamienić na, jak wyżej, barokizację lub choćby na… secesję (sic! wszakże pobliska zabudowa południowej pierzei Alei Jerozolimskich ocalała przed wojennymi bombardowaniami i powojennymi wyburzeniami). Projektant prawdopodobnie będzie wyjaśniał, iż to co był zaprezentował we wnętrzach, to właśnie jest pewna autorska odmiana secesji. Pozostańmy przy tym, iż jeszcze za mało nam w tej mierze pokazano, abyśmy mieli podstawy do utwierdzenia się w naszej co do tych wnętrz opinii.

Łuki Triumfalne Trzech Przełomowych Bitew – i tu przechodzimy od rozważania zagadnień architektoniczno-funkcjonalnych (wrócimy do nich) do zagadnień architektoniczno-rzeźbiarsko-symbolicznych.

Piszący niniejsze bodaj w początkach marca roku 2020 bezpośrednio przysłuchiwał się tej żenującej, jak krew z nosa się toczącej debacie nad projektem owego „Led Zeppelina” (sic!), czyli… pomnika „Bitwy Warszawskiej 1920” (tak! tak!) lokalizowanego wówczas na Placu na Rozdrożu. W takich to czasach pomieszania z poplątaniem żyjemy. Na kolanach dziękujmy naszym Świętym Patronom, iż Warszawę i Polskę realizacja tego dziwactwa po prostu ominęła.

A debata tamta toczyła się w pomieszczeniu opodal kompleksu Domów Centrum, więc ledwie kilkaset metrów od miejsca, w którym panowie Pitoniowie, ojciec z synem, zamierzają teraz ustawić, jak oni to nazywają, właśnie Pomnik Bitwy Warszawskiej.

Śpieszymy dodać, tak na marginesie, iż my posługujemy się dla opisu tego samego historycznego wydarzenia pojęciem Cud nad Wisłą, bo też i bitwa toczyła się na rozległych przestrzeniach nad środkową Wisłą z podejściami do Warszawy jako – na szczęście tylko – jednym z jej węzłów.

Czy Polska w pierwszej połowie XX wieku się rozwijała, czy zwijała? W roku 1920 ani jeden pocisk nie spadł na Warszawę, ani choćby na jej najdalsze (ówczesne) przedmieścia; podobnie wcześniej w roku 1915. Natomiast o ledwie pół pokolenia później, w roku 1939, i jeszcze mocniej w roku 1944… Wiemy o tym wszyscy. W latach 1918-1921 Odrodzone Wojsko Polskie w zasadzie samodzielnie (!!!) pokonało wszystkich jakże groźnych wrogów z, poza tym jedynym w jej historii wyjątkiem, „Niezwyciężoną Armią Czerwoną” na czele, ale w latach 1939-1945… Dość o tym!

Proponowana przez pp. Pitoniów lokalizacja wspomnianego „Pomnika Bitwy Warszawskiej 1920” jest słuszna, aczkolwiek o samym pomniku wypowiemy się dalej. Słuszne są również dwie pozostałe bitewno-pomnikowe lokalizacje: Grunwaldu od strony ul. Świętokrzyskiej (bo krzyżacy naciskali na nas z północy) oraz Wiednia od strony Al. Jerozolimskich (bo Turcy naciskali na katolicką Europę z południa); o nich również dalej.

Tu wspomnijmy coś innego. Oto owe liczne spośród wielu dziesiątek miejsc w Polsce, w jakich w trakcie, jak my to nazywaliśmy, swojego „papieżowania” – czyli papieskiego pielgrzymowania po Polsce – Jan Paweł Drugi odprawił plenerową Mszę Świętą dla, bywało, za jednym razem choćby miliona i więcej ludzi, jakoś tak wstydliwie przez cały czas nie są w terenie choćby zaznaczone.

Jedna z takich Mszy, jeszcze za komuny, bo w czerwcu roku 1987, została odprawiona właśnie na warszawskim Placu Defilad z przyległościami, w kraju państwowego bezbożniczego komunizmu na tle – nomen-omen – wschodniej fasady wzmiankowanego tu Pałacu Kultury i Nauki imienia Józefa Stalina. W trakcie tejże Mszy papież nadał Krzyże Misyjne prawie dwustu polskim misjonarzom i misjonarkom wyruszającym na różne kontynenty, tzn. dokonał ich rozesłania; o misjach w państwach post-sowieckich jeszcze wtedy nie było mowy, gdyż takich państw jeszcze nie było.

Doprawdy, wspomnienie tamtego wydarzenia, poparte dostępnym na „Youtubie” archiwalnym filmikiem rzuca na kolana, kładzie krzyżem na ziemię. Czy to aby nie wtedy została, przynajmniej wstępnie, skasowana owa komunistyczność Pałacu Kultury? Duży biały Krzyż ołtarzowy na tle Pałacu! Jaka to była wielka rzymskokatolicka misyjna potęga późnokomunistycznej Polski (sic!). A dzisiaj…?

To nad tamtym milionowym modlitewnym zgromadzeniem widniał, pośród innych, transparent z proroczym napisem: „Czwarta pielgrzymka w Wolnej Polsce” (czegokolwiek my byśmy dzisiaj, mądrzejsi o minione od tamtego czasu dziesięciolecia, o tych „wolnościach” nie sądzili).

Piszemy tu o tym dlatego, iż warto by zamieścić, właśnie od strony ul. Marszałkowskiej, skromne upamiętnienie wspomnianego wydarzenia z roku 1987 – skoro to właśnie tam się działo! – zlokalizowane gdzieś pomiędzy wejściem do Pałacu Kultury, a owym bliżej ul. Marszałkowskiej wysuniętym memoriałem Cudu nad Wisłą (bo on tak właśnie ma się nazywać!), mniejsze i skromniejsze w wystroju, aniżeli ten memoriał, ale jak on korespondujące z pana Pitonia zamiarem nareszcie skatolicyzowania post-komunistycznego Pałacu Stalina.

Tak, wiemy, „posoborowizm” versus „przedsoborowizm”, papieże (po)soborowi versus przedsoborowi; ale nie lekceważmy naszego masowego (sic!) stanu świadomości, stanu ducha, stanu wiedzy, stanu pobożności i tego bezmiaru dobrej woli z roku, tutaj: 1987. Wtedy to byliśmy my, i teraz to jesteśmy my, ci sami, trochę starsi, wsparci przez coraz to nadchodzące młodsze roczniki. Nieprawdaż?

To może być na przykład troszkę większa od tych przydrożnych tradycyjna polska słupowa kapliczka z odpowiednim pamiątkowym napisem na kamiennej tablicy lub na u jej podnóża zlegającym polnym kamieniu; to może być kapliczka w postaci niedużego budyneczku w owym tradycyjnym stylu narodowym… Na wspomnienie owego rozesłania misjonarzy obiekt ten powinien by być także wyposażony w jakieś artystycznie wyrażone wątki właśnie misyjne: „Idźcie i nauczajcie wszystkie narody…”, także w fotosy z tamtej Mszy Św. Patron kapliczki też by powinien być misjonarzem.

Wedle naszego rozeznania teren o jakim tu mowa przynależy do parafii Wszystkich Świętych z największym w Warszawie kościołem zlokalizowanym przy Placu Grzybowskim. Niemniej warto, aby także na tym terenie, czy to wewnątrz Pałacu Kultury, czy w obiekcie – jak np. wspomniana kapliczka – znajdującym się poza obrębem Pałacu odprawiana była najlepiej codziennie Msza Święta – dla zabieganego personelu zatrudnionego w tych wszystkich miejscach oraz dla przyjezdnych i przejezdnych (o nich też dalej).

„Oni nam komunistyczny Pałac, a my im na czubku tego Pałacu figurę Matki Bożej Łaskawej patronki Warszawy” – mniej więcej w te słowa opowiada o swoim projekcie podhalański gazda i architekt Sebastian Pitoń.

Takie realizacje, ale na czubkach świątyń, są w katolicyźmie spotykane. Z pamięci przywołujemy chyba Marsylię oraz sterczącą z Morza Górę Św. Michała po drugiej stronie Francji, aczkolwiek tam na szczycie wieży z figurą tegoż właśnie Patrona.

Pomysł jest naszym zdaniem przedni, jednakże figura Matki Przenajświętszej powinna być najpewniej nieco mniejsza – to kwestia starannego wyważenia proporcji – aniżeli w wersji przedstawionej w ww. filmie. Tak więc z omawianiem projektu Sebastiana Pitonia wspięliśmy się z poziomu Placu Defilad na sam Pałac, na którym ów Autor zamierza ustawić jeszcze więcej figur – a wszystkie one naszym zdaniem też powinny być nieco mniejsze.

„Bo kiedy Ojciec rozgniewany siecze, szczęśliwy kto się do Matki uciecze…” – śpiewamy rzewnie od pokoleń w kościele, teraz już na przekór katolickim modernistom (heretykom?), którzy zaprzeczają samej możliwości sieczenia grzeszników przez Boga. ale właśnie taką sytuację wyraża przywołana przez Sebastiana Pitonia postać Matki Przenajświętszej, tradycyjnie wyłapującej obydwiema dłońmi owe ciosy-gromy Bożej Sprawiedliwości (to nie są żadne „strzały”) ciskane z Nieba ku Ziemi.

U Pitonia te pęki błyskawic są trzymane w dłoniach figury Matki Bożej poziomo – aby widzowie zadzierający głowy spod samego Pałacu mogli dostrzec i rozpoznać, co to takiego jest. ale widzowie stojący dalej od Pałacu będą mieli z tego samego powodu niejaką trudność. Ot, jedna z rzeczy do starannego wyważenia w tym jakże wieloelementowym projekcie.

I kolejne aż pięć – jak rozumiemy – zarazem zbyt naszym zdaniem wielkich figur wynoszonych przez p. inż. Pitonia na wyżyny Pałacu Kultury: aż pięć Aniołów (Archaniołów? ich imiona?) przeszywających włóczniami tyleż smoków-wężów (o ile to można rozpoznać na ww. filmie); Polski Orzeł na memoriale Cudu nad Wisłą zadziobuje węża szóstego (albo tylko drugiego – zależy jak to widać). Krzyż na Koronie tego Orła – zauważmy to już tutaj – jest z kolei za mały.

„Coś z tym trzeba zrobić!”. „Nie straszcie dzieci!”. Bo te węże są rzeczywiście szpetne, ogromne i zbyt liczne (a może tylko dwa?) – z tej i z tamtej strony Pałacu, i choćby na dachu… Sali Kongresowej od strony ul. Emilii Plater. Dziecko z wizyty w Warszawie zapamięta przede wszystkiem owe smoki-węże i ze strachu sobie tę całą Warszawę zbrzydzi (nie trzeba aż węży; na prowincji od pokoleń powiadają: „my Warsiawy nie lubimy, bo tam jest ten cały rząd”). A dzieci miejscowe-warszawskie to już w ogóle…

„Ech, ta naso górolscyzno…” – miał zwyczaj wzdychać pewien inny podzakopiański gazda, z przeszłego już pokolenia, znany nam przed wielu już laty. Skąd są wzięte przez p. inż. Pitonia owe figury Aniołów oraz Orła z wężami? Ano, naszym zdaniem z podhalańskiego drzewnego rękodzieła, więc w oryginale w małej skali, do rąk, do postawienia sobie w pokoju na półeczce, na komódce, lub do powieszenia na ścianie. Tam to gra jak na medal. ale kilkadziesiąt razy powiększone…

Co z tym zrobić? Proponujemy: wszystko taktownie nieco zmniejszyć, część zostawić, a co do części dokonać twórczego zainspirowania się dorobkiem sławnego Juana de Avalos zrealizowanym we wspomnianej już Dolinie Poległych (hiszp. Valle de los Caidos) w Hiszpanii bratniej w wierze.

Sebastian Pitoń cztery Anioły (te chyba też z wężami) poustawiał w swym projekcie na owych – brakuje nam adekwatnego architektonicznego określenia – czterech niższych dookolnych wertykalnych formacjach Pałacu. Natomiast Juan de Avalos poustawiał (patrz: zdjęcia w m.in. Internecie) u podnóża wielkiego Krzyża ogromne na ponad dwadzieścia metrów postacie… czterech Ewangelistów ze swoimi zwierzętami-atrybutami; a nad nimi już „tylko” kilkunastometrowej wysokości personifikacje Czterech Cnót Kardynalnych – Roztropność, Sprawiedliwość, Umiarkowanie, Męstwo – też z atrybutami.

Tak więc proponujemy zamienić posągi owych czterech Aniołów i węży z wyżyn pałacowych na posągi-personifikacje Czterech Cnót Kardynalnych. I tyle.

Skoro umieszczone w roku bodaj jubileuszowym 2000 wysoko na Pałacu tarcze zegarowe mają średnicę podobno sześciu metrów każda, to jakiej wysokości powinny być owe figury Czterech Cnót Kardynalnych, wszakże lokalizowane niżej od tych tarcz, aby były one z dołu widoczne-rozpoznawalne? To jest pytanie dla wszystkich, kto spoziera na Pałac. To samo pytanie dotyczy oczywiście owej figury Matki Bożej; ta musiałaby być największa, gdyż ma się ona znajdować najwyżej, więc najdalej od patrzących z dołu.

ale Archanioł ubijający węża-smoka na dachu Sali Kongresowej niechże pozostanie wedle pierwotnej koncepcji Sebastiana Pitonia; może trochę zmniejszony, a może nie – do pomiaru. O Orle i wężu umiejscowionych w jednej z nim linii, acz dokładnie po przeciwnej-wschodniej stronie Pałacu powiemy dalej.

Tu jest miejsce na zapowiedziane nadłamywanie przez nas omawianej tu koncepcji znanej nam z ww. filmu p. inż. Pitonia – w wymiarze wertykalnym, zatem: obniżenie Pałacu Kultury, czyli jego częściowe wyburzenie od góry (sic!). Do jakiej kondygnacji obniżenie? Tego tutaj nie rozstrzygamy. Co ze wspomnianymi zegarami? Tego też tu nie wskazujemy. Co poprzez taki zabieg osiągamy?

  1. Owa, owszem, nader proporcjonalna „szpica” Pałacu przestaje wreszcie być, po siedemdziesięciu aż latach, tą znienawidzoną sowiecką (post-sowiecką) architektoniczną dominantą nad Warszawą stolicą Polski.
  2. Skoro o „katolicyzacji” Pałacu mowa, to owa figura Matki Bożej Łaskawej znajdzie się niżej, więc będzie nieco mniejsza niż pierwotnie zakładano, ale zarazem bardziej starannie wykonana, bo też i bliższa w oglądzie z dołu.
  3. Lecz ta okoliczność i zarazem więcej miejsca wokół tejże figury przydaje nowe możliwości. Otóż wedle starej katolickiej tradycji artystycznej u stóp Matki Bożej mogą się w hołdzie dla Niej gromadzić (stać? klęczeć?) postacie wyobrażające różne grupy społeczne (stany) narodu polskiego, współczesne nam oraz te dawniejsze. Nie ukrywamy, iż inspiracja taka – chodzi tu o rzeźbę wielkich rozmiarów – pochodzi także z bratniej w wierze Hiszpanii, gdzie na południe od Madrytu wznosi się, mające swoją niekiedy dramatyczną historię Wzgórze Anielskie (centralny punkt geograficzny Półwyspu Iberyjskiego), gdzie w rzeźbiarskim przedstawieniu różne ludy dawnego Imperium Hiszpańskiego, w tym Indianie z różnych plemion adorują wzniesioną na wysokiej kolumnie figurę Pana Jezusa z Jego Najświętszym Sercem. Dziś oglądamy drugą wersję tego figuralnego zespołu. Wersja pierwotna w roku 1936 najpierw została „rozstrzelana” przez czerwonych milicjantów i niedługo wysadzona w powietrze przez czerwonych minerów.
  4. Tak więc to szczególne „na Pałacu” Sanktuarium Matki Bożej Łaskawej znajdzie się niżej, czyli mniej więcej w 2/3 wysokości nieodległych nowych szklanych wieżowców. Nie szkodzi. Najlepiej, aby miasto stołeczne Warszawa czerpało zyski z biletów za oglądanie z góry, przynajmniej z tych kilku bliżej stojących wysokościowców opisywanej tu rzeźbiarskiej grupy na Pałacu i w ogóle całego dookolnego założenia urbanistycznego proponowanego przez Sebastiana Pitonia. Ostatecznie rzecz biorąc Katedra Św. Patryka w Nowym Jorku też jest otoczona, i to ściślej, dominującymi nad nią swoją wysokością owymi „świątyniami pieniądza”. Ale… tam najpierw była wzniesiona Katedra, tu Pałac Kultury też. Dodajmy, iż Sebastian Pitoń nie planuje wprowadzania wysokościowców na ów kwartał ulic, tj. na ową pustać, na jakiej wznosi się Pałac Kultury.

To obniżenie Pałacu Kultury byłoby czynnością w kalendarzu prac niezależną od realizowanych według projektu p. inż. Pitonia inwestycji poza obrysem Pałacu. Tak więc ze wznoszeniem obiektów na obecnym Placu Defilad nie trzeba by na nie czekać. Owszem, rozmiary figury Matki Bożej oraz wprowadzenie albo nie wprowadzenie figur owych modlących się Polaków różnych czasów są zależne od uprzedniej decyzji o obniżaniu tego gmachu albo pozostawieniu go w wysokości takiej, jaką on ma teraz.

Atoli jakąś opcją – przypomnijmy – pozostaje przez cały czas całkowite wyburzenie Pałacu Kultury, w dwóch wariantach: tylko części wysokościowej-wertykalnej z pozostawieniem owych rozległych formacji horyzontalnych, czyli Sali Kongresowej, teatrów, muzeów itd. albo także ich wyburzenie, osiągając tym sposobem pusty rozległy plac tak jak po splantowaniu tego terenu przed 1952 rokiem (w tamtym roku rozpoczęto budowę Pałacu).

Rzecz w tym, iż my się tutaj odnosimy do niedawno przedstawionego projektu urbanistycznego autorstwa Sebastiana Pitonia, a ten całą swoją koncepcję opiera na pozostawieniu Pałacu, a choćby dodaje mu – jak widzieliśmy – kolejne monumentalne atrybuty. Całkowite usunięcie Pałacu wraz z owymi „poziomymi muzeami-teatrami” – jak sobie tego życzyło wielu polskich patriotów w latach 90. XX wieku – byłoby zupełnie nowym wyzwaniem w zakresie zagospodarowania tamtej rozległej, teraz już jednostajnie pustej przestrzeni, ale nie tego dotyczy nasza niniejsza wypowiedź.

Co też z nami-Polakami uczynił ten cały komunizm! Teraz już zmieszany w jeden dziwaczny twór z liberalizmem – soc-demo-liberalizm. Czy rzeczywiście ubezwłasnowolnił on nas mentalnie?

Te wielkie i mniejsze prawosławne sobory i cerkwie postawione przez prawosławnego cara przed pierwszą wojną światową także na obszarach Królestwa Kongresowego – Priwislanskiego Kraju też były „kawałkiem świetnej architektury”, też – jak później Pałac Kultury – przez wschodnią moskiewską (wcześniej petersburską) władzę tutaj na swoją chwałę wzniesione, jako znak potęgi Wszechrusi.

Po wycofaniu się z tego obszaru w roku 1915 rosyjskiej armii oraz rosyjskich urzędników i zwłaszcza po odzyskaniu przez Polskę niepodległości nikt się tu jednak nie wahał, aby te doprawdy wspaniałe budowle – pomimo iż były to przecież chrześcijańskie świątynie! – rozebrać, na czele z warszawskim wyniosłym Soborem Aleksandra Newskiego, ale… nie od razu i nie wszystkie.

Dopóki Odrodzone Wojsko Polskie na stopie wojennej utrzymywało stan około milionowy, owe cerkwie po prześwięceniu ich na katolicyzm służyły temu rzymskokatolickiemu wojsku jako po prostu kościoły garnizonowe, zupełnie jak wcześniej wojsku rosyjskiemu. Dopiero wraz z powojenną redukcją wojska zaczęto je wyburzać, aczkolwiek niektóre w porozumieniu z miejscowymi władzami duchownymi pozostawiono jako kościoły rzymskokatolickie, jak m.in. kościół św. Jakuba w Częstochowie, który – co interesujące – pierwotnie, tj. przed zawłaszczeniem go przez prawosławnych Rosjan też był katolicki.

Lecz w Warszawie, gdzie po wojennej i rewolucyjnej zawierusze jakaś niewielka zbiorowość prawosławnych znalazła swoje schronienie, pozostawiono cerkiew na Cmentarzu Wolskim oraz cerkiew na Pradze jako katedralną dla całej nowo powołanej w Odrodzonej Rzeczypospolitej autokefalii prawosławnej.

Tak więc nasi Czcigodni Drodzy Pradziadowie także i w omawianym tu zakresie rozprawy z architektonicznymi pomnikami obcej nad Polską władzy wykazali się zarazem zdecydowaniem, jak i pewnym zmysłem praktycznym. Nam po komuniźmie i tego brak.

Doprawdy – czy Polska te ponad sto już lat temu nie wyszła aby silniejsza spod trzech jakże potężnych i długotrwałych zaborów, aniżeli te już ponad trzydzieści lat temu spod wszechniszczącego komunizmu?

C.D.N.

Polecamy również: Który kardynał ma szanse zostać kolejnym papieżem?

Читать всю статью