Левицка: Правительство не выживет, если PiS победит на президентских выборах. Это точно

natemat.pl 2 часы назад
Zdjęcie: Karolina Lewicka Fot. Maciej Stanik / naTemat


Ponoć premier był prezydentowi wdzięczny. Stąd wygłoszone dla Andrzeja Dudy podziękowania za to, iż "nie skorzystał z okazji, by siedzieć cicho", dzięki czemu miał "uświadomić wszystkim w Polsce, jak ważne będą wybory prezydenckie".


Uświadamianie przez uszy odbyło się w ramach orędzia, jakiego głowa państwa zażyczyła sobie w pierwszą rocznicę zeszłorocznych wyborów parlamentarnych, i w trakcie którego nagadała całe mnóstwo bzdur, przez posłów PiS, w tym Jarosława Kaczyńskiego, przyjętych owacyjnie i oklaskiwanych także na stojąco.

Z obszernej całości wybierzmy jeden jedyny fragment, z którym należałoby się od razu zgodzić – był to ten, w którym Duda, uśmiechając się złośliwie, raczył przypomnieć posłom władzy – na platformie X odliczającym mu dni do końca kadencji – iż jeszcze nie wygrali kolejnych wyborów prezydenckich.

"Popełniają grzech pychy" – mówił, ale wśród grzeszników na pewno nie ma Donalda Tuska, choć i on odlicza. Szef PO na wyjazdowym posiedzeniu klubu parlamentarnego w Otwocku mówił bowiem zgromadzonym, iż walka będzie wyrównana, a rzecz rozstrzygnie się nie przygniatającą przewagą, a o włos.

Nowogrodzka, i owszem, nie ma na siebie pomysłu, "operacja wyłaniania kandydata", jak to ujmował wiele tygodni temu prezes, ewidentnie buksuje, pojawiły się choćby pogłoski o prawyborach, z miejsca uznane przez obserwatorów polskiej sceny politycznej za pomysł ekstrawagancki, zważywszy na charakter ugrupowania, ściśle przecież wodzowski, funkcjonujący w oparciu o decyzje podejmowane ostatecznie przez jednego tylko człowieka. Tak czy owak – kogoś PiS w końcu wybierze i wystawi.


Raz już nie doceniono Andrzeja Dudy


Tu zaznaczmy, iż obojętnie, kim ów kandydat by nie był, z miejsca weźmie ten elektorat, który nazywamy żelaznym, a którym PiS cieszy się na poziomie choćby 30 proc.. Tak, wybory prezydenckie wygrywają ci, którzy zbierają ponad połowę głosów, ale sondaże pokazują dziś, iż poparcie dla szeroko ujmowanych bloków – populistycznego, momentami radykalnego oraz demokratycznego – jest dość wyrównane.

Raz już nie doceniono Andrzeja Dudy, któremu też żadne znaki na niebie i ziemi nie wróżyły sukcesu, a jednak. Tego błędu koalicja 15 X powtórzyć nie może, bo za kilka tygodni rozpocznie się siłowanie: czy polityczna rewolucja, zapoczątkowana wyborami 15 października, zostanie dokończona, czy też nastąpi kontrrewolucja.

W sierpniu Kaczyński udzielił wywiadu Radiu Maryja, a zapytany, czy koalicja rządząca przetrwa do końca kadencji, słusznie powiedział, jak będzie: "Nie mam wątpliwości, iż przetrwa, jeżeli oni wygrają wybory prezydenckie. Jest szansa, iż nie przetrwa, jeżeli to my wygramy".

Powiedziałabym mocniej: jest pewne, iż koalicja nie przetrwa, jeżeli lokatorem Pałacu Prezydenckiego nie zostanie któryś z jej kandydatów. Po pierwsze, zaczną się mnożyć wzajemne oskarżenia. Kto kogo nie poparł dostatecznie, kto za bardzo chybotał łódką w kampanii, czy można było rozegrać to lepiej itd..

Po drugie, zostanie uruchomiona dynamika sytuacji, którą trudno będzie już rządzącym kontrolować – zmieni się klimat, pojawi się poczucie schyłku, czas do wyborów parlamentarnych – raptem dwa lata – zacznie się gwałtownie kurczyć. Każdy z partnerów zacznie myśleć o sobie, kłótnie i tarcia w koalicji będą na porządku dziennym. Być może któraś z partii odejdzie z rządu, gabinet stanie się mniejszościowym i trzeba się będzie szykować na przyspieszone wybory.

Albo jeszcze inaczej: PiS nie będzie chciał czekać kolejnych dwóch lat i będzie usiłował zmusić ludowców do odwrócenia sojuszy (to, czy tego będą chcieli, czy nie, jest sprawą wtórną, można ich postraszyć służbami, wchodzącymi do domów o szóstej rano, a iż tak właśnie PiS postąpi z konkurentami politycznymi po ewentualnej wygranej w 2027, tego możemy być pewni).

Zresztą, już Przemysław Czarnek zapowiedział, iż "po zwycięskich wyborach prezydenckich nie czekamy na wybory 2027 roku, tylko przejmujemy władzę". A choćby jeżeli obecna władza ustoi, to już niczego nie zdziała.

Wybory prezydenckie będą bitwą o wszystko


Nowy prezydent z PiS z jeszcze większą niż Andrzej Duda energią przystąpi do utrudniania im życia – w rezultacie już żadne obietnice nie zostaną dowiezione, a rządzenie będzie przypominało kopanie się z koniem. To będzie czas wielkiej smuty, a komentatorzy wrócą do wcześniej już dyskutowanych tez, iż to nie Kaczyński i jego świta są incydentem w historii polskiej demokracji, ale iż to demokratyczne rządy po 1989 roku były anomalią.

Dlatego właśnie wybory prezydenckie będą bitwą o wszystko. I dlatego władzy nie wolno czekać na to rozstrzygnięcie, odliczając dni i obiecując wyborcom, iż prace rządu ruszą z kopyta, kiedy tylko Duda spakuje walizki.

Jeśli rządzący będą teraz, aż do wiosny, a w zasadzie do sierpnia, bo wtedy nastąpi zaprzysiężenie nowego prezydenta, dryfować, to tej pożądanej dla nich zmiany może nie być – badania już dziś pokazują potężną demobilizację elektoratu, który temu obozowi dał rok temu zwycięstwo.

Jeśli zapytamy całość populacji (badanie More in Common) o emocje, jakie im towarzyszą, kiedy myślą o rządzie, pojawiają się kolejno: rozczarowanie, nadzieja, złość, zniecierpliwienie, lęk. W pierwszej piątce jest zatem tylko jedna emocja pozytywna i jak się okazuje, nadzieję mają przede wszystkim wyborcy Koalicji Obywatelskiej, już nie Trzeciej Drogi czy Nowej Lewicy. Dryf ich nie zmobilizuje, nie zachęci, nie poderwie. Tylko działanie rządu i sejmowej większości, choćby jeżeli blokowane przez prezydenta, może przekonać wyborców, iż rządowi się chce. A politykom musi się chcieć, żeby chciało się wyborcom – pójść i zagłosować.

Читать всю статью