Wybór Donalda Trumpa na prezydenta USA wywołał w naszym kraju lawinę komentarzy. Wielu ogłosiło już nawet, iż nowy-stary amerykański przywódca doprowadzi do zmiany władzy także w Polsce. W liberalno-lewicowych mediach nie brakuje histerii wobec nadciągającego zza Oceanu faszyzmu. Inni przekonują, iż nowojorski miliarder jedynie używa prawicowej retoryki, a w praktyce rządzić będzie wielki biznes. Czego naprawdę możemy spodziewać się po Trumpie?
Między marzeniami o kontrrewolucji a twardymi realiami
Najprościej jest ocenić wpływ Trumpa na świat i Polskę na poziomie cywilizacyjnym, gdzie bez wątpienia jego zwycięstwo jest lepszą opcją niż cztery lata Kamali Harris. W jego otoczeniu jest pokaźna grupa katolików i konserwatystów, którzy widzą w ekscentrycznym miliarderze narzędzie obalenia wieloletniej dominacji liberalnych elit i hegemonii kulturowej lewicy. Ciekawie ujął to prezes think tanku Heritage Foundation Kevin Roberts, który w wydanej kilka miesięcy temu programowej książce pisał o „walce między Partią Stworzenia – tymi, którzy bronią danego przez Boga naturalnego porządku (…) a Partią Zniszczenia – tymi, którzy dążą do obalenia istniejącego porządku w imię emancypacji, wolności, postępu”. Roberts wzywa do „walczenia z ogniem dzięki ognia” i „długiego, kontrolowanego spalenia” instytucji „zdegenerowanej elity” – wymienia m.in. „wszystkie uczelnie Ligi Bluszczowej”, FBI, dziennik New York Times, „80% niby-katolickiego szkolnictwa”, BlackRock i Światowe Forum Ekonomiczne. „Wypalenie zgnilizny” prezes Heritage porównuje do wycinania i palenia drzew zarażonych pasożytem, by ocalić las.
Wstęp do książki Robertsa napisał nie kto inny jak J.D.Vance. Obecny wiceprezydent-elekt wskazał w nim jako najważniejsze zadaniem nowej prawicy „zachęcanie naszych dzieci, by zawierały małżeństwa i miały dzieci. Powinniśmy uczyć ich, iż małżeństwo nie jest tylko kontraktem, ale wspólnotą – tak bardzo, jak to możliwe – na całe życie” oraz „tworzyć sytuację materialną, w której posiadanie rodziny nie jest tylko dla uprzywilejowanych”. „Potrzebujemy ofensywnego konserwatyzmu, a nie tylko takiego który stara się powstrzymać lewicę przed robieniem rzeczy których nie lubimy” – podsumowuje Vance.
Oczywiście wokół Trumpa jest także mnóstwo oportunistów, ludzi ideowo nieuporządkowanych i grup interesu. Przez kolejne cztery lata nowy rząd USA będzie prawdopodobnie polem rywalizacji między rozmaitymi siłami. choćby w najgorszym scenariuszu Trump nie będzie jednak szedł tak daleko w forsowaniu ideologicznych treści uderzających w rodzinę i chrześcijaństwo jak Biden czy Harris. Zobaczymy, ile dobra uda się wyszarpać zaangażowanym w jego administrację, poważnie traktujących swoją wiarę chrześcijanom. W zasięgu ręki wydaje się np. zakazanie okaleczenia dzieci w imię transgenderyzmu, co miało już miejsce w części stanów i byłoby pozytywnym przykładem także dla nas. Z punktu widzenia Polski kluczowe, iż sama wygrana Trumpa falsyfikuje liberalno-lewicowy determinizm oraz poszerza pole dopuszczalnej debaty w świecie zachodnim. Jego poprzednie zwycięstwo miało tak naprawdę większe znaczenie kulturowe niż legislacyjno-polityczne – na tym drugim polu zostało w dużej mierze zaprzepaszczone.
Ukraina: Amerykanie dogadają się z Rosjanami?
Najczęstszym zarzutem wobec Trumpa ze strony mediów głównego nurtu jest rzekoma prorosyjskość. W praktyce wszyscy jego nominaci na cztery najważniejsze stanowiska – ministrów spraw zagranicznych i obrony, doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego i dyrektora CIA – mają na koncie wiele wypowiedzi krytycznych wobec Rosji i poparcie dla wymierzonych w nią działań USA na przestrzeni lat. Jedynie wskazana na funkcję szefowej wywiadu Tulsi Gabbard to typowa izolacjonistka – prawdopodobnie będzie miała za zadanie równoważyć interwencjonistyczne zapędy pozostałych.
Prawdopodobny (o ile zostanie zatwierdzony przez Senat, ale powinna to być formalność) przyszły szef amerykańskiej dyplomacji Marco Rubio potrafił nazwać Władimira Putina gangsterem czy zbrodniarzem wojennym, jako senator poparł ustawę uniemożliwiającą prezydentowi Trumpowi zniesienie sankcji na Moskwę, a po 24 lutego wzywał prezydenta Bidena do aktywniejszej pomocy dla Kijowa, w tym np. przekazania Polsce myśliwców w zamian za to byśmy my przekazali swoje Ukraińcom. Rubio to typowy jastrząb, szczególnie ostry wobec Chin, a w dalszej kolejności Iranu. Był też przeciwny wyjściu z Afganistanu.
Rozmawiajmy z Amerykanami o konkretach
Obecnie Rubio deklaruje, iż wojna „niestety zakończy się w wyniku negocjacji”, ale jest jasne, iż będzie chciał rozmawiać z Moskwą z pozycji siły i uniknąć upadku Kijowa – powtarza, iż chce by Ukraina miała możliwie mocną pozycję w negocjacjach. Przekonywał kilka dni temu, iż zawarcie „zdroworozsądkowego” porozumienia byłoby dobre dla samej Ukrainy, by inaczej będzie zniszczona, a „odbudowa zajmie kolejne sto lat”. Zasadnicze pytanie brzmi – ile Amerykanie będą w stanie wymusić na Rosjanach bez groźby użycia własnych żołnierzy? A wysłanie amerykańskich chłopców na Ukrainę byłoby nieakceptowalne dla społeczeństwa, w tym wyborców Trumpa. Z punktu widzenia Polski ważne, byśmy rozmawiali z Amerykanami o konkretach i nie zadowalali się klepaniem po ramieniu czy frazesami o przyjaźni Ronalda Reagana i Jana Pawła II. Zbyt często wizyty prezydentów USA nad Wisłą kręciły się wokół wspólnych zdjęć i pięknych słów.
W zamian za nasze wysokie wydatki na wojsko i lojalność powinniśmy oczekiwać od USA preferencyjnych warunków przy kontraktach zbrojeniowych czy cłach handlowych. Podczas poprzedniej kadencji Trumpa wiele mówiono o Inicjatywie Trójmorza, na której szczycie w Warszawie pojawił się sam prezydent USA, ale pieniądze realnie przekazane przez Amerykanów na Fundusz Inicjatywy były mniejsze niż oczekiwane, a postępy współpracy regionalnej ograniczone. Musimy też brać pod uwagę, iż Amerykanie mogą chcieć zrzucić właśnie na naszych żołnierzy bezpośrednią odpowiedzialność za utrzymanie ew. porozumienia na Ukrainie. Trzeba wreszcie pamiętać, iż żaden rząd w Waszyngtonie nie zerwie nigdy kanałów komunikacji z Moskwą będącą mocarstwem atomowym.
Trump da nam przykład, jak zwyciężać mamy?
Korzystne dla Polski może być rozszczelnienie relacji między USA a Niemcami, wobec których Trump był na przestrzeni lat mocno krytyczny. Republikańska administracja nie będzie patrzeć przychylnie na próby budowy dominacji Berlina w Europie. Zobaczymy, jak mocny i skuteczny będzie nacisk na Niemcy, by trwale odcinały się od Rosji i Chin. Z drugiej strony prawdopodobny nowy kanclerz Friedrich Merz będzie chciał oczarować Trumpa jako polityk nieco bardziej prawicowy, wróg Merkel i człowiek biznesu, a Niemcy są zbyt ważne by USA z nimi całkowicie zerwały.
Jeśli Trump zrealizuje obietnice głębokiej rewizji polityki klimatycznej, będzie to mocny argument za tym, by z Zielonego Ładu wycofała się także UE, której wpływ na globalne emisje dwutlenku węgla stanie się tym bardziej iluzoryczny. Zaostrzenie protekcjonizmu może w nas uderzyć, choć paradoksalnie także wymusić na Europejczykach nieco większy pragmatyzm gospodarczy zamiast ideologicznych fantazji. Istotna będzie wreszcie postawa administracji Trumpa wobec wielkich koncernów technologicznych takich jak Google, Facebook czy Amazon, których potęgę i ideologiczną cenzurę Trump i inni politycy obejmujący teraz stanowiska wielokrotnie krytykowali będąc w opozycji.
Czy Polska będzie ważna dla Trumpa?
Papierkiem lakmusowym stosunku rządu Trumpa do Polski będzie tempo wskazania nowego ambasadora. Ambasador w Izraelu został ogłoszony już kilka dni po wygraniu wyborów. Zarówno Georgette Mosbacher za pierwszego Trumpa jak Mark Brzezinski za Bidena trafiali jednak do Warszawy dopiero rok po zmianie władzy. jeżeli Trump, Vance i Rubio będą realnie zainteresowany relacjami z nami oraz sytuacją polityczną w Polsce, gwałtownie wskażą kogoś poważnego i zaufanego.
Z pewnością nowy prezydent USA nie jest entuzjastą Donalda Tuska, który w głupi i zbędny (nawet dla własnego interesu) sposób angażował się w ataki na Trumpa bardziej niż inni politycy liberalni (tacy jak Scholz czy Macron) oraz posuwał do zwykłego zmyślania „obciążających” amerykańskiego miliardera faktów. Nie można wykluczyć pewnego, choćby symbolicznego (np. sugestywne słowa prezydenta lub wiceprezydenta) wsparcia dla opozycji przed wyborami prezydenckimi, jakkolwiek bynajmniej nie jest ono przesądzone. Amerykanie nie sfałszują jednak przecież wyborów. Niektórzy politycy i sympatycy PiSu wydają się wierzyć, iż utrata władzy w 2023 r. była efektem wyłącznie działań zagranicznych sił ciemności, a nie błędów i rozczarowania wielu Polaków ich władzą. Teraz dla odmiany liczą, iż zewnętrzne siły światłości przywrócą ich do władzy. Nie dlatego, iż wyciągnęli wnioski z błędów, ale dlatego, iż tak byłoby ich zdaniem sprawiedliwie. To typowe myślenie życzeniowe i odsuwanie od siebie odpowiedzialności – fatalne zarówno w życiu wspólnoty jako indywidualnym.
Polska nie jest zupełnie nieistotna, ale USA mają przed sobą wiele ważniejszych problemów. W praktyce może wystąpić raczej efekt placebo – zwycięstwo Trumpa po prostu doda europejskiej prawicy wiary w siebie. Gorzej, jeżeli ta wiara zamieni się w gnuśne samozadowolenie. Polskie nadzieje związane z wyborem Trumpa są tak wielkie, iż nie sposób, by nie doszło do rozczarowań. choćby jeżeli z nowej prezydentury wyniknie sporo dobra, to Trump nie będzie nowym Napoleonem, który wyzwoli nas od (potencjalnych) zaborców. Przyszłość Polski zależy przede wszystkim od nas samych. Musimy uczyć się nie czekać na zagranicznych zbawców, tylko pragmatycznie wykorzystywać koniunkturę międzynarodową zgodnie z naszym interesem.
Kacper Kita