Nietrudno odgadnąć, o co chodzi Ziobrze. Po pierwsze, chodzi o zemstę. Odgrażając się publicznie obecnej władzy ("poniesiecie odpowiedzialność karną - to kwestia czasu"), próbuje wywołać efekt mrożący – a nuż ktoś się wystraszy i odpuści. Wszak PiS jest w sondażach mocny, a rząd coraz słabszy, powrót do władzy Kaczyńskiego i Ziobry nie jest niemożliwy, wręcz przeciwnie, wydarzyć się może już za dwa i pół roku.
Ziobro jest mściwy
"Zbigniew Ziobro jest osobą bardzo mściwą" – mówił kiedyś Janusz Kaczmarek, a on akurat wiedział, co mówi. Komu mało, niechaj się zagłębi w sprawę krakowskich lekarzy ze Szpitala Uniwersyteckiego, w którym – 2 lipca 2006 roku – zmarł ojciec Zbigniewa, Jerzy Ziobro.
Rodzina oskarżyła medyków o nieprawidłowe leczenie i choć w 2008 roku prokuratura umorzyła postępowanie, nie znajdując dowodów na żadne zaniechania czy błędne względem pacjenta decyzje, to rodzina składała kolejne odwołania i apelacje, a Zbigniew Ziobro, już jako minister sprawiedliwości, wykorzystywał swoją pozycję polityczną, by np. nękać sędzię, która w 2017 roku uniewinniła lekarzy.
Jej krewni i znajomi mieli być, co opisywała "Gazeta Wyborcza", inwigilowani, a wobec niej samej przez siedem (!) lat prowadzono prokuratorskie śledztwo.
Komu jeszcze mało, niechaj sięgnie do książki Renaty Grochal – "Zbigniew Ziobro. Prawdziwe oblicze". Opisywana jest tam sprawa oskarżenia przez Ziobrę swoich kolegów, jeszcze za młodzieńczych czasów. Sąd ich uniewinnił, a w uzasadnieniu zajął się też samym Ziobrą, opisując go następująco: "W postępowaniu pokrzywdzonego zauważa się eskalację stanowiska prezentującego nienawistny stosunek do oskarżonego do tego stopnia, iż w ostatniej fazie procesu w obręb podejrzeń adresowanych do oskarżonego Zbigniew Ziobro włącza elementy polityki i światopoglądu, a choćby przestępcze".
Można być zatem pewnym, iż jeżeli tylko Ziobro będzie miał taką możliwość, to wytrwale będzie próbował dosięgnąć wszystkich tych, których uznał za swych wrogów. Ta emocja zemsty będzie głównym motorem jego działań.
Ziobro wraca do gry po chorobie
Ale Ziobro, odzyskawszy siły po chorobie nowotworowej, wraca też do politycznej gry. Nigdy nie porzucił marzeń o objęciu władzy nad jakąś częścią radykalnej prawicy, bo może już nie nad całym PiS, gdyż -– w obliczu braku jednego, wyraźnego i charyzmatycznego spadkobiercy dzieła Jarosława Kaczyńskiego – formacja ta ulegnie rozpadowi po odejściu swojego lidera, zostanie rozszarpana w wojnach diadochów.
I jakiś kawał elektoratu były minister sprawiedliwości też chciałby objąć w posiadanie. Jego roczna niemal nieobecność zaskutkowała likwidacją Suwerennej Polski, bytu teoretycznego, formalnie tylko samodzielnego, ale przecież niezdolnego do stanięcia na własnych nogach, uwieszonego u klamki Nowogrodzkiej, w pozycji wasalnej, klientelistycznej.
Było to zatem wyłącznie wydarzenie symboliczne, choć Ziobro pewnie żałuje, iż zebrana przez niego drużyna znalazła się w dużym namiocie prezesa, doceniona za swoje zaangażowanie i dobre przygotowanie, gdyż jak mówił Kaczyński w tygodniku "Sieci": "W Polsce toczy się ostra walka polityczna i potrzebujemy ludzi zdeterminowanych, odważnych".
Choć rozpuszczeni w PiS-ie, to wciąż trzymają się razem i stają za sobą, gdy zajdzie taka potrzeba. Zbiegłego na Węgry Marcina Romanowskiego bronią wyłącznie posłowie byłej Suwerennej Polski, politycy PiS robią to jedynie wywołani do tablicy i z urzędowej konieczności. Także Ziobro, choć miał propagandową osłonę także z Nowogrodzkiej, to jednak najmocniej mógł liczyć na byłych podwładnych z partii. Stąd, tak czy owak, ta grupka będzie jakimś zaczynem przyszłej, kolejnej formacji Ziobry.
Ten powrót do polityki, zainaugurowany 2 grudnia konferencją przed kancelarią premiera (Ziobro mówił, iż "Donald Tusk jest przestępcą" i iż "przyjdzie czas, iż poniesie z tego tytułu konsekwencje", a zatem zemsta, zemsta), to także konieczność ugruntowania swego wizerunku.
Ziobro chce pozować jednocześnie i na szeryfa, i na ofiarę. Jako ofiara "reżimu Tuska" chce budzić współczucie, ale nie litość. Bo trudno litować się nad szeryfem, co to wtedy za szeryf! Wedle takich zasad był przez niego rozgrywany piątkowy spektakl z komisją śledczą.
"Szeryf" nie czekał grzecznie w domu, aż po niego przyjdą, tylko był nie wiadomo gdzie, a potem się objawił – deus ex machina – na antenie telewizyjnej. Jako "ofiara" uległ jednak instytucjonalnej przemocy i łaskawie zszedł do poszukujących go policjantów oraz dał się dostarczyć na Wiejską.
Jako "ofiara" był gotowy odpowiadać na pytania śledczych, ale iż komisji już nie było, to wstąpił w niego "szeryf", wygrażający tchórzom, iż przed nim uciekli. Jeden z przybocznych Ziobry, poseł Mariusz Gosek zamieścił na portalu X kolaż, ukazujący czmychających w popłochu członków komisji i stojącego za nimi Ziobrę w pozie niemal chrystusowej, z rozwartymi rękoma.
A już klasycznym połączeniem dwóch ról – ofiary i szeryfa – był późniejszy wpis byłego ministra sprawiedliwości, także na portalu X. Ziobro pisze, iż "przez całą noc funkcjonariusze neo-TVP (…) świecili w okna domów silnymi reflektorami. Niczym na ubeckim przesłuchaniu" (ofiara). Ale choć "nocna interwencja na policji nic nie dała", to zapowiedź "złożenia na Tuska zawiadomienia o przestępstwie nękania w czasie ciszy nocnej" sprawiła, iż Tusk "podkulił ogon" (szeryf).
Kiedy Ziobro w końcu stanie przed obliczem komisji na pewno też będzie wówczas w dwóch osobach. Na pytania raczej nie odpowie, za to solidnie wykorzysta czas w ramach swobodnej wypowiedzi. Budowanie własnego mitu i długa lista oskarżeń wobec rządu Tuska – tego należy się spodziewać.
A nie należy tego, iż Ziobro powie cokolwiek, co rzuciłoby nowe światło na sprawę inwigilacji systemem Pegasus. To będzie zmarnowany czas – z punktu widzenia państwa. Za to Ziobro liczy na zysk i niestety, nie muszą to być płonne nadzieje.