Jedno jest pewne: Karol Nawrocki nie urodził się przed kamerą. Nie jest telegeniczny. Obojętnie, czy jest to speech na konwencji w Krakowie, wywiady dla Polsatu News czy RMF FM lub rolki kręcone na media społecznościowe – zawsze wypada tak samo źle. Drętwa recytacja, choćby jeżeli trzeba rzec coś o idolu Romanie Dmowskim oraz wyraźny brak swobody w przekazywaniu słowem swoich myśli, zaskakujący u doktora nauk humanistycznych, który – co ostatnio przypomniał w GW Michał Rusinek – już na wstępie kampanii pochwalił się, iż szedł do nas "przez czas pracy intelektualnej, setki, a może tysiące książek".
Tymczasem kiedy się go słucha, to ma się wrażenie, iż język zaraz stanie mu kołkiem. Do tego dochodzi sztuczna gestykulacja, jakby Nawrockiego uczył ten sam specjalista od mowy ciała, który pracował też z Beatą Szydło i Mateuszem Morawieckim, a czego rezultatem był jeden jedyny, powtarzany przez oboje do znudzenia gest: coś pomiędzy "taką rybę złowiłem" a krojeniem powietrza na kawałki.
Nie widać progresu – Nawrocki sprzed dwóch miesięcy jest taki sam, jak Nawrocki obecny, co oznacza, iż akurat w tym obszarze uczy się wolno, bo iż jest szkolony – co do tego trudno mieć jakieś wątpliwości.
Zastanawiająca kandydatura
Wydawać się może dziwnym lub zaskakującym, iż PiS w epoce polityki showmańskiej stawia na kogoś tak odległego pod względem predyspozycji medialnych od celebryty Trumpa, iż nie szuka kandydata, który połączy w sobie zwierzę telewizyjne w studiu i trybuna ludowego na wiecu, bo to przecież ułatwiłoby sztabowi życie.
A tu nie dość, iż kandydat silnie chropowaty w formie, to jeszcze zupełnie archaiczny w treści, polityk nie przyszłości, a przeszłości, łączący w sobie trochę endeckiej II RP i – niestety – trochę (tak znienawidzonego) PRL-u. A jakby tego było mało, wiecznie uciekający od konkretnych odpowiedzi, co może być odczytane nie jako sprytny ruch, ale dowód na brak wiedzy ("jestem otwarty do dyskusji"; "słyszałem o tym"; "to zastanowię się"; "musiałbym przemyśleć"; "mnie to naprawdę nie interesuje"; "nie zastanawiam się" itd.).
Nie da się ciągle zasłaniać Polską – tu mój ulubiony z kandydata cytat: "Clou nie w tym, żeby mówić w siedmiu językach, ale w tym, żeby myśleć po polsku i wiedzieć, iż tu jest Polska" – bo bogactwo narodów bierze się nie z wywijania narodowym sztandarem, tylko z pracy, oszczędności oraz inwestycji, a o pozycji państwa nie przesądza mocarstwowa tromtadracja.
Jednak to właśnie Nawrocki został przez Nowogrodzką wybrany, a plotki, iż to kandydatura na rozbieg, iż niedługo zostanie zastąpiony przez zawodnika wagi ciężkiej, ucichły.
PiS zrobiła badania
W październiku Mariusz Błaszczak – o procesie wyłaniania kandydata PiS – mówił tak: "były badania dotyczące profilu kandydata, jak sobie Polacy wyobrażają przyszłego prezydenta, jakie cechy przyszły prezydent powinien sobą reprezentować".
Takie badania robi także CBOS. We wrześniu przygniatająca większość badanych (87 proc.) za bardzo istotne uznała, by głowa państwa stała na straży Konstytucji, dbała o praworządność. I proszę bardzo – Jarosław Kaczyński już nam obiecuje (konferencja z 2 stycznia), iż "zostanie prezydentem przez pana doktora Karola Nawrockiego będzie elementem umacniającym w Polsce walkę o praworządność. A jakimi metodami, na pewno zgodnymi z polską konstytucją i polskim prawem".
Nie wiem, czy powinno nas to uspokajać. Polacy chcą też, by prezydent rozumiał problemy zwykłych ludzi, był otwarty na dialog i współpracę, miał zdolności przywódcze oraz doświadczenie w sprawach polityki międzynarodowej. Powinien znać się na obronności, dobrze współpracować z rządem, wetować tylko w interesie państwa i obywateli.
Ma być nowoczesny, tolerancyjny, ale też reprezentować wartości narodowe. Karol Nawrocki należy raczej do frakcji twardogłowych, z nowoczesnością chyba mu nie po drodze. Ci, którzy mieli okazję go poznać i nie boją się go ocenić (najpierw prof. Antoni Dudek, potem prof. Grzegorz Motyka), zdradzają, iż to człowiek niebezpieczny, bezwzględny i brutalny, nastawiony na sukces i silnie zdeterminowany, by go osiągnąć. Znowu – wydaje się, iż taki polski Frank Underwood nie padnie w Polsce na podatny grunt. Ale zawsze jest jakiś kontekst.
Anachroniczne poglądy Nawrockiego mogą zainteresować tych, którzy boją się pędzącego świata, nieustannej zmiany i chcą utrzymania status quo, albo powrotu do tego, co było. Brak medialnego talentu może być interpretowany jako dowód na swojskość kandydata, oto mówi jak "swój chłop".
Badania już pokazują, iż prosta polszczyzna trafia do odbiorców, rozumieją oni przekaz – właśnie dlatego, iż jest toporny, pozbawiony ornamentyki. Tu pozwolę sobie przytoczyć dłuższy cytat z Adama Łaszyna, który przygotowywał Donalda Tuska do debaty telewizyjnej z Kaczyńskim.
Był rok 2007 i Łaszyn opisywał lidera PO tak: "Jak typowy wykształciuch mówił długimi zdaniami z wtrąceniami. Chciał pokazywać, iż podchodzi do sprawy z wielu punktów widzenia. Ale ludzie tego nie kupowali, tak się nie mówi w mediach".
Nieustanne odmienianie Polski przez wszystkie przypadki zainteresuje tych, którym narodowa nuta łatwo wpada w ucho – a jest ich wielu. Ostatnio przeglądałam teksty źródłowe, dotyczące kolonialnych aspiracji II RP. Jak bardzo były one aktualne, te wszystkie opowieści, iż "trzeba wyjść z zaścianka i śmiało wypłynąć na dalekie i głębokie wody ekspansji narodowej", iż "Polska kroczy w grupie czołowej narodów", iż "nie można dać się tej czołowej grupie zdystansować i osiągnąć cel, jakim jest mocarstwowa pozycja Polski na arenie międzynarodowej".
Zawsze jest popyt na tego rodzaju narrację, na podbijanie narodowego, czy wręcz nacjonalistycznego bębenka. Zawsze. Eugeniusz Smolar w publikacji "Zadania polskiej dyplomacji… na wczoraj" zwraca uwagę, iż "poszukiwanie zaspakajania poczucia wyjątkowości i dążenie do znaczenia, sprawczości i wręcz wielkości, głównie poprzez porównywanie się z innymi, to silne cechy psychospołeczne licznych Polaków z konsekwencjami dla bieżącej polityki".
Wreszcie – siłą Nawrockiego będzie słabość rządu i koalicji 15 października. Im więcej będzie kłótni, a mniej sprawstwa, tym więcej wiatru w żagle kandydata PiS. To wydaje się oczywiste.
Dziś jeszcze największe szanse na wygraną ma Rafał Trzaskowski, ale co będzie za cztery miesiące – to trudno przewidzieć. Tym bardziej, iż jak pokazuje najnowszy sondaż partyjny CBOS – poparcie dla sił demokratycznych (KO, NL, TD) oraz prawicowych (PiS i Konfederacja) rozkłada się po równo.