Patrząc szerzej: przyspieszenie zmian, z czym mamy do czynienia w ostatnich latach, budzi obawy tych, którzy zmian się boją. A jest ich, w każdym społeczeństwie, większość. Człowiek się gwałtownie adaptuje, ale rzadko kiedy sam rzuca się w nieznane, to dyspozycja poszczególnych jednostek, a nie całych społeczeństw. Zmiana budzi opór, bo wprowadza w życie chaos, zmusza do konfrontowania się z nieznanym.
Cztery lata temu Anne Applebaum i Donald Tusk wydali książkę "Wybór". To było tuż po tym, jak były premier wrócił do polskiej polityki. Pisał tak: "Mnie interesuje, co zrobić, by tę część, która szuka schronienia w przeszłości i tradycji, wyzwolić z lęku przed jutrem".
Nie bez powodu Tusk słynął od lat ze słuchu społecznego. Czuł, iż przyszłość jest dla ludzi niepewna i dlatego jawi się groźną. Chciał, tak wynika z tego zacytowanego fragmentu, te lęki uśmierzać. Ale się nie udało, nie tylko Tuskowi, ale wszystkim innym politykom szerokiego centrum. Populiści byli czulsi na to, co w społecznej trawie piszczy, a co najistotniejsze: nie bali się mówić o tym bez ogródek, soczyście, odrzucając polityczną poprawność.
Tak trafiali w masowe gusta, o czym polski premier też wiedział, opisując ich taktykę: "Po pierwsze, codziennie badają opinię publiczną, dosłownie w każdej sprawie. W ten sposób ustalają, jakie poglądy ma doraźna większość. Potem starają się wyrazić ten większościowy pogląd z dużym emocjonalnym zaangażowaniem. Jednocześnie, dzięki kontrolowanych mediów, wykluczają poglądy przeciwstawne, tak, by nie doszło do realnej debaty".
Nic nie musi się zgadzać, być spójne czy logiczne
O populizmie mawia się, iż jądro ideologiczne ma puste, może być zatem wszystkim, będąc niczym. W to puste naczynie wlać można to, co akurat się sprzedaje, czemu ludzie dają posłuch. Populistyczni politycy doskonale radzą sobie z paradoksami, np. takim, iż to rzekomo milioner ma najlepsze pojęcie o trudach i znojach ludzi pracy. Albo – o czym pisał historyk Michael Kazin – można występować w obronie ludu i przeciwko elitom, a jednocześnie głównego wroga wykreować z tych, którzy są właśnie owym wymagającym wsparcia i pomocy "ludem", np. z uchodźców.
Nic nie musi się zgadzać, być spójne czy logiczne, bo wewnętrzna sprzeczność odbiorcom nie wadzi – oni zwykle wybierają sobie jeden, atrakcyjny dla nich, komponent, a do reszty nie przywiązują aż takiej wagi. Tu dobrym przykładem są jakościowe badania z wyborczyniami Konfederacji, jeżeli były to drobne przedsiębiorczynie, to koncentrowały się wyłącznie na fiskalnych postulatach Sławomira Mentzena czy Krzysztofa Boska, w ogóle pomijając to, co obaj panowie głoszą w sferze światopoglądowej. Traktowano te hasła jak kilka znaczącą ornamentykę, zamykano nań uszy.
Rywalizacja mainstreamu z populistami nie należy do łatwych. Po pierwsze, oni byli pierwsi, z tymi swoimi trafnymi diagnozami i strasznymi receptami. Po drugie, oni zawsze będą bardziej dosadni, bezwzględni w komentowaniu rzeczywistości. Po trzecie, oni już okrzepli i dokonali epokowej zmiany – przesunęli centrum w swoją stronę. Kiedy w minionym tygodniu w PE szef polskiego rządu opowiadał o priorytetach polskiej prezydencji w Radzie UE, mówił tak:
"Dbałość o klimat tak, ale jeżeli zbankrutujemy, to nikt już nie będzie dbał o środowisko. Nie możemy trzymać się idei naiwnych. Ceny energii mogą zmieść niejeden demokratyczny rząd. Ludzie nie chcą, by Europa stała się miejscem, gdzie energia będzie najdroższa. Konsekwencje polityczne są upiornie przewidywalne, jeżeli będziemy brnęli w te działania, które podwyższą ceny energii. Musimy się ogarnąć".
W tym samym czasie, w Warszawie, na sejmową mównicę wyszedł Sławomir Mentzen:
"Jeśli Unia Europejska dalej będzie utrzymywała w tej sytuacji Zielony Ład, to to jest nie tylko samobójstwo gospodarcze i skrajna głupota, to jest świadectwo prawdziwego obłędu. Na szczęście świat się zmienia, ten lewicowy eksperyment oczywiście nie wypalił".
Obaj, tak różni, powiedzieli to samo. Że dotychczas wytyczana przez mainstream droga do neutralności klimatycznej jest nie do utrzymania. Obaj wiedzą, iż ludzie popierają ekologów tak długo, dopóki nie zobaczą ceny tego poparcia na rachunku za prąd.
Faszyzm to nie jest pojęcie zamknięte w bańce czasu
Inne są ich motywacje. Tusk chce, by władzę utrzymały, w Polsce, w Europie, ugrupowania umiarkowane, mówi, iż jeżeli ludziom będzie się wskutek Zielonego Ładu żyło drożej, to zapłacą za to partie centrum, do władzy dojdą radykałowie, a to jest groźne dla państw i narodów.
Idący po władzę Mentzen kładzie akcent na walkę z "lewactwem", "ideologią", "szaleństwem" itd. I proponuje, za Trumpem, rewolucję zdrowego rozsądku. Czym jest ów zdrowy rozsądek w polityce? To konserwatywna postawa. Żadnej awangardy. Także: władza słupków sondażowych. I w związku z tym jakiś rodzaj tyranii większości.
Clifford James Geertz, amerykański antropolog kultury, tłumaczy, iż "świat jest tym, za co bierze go przytomna, nieskomplikowana osoba". Ta nieskomplikowana osoba chce usłyszeć od Trumpa, iż od dziś są dwie płcie, kobieta i mężczyzna. Że cała ta opowieść o globalnym ociepleniu to bajka, i tak dalej. Żeby nie trzeba się było mierzyć z wyzwaniami. Żeby nie trzeba wydatkować energii, żeby było taniej niż drożej. Politycy podążają za tłumem, już nie kroczą w szpicy. Gdy tymczasem prawdziwe przywództwo nie może być konformistyczne, defensywne, ale wizjonerskie, wyznaczające kierunki zmian i potrafiące przekonać do nich obywateli.
Czy politycy centrum mają dziś inną drogę niż ta, którą obrali – schlebiania aktualnym lękom i składania hołdu populistom poprzez przyjmowanie ich agendy za własną? jeżeli obronią świat przed powrotem faszyzmu, historia przyzna im rację.
Tak, faszyzm to nie jest pojęcie zamknięte w bańce czasu. To nazwa pewnej formy sprawowania władzy i organizacji społeczeństwa. W 1998 roku amerykański filozof Richard Rorty napisał: "Wyborcy pochodzący spoza bogatych przedmieść uznają, iż system zawiódł, i zaczną się rozglądać za silnym człowiekiem, aby na niego zagłosować".
Już od dawna się rozglądają. Już choćby niektórzy tego silnego człowieka sobie znaleźli. On systemu nie naprawi, ale daje im retoryczną satysfakcję, obrażając tych i to, kogo i czego się boją i nie rozumieją lub komu zazdroszczą. jeżeli jednak przyszłość pokaże, iż mainstream utorował swymi działaniami radykałom drogę do władzy, to przejdą do historii jako pierwsi naiwni, tuż obok takich niemieckich konserwatystów z początku lat 30. XX wieku.