Spotykamy panią Jolantę w Ksanach, na południu Świętokrzyskiego: – Mieszkam tu osiemnaście lat i już normalnie oddycham – mówi. – To żaden cud, bo rzecz nie w cudach, tylko w środowisku. Tak powinien żyć każdy.
Okolice są malownicze, bo utkane całą siecią wiosek, pomiędzy którymi złocą się gotowe do zbiorów zboża i zielenią uprawy kukurydzy. Jest ładnie. Dołóżmy do tego Dunajec wpadający w tym miejscu do Wisły i płynącą gdzieś w okolicy Nidę. Mikroklimat sprawia, iż (jak mówią miejscowi) „kiedy idzie burza od południa, to przez Wisłę nie przejdzie”. – Początkowo w to nie wierzyłem, ale coś w tym jest – zdradza gotowy przyjąć teorię „zapory wiślanej” pan Sławomir, na co dzień mieszkaniec Krakowa, a w tych okolicach gość bardzo regularny.
A gdyby Ksany napisać przez „X”?
Brzmiałoby bardzo po amerykańsku. Jak jakieś, na przykład, imię. Ale skąd tu w XIII wieku Amerykanie, skoro sama Ameryka nie wiedziała jeszcze o swoim istnieniu?
Właśnie w XIII wieku pisze się w dokumentach o miejscowości Xane. Była najpierw własnością cystersów z Wąchocka, potem przeszła w ręce biskupów krakowskich i zaczęto ją zapisywać jako Xanij. Ale kronikarz Długosz nazywa ją już za Jagiellonów po dzisiejszemu, tyle iż przez „X” – Xany.
Były Ksany wsią pełną chłopów uprawiających w ramach pańszczyzny ziemię swoich właścicieli, chłopów oddających dziesięcinę duchownym – wszystko jak Bóg przykazał. Aż im się to znudziło i wywołali bunt przeciwko odwiecznemu porządkowi. Działo się to podczas rozbiorów, gdy Ksany przejęli Rosjanie, więc do wsi wkroczyło rosyjskie wojsko. Napisano potem, iż przywrócono „dalsze wykonywanie darmowej pracy”.