Piorunująco smutne wrażenie robi dziś Dług. Gdy szukam odpowiedzi na pytania o istotę polskiej tożsamości, widzę w nim nie tyle obraz przestępczości i słabości państwa w latach 90., ile raczej zatrważające – i wciąż aktualne – świadectwo polskiej mentalności. Film pokazuje jak na dłoni, iż wyszliśmy z PRL-u jako mentalni niewolnicy, niezdolni do samoobrony, a – co gorsza – niepotrafiący choćby odróżnić dobra od zła i w osądach moralnych kierujący się emocjami, a nie rozumem.
Niniejszy tekst jest drugą częścią „tryptyku polskiego” w ramach cyklu „Dekonstrukcja po katolicku”. Pierwsza poświęcona była religijnemu portretowi Polaków, jaki wyłania się z filmu Andrzeja Wajdy Panna Nikt, ostatnia zaś będzie mówiła o stanie państwa polskiego, a posłuży do tego przykład Psów Władysława Pasikowskiego.
Znakomity i wstrząsający film Krzysztofa Krauzego opowiada historię fikcyjnego długu, który typowy opryszek z lat 90. (Gerard Nowak, w którego wciela się Andrzej Chyra) próbuje egzekwować od dwóch młodych mężczyzn z wielkimi marzeniami wkraczających w epokę polskiego kapitalizmu. Zamiast snu o pierwszym polskim salonie z włoskimi skuterami czeka ich przeprawa z psychopatycznym gangusem, który zastrasza ich, ich znajomych i rodziny, wyłudzając coraz większe pieniądze. Jest to jedna z tych opowieści, w których – co istotne – państwo polskie jest nieobecne i nie reaguje na krzywdę obywatela. Jest to film tym bardziej wymowny, iż oparty na faktach. Trudno więc o produkcję, która mówiłaby więcej na temat naszej moralnej kondycji po roku 1989.
Jest to dzieło arcyważne, a przy tym trudne, duszne i przytłaczające. Główni bohaterowie miotają się w histerycznej bezradności, a widz – przynajmniej z grubsza świadomy zagadnień moralnych – przez cały czas zadaje sobie pytanie: Kiedy oni wreszcie wezmą się w garść i zaczną racjonalnie planować wyjście z tej sytuacji?
Jeden z nich idzie na policje i dowiaduje się, iż służby nie zamierzają nic zrobić (znudzona funkcjonariuszka za biurkiem informuje łaskawie, iż „pouczą” groźnego kryminalistę). W tym momencie jest już jasne, iż są zdani sami na siebie. Drugi podejmuje próbę zaspokojenia żądań wyłudzacza i wyskrobuje spory plik dolarów, ale bandzior znów się zjawia, stwierdzając, iż banknoty były rzekomo fałszywe. Wtedy również w innej sprawie mają jasność: gość sam się nie odczepi. Ważne jest jednak, iż podjęli te dwie próby załatwienia problemu bez użycia przemocy, wyczerpując tym samym polubowne możliwości.
W ich działaniach nie widać żadnego wyraźnie określonego celu. choćby gdy w końcu decydują się, by spacyfikować Nowaka i jego goryla (który niedawno wyszedł z więzienia), działają chaotycznie, sami nie wiedząc, czego chcą. Wywożą ich do jakiegoś opuszczonego zakładu i próbują wciągnąć na linie do góry nogami, by zlać kijem bejsbolowym i… no właśnie – i co? Zostaniesz kaleką do końca życia – mówi jeden z nich. Ale choćby jako kaleka bandzior dalej może zachować kupę ukradzionych pieniędzy, kontakty i wpływy. Sam zresztą daje do zrozumienia: Znajdę was i się zemszczę.
W końcu – znów w emocjach – jeden z nich zabija psychopatę i jego „ochroniarza”. Postępuje, jak należy. Robi to, co powinni byli planować od momentu, gdy zobaczyli, iż państwo nie zadziała, a bandzior się nie odczepi. I wszystko byłoby w porządku, gdybyśmy nagle nie zobaczyli sceny, w której jeden z bohaterów – również w emocjach, upozorowanych muzyką na odruch „słuszności” – dzwoni na policję i sam się denuncjuje. Wszyscy trzej „zamieszani” idą siedzieć. Za co? Ano, za to, iż bronili siebie, swoich rodzin i swego mienia przed psychopatycznym bydlakiem.
W mojej ocenie, z moralnego punktu widzenia zrobili to, co najbardziej przykre i odrażające, ale jednak konieczne i dlatego (obiektywnie, czyli nie wnikając w stan ich sumień) nie zaciągnęli winy – co do zasady nie popełnili grzechu.
Wydźwięk tej historii jest porażający. Pokazuje, iż Polacy nie rozumieją, czym jest moralność. Nie rozumieją, iż moralność to rozumna ocena w świetle zasad płynących z prawa naturalnego. Dla bohaterów tej historii moralność to emocje i chwilowe odczucia. Od początku do końca kierują się wyłącznie emocjami, a na końcu mylą swój stan psychiczny (tak, rozumiem, iż po takim horrorze człowiek jest zdezorientowany i straumatyzowany) z obiektywnym osądem moralnym. Nie ma ani jednej sceny, w której siedliby, żeby rozsądnie zastanowić się i zaplanować eliminację bandytów. Robią wszystko chaotycznie, a po wszystkim nie rozumieją, iż zrobili coś koniecznego i nie jest moralnie słuszne, aby marnować potem dwadzieścia pięć lat życia, siedząc za to, iż de facto wyręczyli służby państwowe i wymiar sprawiedliwości, które skapitulowały i odmówiły pełnienia swoich obowiązków.
Porzucili rodziny, porzucili marzenia i wpakowali do więzienia Bogu ducha winnego kumpla, który odsiedział sześć lat, tylko dlatego, iż przypadkiem Gerard Nowak trafił również na niego. Pokazuje to niesprawiedliwość polskiego systemu, ale przede wszystkim bezrozumność samych Polaków. Cierpimy na ignorancję gorszą niż pogańska, bo poganie rozpoznawali przyrodzonym rozumem podstawowe zasady moralne. Prezentujemy mentalność niewolników idealnych. Mentalność kozła ofiarnego – jak powiedziałby Jan Maciejewski (m.in. o filmie Dług rozmawiałem z autorem książki Nic to. Dlaczego historia Polski musi się powtarzać? – kliknij tu, aby obejrzeć).
Przez cały film dziwiłem się i denerwowałem, dlaczego bohaterowie się tak miotają. W normalnym systemie napadnięci fizycznie przez Nowaka mieliby prawo zabić go w samoobronie. Ale to nie tu. Nie pod tą szerokością geograficzną. Nie w tym splocie dziejowych okoliczności. I to jest właśnie przerażające. I emblematyczne dla III RP i dla nas samych.
Dług pokazuje, iż jesteśmy tak do głębi duszy zastraszeni, że… boimy się choćby myśleć. Boimy się zadawać trudne pytania o porządek moralny. Przyjmujemy jak coś oczywistego, iż zło ze strony silniejszego może nas spotkać, a my nie posiadamy narzędzi, by się przed nim bronić. Dług to historia tragiczna. Historia, która działa się i – co najważniejsze – wciąż dzieje na naszych oczach. O ile przestępczość była w ostatnich latach zdecydowanie mniejsza niż w ostatniej dekadzie XX wieku, o tyle zdradziecka władza warszawska przejęła niejako pałeczkę od ówczesnych bandytów. To ona odbiera Polakom perspektywy rozwoju, niszcząc nas podatkami przekraczającymi połowę naszych zarobków i wydatków, a przy tym przekracza kolejne granice naszych praw, naszej prywatności, naszej własności, naszych rodzin, a ostatnio choćby naszej cielesnej integralności. A my przez cały czas zachowujemy się jak dzieci we mgle, nie mając pojęcia, iż ludzie, którzy nami rządzą, gwałcą prawo nieskończenie wyższe niż prawo państwowe – prawo naturalne, Boskie, niezmienne i bezapelacyjne. To prawo jest po naszej stronie, o ile sami go przestrzegamy.
Czy mamy prawo zabić oprawcę?
Św. Tomasz z Akwinu wskazuje, iż pozbawienie kogoś życia w samoobronie jest w oczywisty sposób dopuszczalne moralnie, o ile naszą główną intencją nie jest zabicie, ale uśmiercenie następuje niejako mimochodem. Pozornie wydaje się to sprzeczne, a przynajmniej trudne do osiągnięcia, aby działać z tak uporządkowaną pobudką. Ale – omówiwszy już wyżej okoliczność, jaką jest inercja państwa – zastanówmy się nad intencją osoby, która znalazła się w takiej sytuacji.
Dobrym punktem odniesienia będzie (również znakomity i stawiający poważny problem moralny) film Zabić Sekala. Tam tytułowy Sekal (grany przez Bogusława Lindę) jest potworem, którego obłudna wspólnota wiejska sama wyhodowała. Jest bękartem, którego nienawidzi rodzona matka i który – poniżany przez całe życie za grzechy ojca – podejmuje zemstę na mieszkańcach wsi. Oni partycypują jednak w jego winach. Są takimi samymi łajdakami, ale zasłaniają się pozorami przyzwoitości, co wytyka im luteranin, pan Baran, do którego zwracają się, by zabił Sekala.
Co natomiast jest intencją bohaterów Długu, gdy podejmują odwet na psychopacie rujnującym im życie? Chcą uwolnić od niego siebie i bliskich (podobnie jak w Przylądku strachu). Z perspektywy naturalnej nie są sprawcami zła, które ich dotknęło. Nie sprowokowali go. To zło nie jest zasłużoną karą za ich konkretne przewinienia. Nie jest konsekwencją ich błędów, którą pokornie powinni przyjąć. To nie jest tak, iż weszli w jakieś szemrane interesy, więc musieli się liczyć z konsekwencjami. Ich interes był czysty. Zło jest zaś wynikiem tylko i wyłącznie przewrotnej woli przestępcy, który ich prześladuje, a który napatoczył się de facto przez przypadek.
Dlatego, o ile choćby przyjmiemy, iż byłoby to zabójstwo planowane, a nie dokonane spontanicznie w bezpośrednim afekcie, to i tak twierdzę, iż główną intencją nie byłoby pozbawienie życia. Nasi bohaterowie nie mieliby przecież żadnego powodu, by odebrać życie temu człowiekowi, gdyby ich nie nękał. To nie byłby uknuty przy okrągłym stole samosąd (jak w Zabić Sekala). Byłoby to działanie w samoobronie i de facto jedyne – choć traumatyczne – wyjście z patowej sytuacji. Ich celem jest odzyskanie własnego prawa do życia, które bandyta chce im odebrać. Celem jest ochrona bliskich. Celem jest zapewnienie bytu rodzinie przez prowadzenie uczciwego biznesu, w który zainwestowali pieniądze i lata swego życia. Na drodze do tego celu staje im – powtórzmy: bez ich winy – bezwzględny kryminalista, którego apetyt jest nienasycony i wydaje się, iż nie da im spokoju nigdy, chyba iż wyjadą nie wiadomo dokąd, nie wiadomo za co i nie wiadomo jak.
Uwolnienie się od tego zła wymaga zatem wyeliminowania jego źródła. Ale zabicie oprawcy nie jest celem samym w sobie, jest tylko koniecznym środkiem do celu. Bohaterowie są do tego przymuszeni, a nie podejmują takiego działania z własnej inicjatywy. Są postawieni przed tą koniecznością i nikt nie miałby prawa wymagać od nich, iż będą do końca życia to zło dalej na siebie ściągali, pracując na tego zbira, albo iż w akcie rozpaczy odbiorą sobie życie w drodze samobójstwa, by w ten sposób się od niego „uwolnić”. Bo – powiedzmy sobie szczerze – w przypadku bierności wobec zła, to zło mogłoby doprowadzić do takiego właśnie zakończenia…
Powiem więcej, o ile jeden z nich miał żonę i ta żona była w ciąży, to stawia go to w jeszcze innej sytuacji. W sytuacji, w której miał wręcz obowiązek wynikający z jego stanu, aby bronić swoją rodzinę. Zaniechanie takiej obrony byłoby jego winą moralną i grzechem. Takiego zaniechania mógłby się wstydzić i żałować. Zresztą, wątek rodzinny kończy się tragicznie, bo z powodu stresu, jaki cała sprawa przysporzyła żonie, dziecko umiera. Gangster jest więc nie tylko złodziejem, ale i mordercą, a bierna postawa ojca – niestety, mam świadomość ciężaru takiego stwierdzenia – przyczynia się do pośredniego popełnienia tej zbrodni.
Z subiektywnego punktu widzenia intencja jest oczywiście kwestią indywidualną i rozstrzyga się w sumieniu. Dlatego nie sposób byłoby ocenić ją u bohaterów tej przygnębiającej historii. Traktując jednak kwestię w świetle zasad moralnych, jest jasne, iż chęć pastwienia się nad oprawcą (wyżywania się w biciu go bejsbolem), tak jak to ukazano w filmie, miała w sobie więcej ze ślepej zemsty, niż z rozumnego przeciwdziałania złu. Również tu wychodzi nasz fundamentalny problem: nie umiejąc rozumnie użyć uzasadnionej przemocy popadamy w okrucieństwo. Podjęcie zaś zaplanowanej i celowej akcji, przy zachowaniu wszelkich środków ostrożności, ale bez ulegania namiętności zemsty, mieściłoby się moim zdaniem w moralnie dopuszczalnym (a choćby wskazanym ze względu na ochronę rodziny) osiągnięciu efektu, jakim jest pokonanie zła i w takim przypadku śmierć oprawcy – choć zadawana świadomie i rozmysłem – nie byłaby głównym celem działania, ale następowałaby co do zasady mimochodem, niejako wbrew chęci bohaterów.
Poza wszystkim, sytuacja (przypominam, realna!), o której opowiada Dług Krauzego, pokazuje patologię obowiązującego w Polsce systemu prawnego, który chroni przestępców i nadaje im mityczne „prawa człowieka”, a ofiarom odbiera środki skutecznej obrony. Czy muszę pisać, jak wyglądałby analogiczny film wyprodukowany w Stanach Zjednoczonych?…
Filip Obara
… o amerykańskiej wersji problemu zabijania pisałem tu:
Dekonstrukcja po katolicku: „Życzenie śmierci” – czy obywatel może wziąć sprawiedliwość w swoje ręce?