Марцин Вирвал: Четыре сценария Трампа для Украины и почему мы не можем на них повлиять

news.5v.pl 4 часы назад

Inauguracja Donalda Trumpa jako prezydenta USA wzbudza w Polsce wielkie emocje. Główne z omawianych pytań brzmi: czy Trump da naszemu regionowi więcej, czy mniej od Bidena w kontekście wojny w Ukrainie, a może w ogóle nic nie da? To dobre pytanie, bo akurat my w tej sprawie do powiedzenia nie mamy nic i losy naszego regionu zależą właśnie od decyzji Amerykanów.

Możliwe kierunki, które wybierze nowa administracja odnośnie wojny, są doskonale znane i wałkowane do upadłego w różnych konfiguracjach od wielu miesięcy.

Cztery scenariusze

Pierwszy to zakończenie wojny i tym samym ogłoszenie politycznego sukcesu za wszelką cenę, czyli za cenę ustępstw Ukrainy i tym samym osłabienia całego naszego regionu. To nieuchronnie skończy się kolejnym, prawdopodobnie jeszcze bardziej krwawym od obecnego etapem wojny, bo nikt nie będzie nim usatysfakcjonowany, a Rosja zyska czas do odbudowy wojennych zasobów.

Drugi to odmowa przez Putina choćby przerwania działań wojennych, co sprowokowałoby Trumpa do wysłania do Kijowa ilości sprzętu i amunicji wystarczających do przymuszenia Kremla do rozmów pokojowych. To też scenariusz najbardziej korzystny dla Ukrainy i naszego regionu, ale też scenariusz najmniej prawdopodobny ze wszystkich, bo zakładający, iż Amerykanie nagle przestaną przejmować się mitycznymi czerwonymi liniami Moskwy.

Trzeci to również odmowa przez Putina przerwania działań wojennych. W tym jednak – bardziej prawdopodobnym – scenariuszu Trump nie zasila Ukrainy żadną pomocą. To, co oferuje Europa, jest dalekie od pomocy wystarczającej do powstrzymania Rosji. Moskwa posuwa się do przodu, pogrążając Ukrainę, a w dalszej perspektywie nasz region w wojnie.

Czwarty to znowu odmowa przez Putina przerwania działań wojennych. W tej opcji Trump kontynuuje strategię administracji Bidena, zasilając Ukraińców uzbrojeniem wystarczającym do obrony, ale nie do przełamania agresora. Także w tej opcji czekają nas kolejne lata wojny, być może również na naszym terytorium.

Dlaczego Polska nie będzie mieć żadnego wpływu na wybór jednego z powyższych scenariuszy?

PAP/EPA/KEVIN LAMARQUE / POOL

Wiceprezydent USA J.D. Vance oraz prezydent Donald Trump

Państwo drugiej kategorii

Oczywiście, prezydent Andrzej Duda jest „przyjacielem” Donalda Trumpa, premier Donald Tusk ma z nim „osobiste relacje”, a cały nasz kraj ma unikalny w skali Europy sojusz z USA. Tyle w kwestii skierowanego na nasz wewnętrzny rynek politycznego marketingu, który obywatelom ma dać poczucie bezpieczeństwa, a politykom wyborcze głosy.

Jakie to są przyjaźnie, relacje i sojusze, ostatnio pokazało zalecenie administracji jeszcze Joe Bidena o ograniczeniu eksportów zaawansowanych mikroprocesorów GPU. Jako „specjalny sojusznik USA” znaleźliśmy się jednak w drugiej kategorii państw, razem z całą Europą Środkowo-Wschodnią, znakomitą większością Ameryki Południowej, Afryki czy Azji. Do pierwszej kategorii trafiła Europa Zachodnia, Kanada, Japonia, Australia. Mikroprocesory GPU są o tyle ważne, iż są niezbędne do rozwijania sztucznej inteligencji, a więc amerykańska decyzja skazuje państwa drugiej kategorii na powolniejszy rozwój i utrudnione zadanie dobicia do gospodarczej czołówki świata.

W podziale na kategorie liczą się dwa potencjały państw – gospodarczy i zbrojeniowy. jeżeli chodzi o gospodarkę, to oczywiście, rozwijamy się i próbujemy dogonić Zachód, jakkolwiek wciąż nie wydostaliśmy się z grona państw drugiej kategorii. Wiele decyzji państw o statucie mocarstwowym, w tym choćby ta o mikroprocesorach GPU, sprawia, iż pozostajemy w tej kategorii pomimo wysiłków.

Na potencjał drugi, zbrojeniowy, mogliśmy mieć większy wpływ, co być może choćby zapewniłoby nam miejsce przy stole negocjacyjnym w sprawie Ukrainy. Problem w tym, iż wbrew prozbrojeniowej narracji ostatnich dwóch rządów zmarnowaliśmy tę szansę koncertowo.

Przespane dekady

Chodzi o to, iż jako państwo od wieków znajdujące się w strefie geopolitycznego zgniotu przespaliśmy w dziedzinie zbrojeniowej dobre trzy dekady, w tym ostatnie 18 lat, kiedy rozwój wypadków został jasno wyrażony przez Władimira Putina.

Od zakończenia Zimnej Wojny, podobnie jak cała Europa Zachodnia, beztrosko się rozbrajaliśmy. Stanu tego nie zmieniła konferencja bezpieczeństwa z Monachium z 2007 r., kiedy Putin otwartym tekstem stwierdził, iż jego kraj nie godzi się z obecnym ładem światowym i będzie dążył do jego zmiany. W kwestii zbrojeń nie zrobiliśmy nic choćby wtedy – a zakrawało to już na odruch samobójczy – kiedy w 2014 r. Rosja oderwała od Ukrainy Krym i część Donbasu rozpoczynając trwającą od ponad dekady wojnę.

W tych wszystkich latach, kiedy na półkach firm zbrojeniowych leżało mnóstwo sprzętu i amunicji po stosunkowo niskich cenach, mieliśmy szansę na stworzenie dalekosiężnej strategii i stopniowe dozbrajanie się. Nie zrobiliśmy nic, co mogłoby choćby odlegle zbliżyć nas do zapewnienia sobie solidnego systemu obrony. Prezydenci i szefowie kolejnych rządów zapewniali nas o swoich specjalnych relacjach z kolejnymi prezydentami USA w myśl nigdy nie wyrażonej, ale najbliższej prawdzie doktryny obronnej – „NATO nas obroni”. Teraz okazuje się, iż to my jesteśmy owym NATO, które będzie bronić kontynentu przed Rosją przy wciąż niepewnej postawie wielu członków Paktu Atlantyckiego.

Przebudziliśmy się w lutym 2022 r., kupując panicznie i nie patrząc na ceny. Zakupiony sprzęt wciąż do nas dociera i będzie docierał w kolejnych latach. Większym problemem jest amunicja, szczególnie ta kluczowa dla rosyjsko-ukraińskiego pola walki artyleryjska kalibru 155 mm. Nasze magazyny świecą pustkami, a my wciąż nie posiadamy własnych mocy produkcyjnych w tym zakresie, choć kolejne rządy zapowiadają ich uruchomienie.

Ostatnia taka zapowiedź padła z ust ministra obrony Władysława Kosiniaka-Kamysza w grudniu. Okazuje się, iż najnowszym z wielu nietrafionych pomysłów jest postawienie na ścisłą współpracę ze Słowacją. Czy któryś ze światłych doradców ministra powiedział mu, iż w niczym nie poprawi to naszych planów choćby zbliżenia się do niezależnej produkcji amunicji kalibru 155 mm, ponieważ nasz południowy sąsiad nie posiada własnej licencji aż trzech komponentów pojedynczego pocisku tego typu? Słowacy sprowadzają proch z Francji i Indii, gazogeneratory z bardziej zbliżonej do Rosji niż NATO Serbii, a materiały wybuchowe z polskiego Nitro-Chemu. A zatem mnożymy pośredników i ogłaszamy kolejny wielki plan, który ze wszystkimi poprzednimi ma jedną wspólną cechę – czas przyszły niedokonany.

Właśnie z tych powodów nie usiądziemy do negocjacyjnego stołu w sprawie Ukrainy.

Kto zdecyduje o naszym losie

W sprawie możliwego zawieszenia wojny – celowo używam słowa „zawieszenie”, bo Rosja jest daleka od realizacji wszystkich swoich celów i nie spocznie, dopóki tego nie dokona lub nie zostanie ostatecznie pokonana – po stronie aliantów Amerykanie prowadzą najważniejsze rozmowy z Niemcami, Francją czy Wielką Brytanią.

Ba, choćby Ukraińcy, wiedząc, kto tu gra pierwsze skrzypce, omawiają najważniejsze kwestie z tymi właśnie krajami, omijając bezpośrednich sąsiadów. Kiedy prezydent Zełenski ogłosił tzw. plan zwycięstwa, Polska nie została zapoznana z tajnymi aneksami tego planu, choć zostały w nie wtajemniczone państwa Zachodu, a choćby Japonia.

Zresztą, Ukraina w ostatecznych negocjacjach prawdopodobnie miała tylko odrobinę więcej do powiedzenia od Polski i innych państw naszego regionu, a może choćby nie tyle. „Nic o Ukrainie bez Ukrainy” to pięknie brzmiący slogan, który jednak nie ma żadnego przełożenia na realpolitik.

Jeśli dojdzie do faktycznych negocjacji, o wszystkim zadecydują USA w rozmowach z Rosją. W dalszej kolejności ważne głosy mogą mieć takie państwa jak Niemcy, Francja, Wielka Brytania. Swój głos mogą mieć państwa skandynawskie. W rozmowach uczestniczyć będzie też Ukraina, ale ze znacznie mniejszym wpływem na ostateczne konkluzje. Być może do rozmów włączą się Chiny.

Wszystko to jednak z zastrzeżeniem, iż Rosja jest faktycznie naruszoną trzema latami intensywnych działań potęgą i będzie potrzebować wytchnienia przez dalszym ciągiem wojny. Zachód historycznie miał inklinacje do niedoszacowywania potencjału Rosji, szczególnie na polu zbrojeniowym. W ostatnich latach w tej kwestii nic się nie zmieniło.

A co z głosami Polski, czy też innymi krajami naszego regionu? Nie twierdzę, iż w ogóle nie znajdziemy się w rozmowach w jakimś szerszym formacie, ale nie odegramy w nich żadnej znaczącej roli. Zdaje sobie z tego sprawę nasz rząd, a także Ukraińcy, co dobitnie podkreślił prezydent Zełenski w trakcie jego niedawnej wizyty w Warszawie.

Kiedy podczas wywiadu prezydenta z czterema polskimi mediami w tym Onetu padło pytanie o udział Polski w możliwych negocjacjach, stwierdził ogólnikowo, iż „Europa powinna mieć swoją reprezentację przy stole negocjacyjnym”. Prawdopodobnie będzie mieć, tyle iż nie w postaci Polski.

Читать всю статью