Генерал Аркадиуш Шкутник завершает свою миссию на границе. «Я горжусь своими солдатами»

news.5v.pl 3 часы назад
  • Kiedy w sierpniu 2021 r. ówczesny rząd zdecydował, iż w związku z presją migracyjną wojsko zostanie wysłane na granicę, armia była do tego kompletnie nieprzygotowana. Zawiodła zwłaszcza logistyka
  • Nie było sprzętu, wyposażenia, infrastruktury, jak pralnie, toalety, stołówki, a o siłowni żołnierze mogli tylko pomarzyć. Budki wartownicze przy granicy żołnierze sklecali sami z tego, co było akurat pod ręką
  • W lipcu 2023 r. minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz wprowadził zasadę jednoosobowego dowodzenia i wyznaczył gen. Szkutnika na dowódcę operacji
  • Dziś żołnierze na granicy mają kurtki puchowe, ocieplacze, mundury adekwatne do warunków. Zniknęły problemy z kamizelkami kuloodpornymi, hełmami, termo-, czy noktowizją. Na wyposażeniu pojawiły się za to strzelby gładkolufowe i tarcze
  • — Proponujemy rozwiązania może nie standardowe, ale za to zdroworozsądkowe. Na granicy jesteśmy dość często i wiem, iż żołnierze doceniają, to co robimy — mówi major Piotr Maciejczyk-Cień
  • Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Onetu

Niedaleko wojskowej bazy „Zielona” (województwo podlaskie) znajduje się niewielkie lądowisko dla śmigłowców. Dwa wysłużone, poradzieckie helikoptery transportowe M-8 czekają już na grupę dziennikarzy i dowódców zgrupowania zadaniowego „Bezpieczne Podlasie”. Obok maszyn stoją załogi.

Zerkam na śmigłowiec i mówię do pilota: – Staruszek, prawda?

— Tak, ale proszę się nie martwić, wylądujemy bezpiecznie. A tak przy okazji to, wy dziennikarze moglibyście napisać, iż wojsko potrzebuje nowych śmigłowców — rzuca zaczepnie pilot.

— Napiszemy — odpowiadam i wskakuję na pokład maszyny, która swoje najlepsze czasy ma już dawno za sobą. Później jeszcze odbędę długą rozmowę z dowódcami zgrupowania na temat tego, jak ważne na tej misji są śmigłowce.

Oprócz patrolowania granicy mogłyby też wykonywać zadania transportowe — i co chyba najważniejsze — mogłyby stanowić zabezpieczenie medyczne dla żołnierzy służących na granicy. Dziś wojsko korzysta w tym zakresie ze śmigłowców Lotniczego Pogotowia Ratunkowego.

Dlaczego nie ma własnych? W 2016 r. były minister obrony Antoni Macierewicz i ówczesny rząd doprowadzili do zerwania wynegocjowanego już kontraktu na zakup francuskich śmigłowców Caracal. Dziś, jak mówią wojskowi, helikoptery dostarczane są do armii kroplówką, po kilka sztuk, ale to nie załatwia problemu.

Dubicze Cerkiewne. To tam zginął polski żołnierz

Tymczasem leciwym Mi-8 lecimy w stronę Dubicz Cerkiewnych. To tam jeszcze niedawno miały miejsce najbardziej dramatyczne sceny związane z próbami przekraczanie polskiej granicy przez nielegalnych imigrantów, których przez Moskwę i Mińsk sprowadzały reżimy Putina i Łukaszenki, by wywierać presję na polskie państwo. To tam, 28 maja 2023 r. zginął żołnierz Warszawskiej 1. Brygady Pancernej Mateusz Sitek, raniony dzidą podczas służby na pasie granicznym.

Pogoda jest kiepska. Szaro, zimno. Pada lekki deszcz ze śniegiem. Kiedy jesteśmy nad Puszczą Białowieską, nagle rozpętuje się śnieżyca, zaczyna wiać porywisty wiatr. Śmigłowiec z trudem pokonuje kolejne kilometry. Widoczność robi się coraz gorsza. Pilot Mi-8 podejmuje decyzję o lądowaniu w terenie przygodnym. Śmigłowiec lekko się kołysząc, siada miękko na łące przy lesie. Dalszą trasę — jak mówią żołnierze — będziemy musieli pokonać „na kołach”.

18 DZ st.kpr. Sławomir Kozioł / Wojsko Polskie

Lądowanie w terenie przygodnym

Przesiadamy się więc do samochodów terenowych, które stoją w kolumnie i już na nas czekają. Po drodze mamy przystanek. Okazuje się, iż do lasu przejechała kuchnia polowa z Hajnówki, która na co dzień dowozi ciepłe jedzenie żołnierzom pełniącym służbę przy słupkach granicznych. Dostajemy tradycyjną żołnierską grochówkę. Na drugie danie jest schabowy, ziemniaki i surówka. Wszystko smakuje świetnie i przede wszystkim jest ciepłe.

— Takie jedzenie żołnierze dostają na co dzień. To nie jest na pokaz, bo przyjechali dziennikarze — zapewnia gen. bryg. Tadeusz Nastarowicz, dowódca 21. Brygady Strzelców Podhalańskich, który w operacji „Bezpieczne Podlasie” odpowiada za Zgrupowanie Zadaniowe „Centrum”, obejmujące obszar od Hajnówki, przez Dubicze Cerkiewne i Czeremchę.

Kiedy, już na tzw. pasku, jak żołnierze nazywają obszar tuż przy samej granicy, pytam ich o jakość jedzenia, odpowiadają, iż naprawdę nie mają na co narzekać. — Jest dobre, ciepłe i przywożone na czas — mówi starszy szeregowy — Na granicy jestem już czwarty raz. Na początku było naprawdę kiepsko. Jedzenia albo nie było, bo nie dowieźli, albo było zimne. Na kolejnej zmianie było już trochę lepiej. Najgorzej było, kiedy pełniłem służbę w operacji „Rengaw”. Tam to dopiero był bałagan. Dostawaliśmy suche racje tak marne, iż żarcie musieliśmy kupować sami.

Z granicy znikają żulobudki

Kiedy w sierpniu 2021 r. ówczesny rząd zdecydował, iż w związku z presją migracyjną wojsko zostanie wysłane na granicę do wsparcia działań Straży Granicznej, armia była do tego kompletnie nieprzygotowana. Zawiodła zwłaszcza logistyka. Pojawiały się problemy z dostawami jedzenia, sprzętu i wyposażenia. Brakowało m.in. kamizelek kuloodpornych, noktowizorów, termowizorów, letniego i zimowego umundurowania. Wojskowi za własne pieniądze kupowali potrzebny im sprzęt.

Nie było też infrastruktury, pralni, toalet, łazienek, stołówek, a o siłowni żołnierze mogli tylko pomarzyć. Mieszkali w nieogrzewanych zimą namiotach, szkolnych salach, wynajętych budynkach, często niespełniających standardów takich, jak chociażby dostęp do łazienek. Budki wartownicze przy granicy żołnierze sklecali sami z tego, co było akurat pod ręką. Zdjęcia tych szałasów, uszczelnionych kawałkami foli, były publikowane w mediach i wprawiały opinię publiczną w osłupienie.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

— Sami nazywaliśmy je żulobudki. Na szczęście dziś już przy granicy ich nie ma. Zastąpiliśmy je profesjonalnymi budkami wartowniczymi, w których żołnierz może się schować przed deszczem, czy śniegiem, w czystych, higienicznych warunkach zjeść posiłek, czy chwilę odpocząć. Wzdłuż granicy postawiliśmy też wieże obserwacyjne. Ale to, z czego jestem najbardziej dumny, to drewniane kładki, dzięki którym żołnierze już nie ulegają kontuzjom, nie brodzą po kolana w bagnach, tylko suchą nogą mogą dotrzeć do punktów stacjonowania — mówi gen. Szkutnik.

Żołnierze nie grzęzną już po kolana w błocie

Właśnie taką wybudowaną przez wojsko, bardzo solidną kładką, zawieszoną nad rozlewiskiem ruszamy z jednego punktu granicznego do następnego. Odległość kilkuset metrów pokonujemy błyskawicznie, szybkim marszem. Docieramy do następnej budki wartowniczej, w której żołnierze pełnią służbę przez 12 godzin. Po tym czasie zmieniają ich następni, by ci schodzący ze służby mogli odpocząć przez kolejne 12 godzin. Zanim znowu wrócą na pasek, mija kolejnych 12 godzin dyżuru.

18 DZ st.kpr. Sławomir Kozioł / Wojsko Polskie

Jedna wartowniczych budek

Dowódca, jak słyszymy, pilnuje, by żołnierze, pełniąc służbę na granicy, nie marnowali czasu. — Tu również odbywa się szkolenie. Wojsko, o ile nie walczy, to się szkoli. Tej zasady trzymamy się również tutaj — mówi gen. Szkutnik.

18 DZ st.kpr. Sławomir Kozioł / Wojsko Polskie

Gen. Arkadiusz Szkutnik

Obok budki wartowniczej — takiej, jakich w ostatnim półroczu wojsko postawiło na granicy ponad 320 — stoi koksownik. Daje sporo ciepła. Wojsko samo dostarcza w te trudno dostępne miejsca węgiel i drzewo. Na własnych plecach przenoszą je żołnierze, ponieważ na białowieskie bagna nie wjedzie żaden pojazd.

Gen. Szkutnik pokazuje dziennikarzom, jakie zmiany zaszły na granicy i jak poprawiły się warunki służby, ale żeby jeszcze dobitnej to zobrazować, spogląda na grupę dziennikarzy i mówi: — A teraz odważnych zapraszam do pokonania odcinka granicy, gdzie jeszcze nie zbudowaliśmy kładki. Sami zobaczycie różnicę.

Chętni się znajdują. Generał rusza pierwszy. Dziennikarze gęsiego idą za nim. Do pokonania mamy jedynie kilkaset metrów. Tym razem jednak poruszamy się znacznie wolniej, próbując nie wpaść do wody. Balansujemy na śliskich konarach drzew zatopionych w bagnie, drewnianych paletach rzucanych do wody przez poprzednie zmiany żołnierzy, którzy na własną rękę próbowali utwardzić ścieżkę. Nasza trasa wygląda jak tor survivalowy. Co chwilę ktoś się potyka, z trudem próbuje utrzymać równowagę, a czasem wpada do wody.

— Tutaj jeszcze nie zdążyliśmy zbudować kładki, ale mam nadzieję, iż do końca mojej zmiany uda się to zrobić — zapewnia gen. Szkutnik.

„Wystarczy chcieć i mieć pomysł”

Sami na własnej skórze, stojąc na mrozie w mokrych butach, przekonujemy się, jak ciężką służbę pełni wojsko na granicy i jak ważne dla żołnierzy są rozwiązania wprowadzane w życie przez gen. Szkutnika i jego ludzi, zwłaszcza szefa logistyki płk Marka Hasiuka.

18 DZ st.kpr. Sławomir Kozioł / Wojsko Polskie

Miejsce, w którym nie ma jeszcze kładki

— Wojskowa machina działa wolno i opieszale, jednak czasem nie trzeba wiele, by coś zmienić. Wystarczy chcieć i mieć pomysł — mówi płk Hasiuk i podaje przykład. — Widzi pani, jakie tu panują warunki. Wilgoć, błoto. Po każdej służbie żołnierze muszą uprać mundury. Wcześniej dostarczone przez wojsko pralnie ciągle się psuły. Wypatrzyliśmy jednak na cywilnym rynku produkt, który rozwiązał ten problem. Dziś żołnierz wrzuca mundur do pralki, a po godzinie wyjmuje czysty i suchy.

Dlaczego więc przez przeszło trzy lata, logistyka była pietą achillesową wojska na granicy? Wygląda na to, iż chodzi o starą, prostą, wojskową zasadę jednoosobowego dowodzenia. Wojsko musi wiedzieć, kto podejmuje decyzje i kto za nie odpowiada. Dziś tym człowiekiem jest gen. Arkadiusz Szkutnik, dowódca 18. Dywizji Zmechanizowanej nazywanej Żelazną Dywizją. Nie zawsze jednak struktura zgrupowania wojskowego na granicy była tak czytelna.

Zanim minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz w lipcu 2023 r. nie uporządkował systemu, żołnierze nie mieli jednego dowódcy. Na granicy funkcjonowały dwie operacje. Pierwsza, „Gryf” była związana z bezpośrednim wsparciem Straży Granicznej. Druga, „Rengaw” była misją szkoleniową. Żołnierze, biorący w niej udział stacjonowali wzdłuż pasa granicznego, ale w sporym oddaleniu od samej granicy.

W skład obu operacji nie wchodziły zwarte pododdziały z jednej dywizji, ale grupy żołnierzy z różnych jednostek z całej Polski. Takie rozwiązanie wymyślił i firmował gen. Wiesław Kukuła, wówczas Dowódca Generalny Rodzajów Sił Zbrojnych, dziś szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego.

Operacja „Rengaw” miała być pokazem siły polskiej armii, ale zdestabilizowała jednostki, które nie mogły prowadzić regularnego szkolenia ze względu na zaangażowanie części kadry w służbę na granicy.

Dodatkowo nikt adekwatnie nie wiedział, kto na tej granicy dowodzi. Czy ważniejszy jest dowódca operacji „Gryf”, czy może operacji „Rengaw”? Kłótnie na górze powodowały zaś, iż żołnierze byli pozostawieni samymi sobie. Dlatego, co roku latem pojawiały się problemy z letnim umundurowaniem, które zapomniano zamówić, a zimą z zimowym. — To się skończyło. Tworzymy system, który pozwoli wyeliminować takie sytuacje — zapewnia gen. Szkutnik.

„Rozwiązania nie standardowe, ale zdroworozsądkowe”

Dziś żołnierze mają kurtki puchowe, ocieplacze, mundury adekwatne do warunków. Zniknęły problemy z kamizelkami kuloodpornymi, hełmami, termo-, czy noktowizją. Na wyposażeniu pojawiły się za to strzelby gładkolufowe i tarcze, chroniące przed lecącymi od strony Białorusi kamieniami, wystrzeliwanymi z proc metalowymi kulkami, czy konarami.

Spora w tym zasługa Pawła „Navala” Mateńczuka, byłego żołnierza GROM-u, który w maju ubiegłego roku został pełnomocnikiem ministra do spraw warunków służby wojskowej oraz jego współpracownika majora Piotra Maciejczyka-Cienia.

— Proponujemy rozwiązania może nie standardowe, ale za to zdroworozsądkowe. Na granicy jesteśmy dość często i wiem, iż żołnierze doceniają, to co robimy — mówi major Maciejczyk-Cień.

Dzień kończymy w bazie Zgrupowania Zadaniowego „Centrum”, gdzie dowodzi gen. bryg. Tadeusz Nastarowicz. To młody, charyzmatyczny oficer, który cieszy się szacunkiem swoich żołnierzy. Chyba właśnie dlatego, dostał pod swoją komendę najtrudniejszy odcinek granicy.

18 DZ st.kpr. Sławomir Kozioł / Wojsko Polskie

Żołnierz przy granicy polsko-białoruskiej

Zanim wjedziemy do bazy, widzę żołnierzy w strojach sportowych biegnących po chodniku w świetle latarni. Zaraz za bramą generał pokazuje nam zaś świeżo oddaną do użytku i świetnie wyposażoną siłownię.

Baza ZZ Centrum składa się kontenerów mieszkalnych, sanitariatów, pralni, punktów medycznych, kuchni i stołówki. Jej sercem jest jednak sztab, gdzie w specjalnych kontenerach na wojskowych ciężarówkach mieści się centrum dowodzenia.

Kiedy wyjeżdżamy z Dubicz Cerkiewnych, mam deja vu. Uświadamiam sobie, iż już wcześniej widziałam tak zorganizowane bazy. Tyle iż wówczas były to bazy amerykańskie.

Pod koniec stycznia żołnierzy gen. Szkutnika z 18. „Żelaznej” Dywizji na granicy zastąpią żołnierze gen. Szymona Koziatka z 12. Dywizji Zmechanizowanej ze Szczecina.

Читать всю статью