Nonszalanckie podejście rządu do dyscypliny budżetowej staje się coraz większym problemem, najmocniej obciążającym podatników.
Jakub Wozinski
Rząd Donalda Tuska ogłosił niedawno, iż w przygotowanej nowelizacji budżetu deficyt budżetowy wzrośnie z pierwotnie planowanych 184 mld zł do aż 240,3 mld zł. Tego rodzaju deklaracja powinna wywołać ogromny szok, ponieważ nagle okazało się, iż dokonano korekty o kwotę, która sama w sobie stanowiłaby trzeci największy w historii deficyt polskiego państwa.
Nic się nie stało
Żadnego medialnego szoku jednak nie było, ponieważ media głównego nurtu żyją z rządzącą koalicją w cichej symbiozie i nie podnoszą naturalnego w takiej sytuacji larum. W efekcie, po tym, jak premier zakomunikował budżetowe zmiany, medialni komentatorzy w większości co najwyżej wzruszyli ramionami i przeszli do kolejnych doniesień z kraju i zagranicy.
Obiektywnie rzecz biorąc, ta nagła i bardzo dramatyczna rewizja założeń budżetowych powinna jednak zostać uznana za bardzo niepokojącą – mowa przecież o zwiększeniu deficytu aż o 30 proc. Na dodatek korekta została dokonana nie przy deficycie rzędu 10 czy 30 mld zł, ale rekordowym w całej historii Polski. Gdyby dziennikarstwo przez większość osób wykonujących ten zawód było traktowane poważnie, o nowelizacji budżetu powinno się mówić przez wiele dni, roztrząsając na wszelkie możliwe sposoby przyczynę tak dramatycznej sytuacji. Czy tak znaczna pomyłka w rachubach nie obciąża przypadkiem ministra finansów? Czy polskie finanse publiczne są bezpieczne? Jaki wydatki należałoby ograniczyć w takiej sytuacji? Niestety, tego typu pytań trudno szukać na pierwszych stronach gazet czy w informacjach otwierających telewizyjne serwisy.
Jak przekonuje Donald Tusk, nagłe zwiększenie deficytu budżetowego wynika z tego, iż wpływy do budżetu państwa są wyraźnie mniejsze, bo inflacja jest mniejsza, niż zakładano w budżecie. Winą za ten stan rzeczy – jak łatwo można było przewidzieć – obarczył poprzedni rząd. Mimo iż prawdą jest, iż głównym autorem budżetu na obecny rok był Mateusz Morawiecki, to należy pamiętać, iż spadek inflacji do poziomu 2 proc. wiosną br. został przyjęty przez koalicję Donalda Tuska z wielką radością. Minister finansów Andrzej Domański błyskawicznie przypisał sobie ów sukces, pisząc tuż przed świętami wielkanocnymi: „Stopniowo wyprowadzamy gospodarkę na prostą”. jeżeli jednak Domański tak skutecznie obniżył poziom inflacji poniżej poziomu zapisanego w budżecie przez poprzedników, to dlaczego nie skorygował szacunków względem deficytu? jeżeli wiedział, iż osiąga tak wielki sukces przy ograniczaniu wzrostu cen, to czemu nie zrównoważył go w porę żadnymi cięciami po stronie wydatków?
Jako drugiego winowajcę Donald Tusk wskazał zarządzany przez Adama Glapińskiego Narodowy Bank Polski, który powinien był przekazać do budżetu 6 mld zł zysku, czego nie uczynił wobec poniesionych strat. Tego rodzaju kwota to jednak stosunkowo kilka w porównaniu z 56 mld zł, które przybyły nagle za sprawą oświadczenia Donalda Tuska.
Zrzucanie winy
Nagły zwrot w sprawie deficytu to dowód rzeczowy na co najmniej kilka problemów. Po pierwsze, nowy rząd coraz mniej panuje nad budżetem, a winę za swoją własną nieporadność próbuje zrzucić na poprzedników. Poprzednicy, o czym będzie jeszcze mowa, z pewnością pozostawili po sobie spory bałagan, ale przy okazji nowelizacji budżetu wyszło na jaw, iż rząd Tuska coraz bardziej brnie w sprzeczne wyjaśnienia, co pokazuje choćby kwestia niskiej inflacji – najpierw „dobrej”, a później „złej”, gdy obniżyła dochody.
Kolejną niepokojącą kwestią jest spadająca ściągalność podatków. Według Najwyższej Izby Kontroli luka w zakresie ściągalności podatku dochodowego od osób prawnych stanowi ok. 30 proc. potencjalnych dochodów z tego podatku, a w ostatnim czasie bardzo mocno się zwiększyła. Bardzo dynamicznie rośnie także liczba fikcyjnych faktur służących wyłudzaniu podatku VAT. Wzorem poprzedniego okresu rządów Donalda Tuska z lat 2007-2015 budżet polskiego państwa staje się coraz bardziej dziurawy, a pieniędzy zaczyna brakować choćby na podstawowe świadczenia NFZ.
Gdyby rządząca koalicja rzeczywiście była tak bardzo zaniepokojona nierozważną polityką finansową swoich poprzedników, jej działania naprawcze już od pierwszych dni rządzenia sprowadzałyby się do ograniczenia najbardziej zbędnych wydatków. W praktyce okazało się jednak, iż rządzący zaczęli obdarowywać znacznymi sumami własne zaplecze polityczne, przekazując m.in. 3 mld zł na przejętą siłowo telewizję publiczną, wydzielając wiernym sobie samorządom dodatkowe środki z podatku PIT czy też przywracając pełne emerytury dla służb mundurowych z czasów PRL.
Nagła rewizja wielkości deficytu spotkała się z oczywistymi w takiej sytuacji słowami krytyki ze strony partii Jarosława Kaczyńskiego. Na zakłamanie władzy formacja ta odpowiedziała swoim własnym zakłamaniem, obwiniając rząd Tuska za rekordowy poziom deficytu w 2024 r., choć przecież rząd Morawieckiego sam zaplanował deficyt w wysokości aż 164,8 mld zł. a choćby więcej, jeżeli uwzględnić deficyt jednostek pozabudżetowych. Przedstawiciele PiS demonstrowali w ostatnich dniach w mediach społecznościowych specjalne plansze sugerujące, iż problem z deficytem pojawił się dopiero w 2024 r., ale to właśnie ich ugrupowaniu należy przypisać doprowadzenie do obecnego kryzysu.
Czy będzie kolejny skok na kasę?
W ostatnich tygodniach spekuluje się, iż Donald Tusk, wzorem swojej wcześniejszej przygody na stanowisku Prezesa Rady Ministrów, będzie chciał pozyskać dodatkowe środki do budżetu z nadzwyczajnych zysków. Poprzednio dokonał tego, kradnąc pieniądze Polaków zgromadzone z OFE. Tym razem pieniądze dla budżetu mogłaby dostarczyć prywatyzacja państwowych spółek lub banków. Wszelkie domysły w tym zakresie są na razie czystą spekulacją, ale znając Donalda Tuska, trudno sobie wyobrazić, aby zechciał doprowadzić do budżetowej równowagi, np. poprzez redukcję wydatków lub ograniczenie wyłudzania podatków. W grę wchodzi także – niestety – upłynnienie rezerw Narodowego Banku Polskiego, choć do tego potrzebne byłoby uprzednie siłowe usunięcie Adama Glapińskiego z urzędu, co wydaje się wciąż mało prawdopodobne.
Najbardziej poszkodowani przez całą sytuację są niestety polscy podatnicy, którzy muszą płacić coraz wyższe odsetki za obsługę polskiego długu. Rentowność polskich obligacji 10-letnich osiągnęła najwyższy poziom od 12 miesięcy – ponad 5,9 proc. To oznacza, iż tylko do września na obsługę długu polskie państwo wydało aż 40 mld zł. Nagłe dopisywanie ok. 56 mld zł po stronie deficytu sprawia, iż zaufanie inwestorów do Polski jeszcze bardziej spada. Rząd zademonstrował, iż nie panuje nad budżetem i pospiesznie koryguje go w ostatnich miesiącach roku.
Problemem premiera Tuska i ministra Domańskiego ewidentnie jest nie tylko deficyt budżetowy, ale także deficyt poczucia odpowiedzialności za publiczne finanse. Zarządzający państwowymi funduszami powinni jak ognia unikać gwałtownych ruchów i korekt wynoszących 56 mld zł, a jeżeli już ich dokonują, to powinni mieć ku temu naprawdę bardzo istotny powód. Tym razem wyraźnie go zabrakło. Rządząca koalicja sama uśpiła swoją czujność, gdyż opanowując media, wyciszyła w głównym nurcie medialnym rzetelną krytykę swoich poczynań. Sytuacja wymaga jednak poważnego bicia na alarm, bo budżet polskiego państwa znalazł się pod naprawdę znaczną presją.