Miesiąc przed wyborami w USA instaluje się urnę zabezpieczoną kłódką i łańcuchem i klienci – ci z amerykańskim paszportem w jednej ręce oraz szklaneczką whisky lub Krwawej Mary w drugiej – dokonują saloon owego wyboru. Zwyczaj ten stał się najbardziej wiarygodną sondażownią, której wyniki są regularnie publikowane, m.in. przez „Herald Tribune”. Od 1924 roku pomylono się tylko cztery razy, w 1976, 2004, 2016, no i w tym roku, gdyż Kamala Harris zaledwie 5 głosami wyprzedziła tu Trumpa.
Ale, no właśnie, zwycięstwo Trumpa było nieuchronne, przekonuje Bob, jeden z gości baru z Podstępnym Ślimakiem w ręku (gin, anyżówka, likier z białej mięty, limonka, białko z jajka). Twierdzi, iż głosował na Harris, choć nie wierzył w jej wygraną. Dlaczego? – Taki znak irracjonalnego losu – mówi. – Nie wierzę w nie, ale je odczytuję. Nieprzewidywalnego losu. Jak przyszłość i ten ponury Trump, którego jedynym atutem jest ta nieprzewidywalność. Wiemy tylko, iż suma cyfr jego nowego imienia „47” – 47. President of America – to suma liter D o n a l d T r u m p – 11, czyli 4 i 7. Oczywiście Bob nigdy nie słyszał o swoistej numerologii Mickiewicza, a tym bardziej o „Dziadach”, ale gorączka rosnącego populizmu nie jest mu obca.